Polki w krainie czarów. Wspaniałe stulecie: Sułtanka Kösem – recenzja i fenomen serialu
Ile wspaniałości jest w serialu Wspaniałe stulecie: Sułtanka Kösem? Dlaczego produkcja ta w ekspresowym tempie podbija serca kolejnych Polek i Polaków? Czas w końcu powiedzieć: sprawdzam! I oczywiście delikatnie przymrużyć w tym momencie oko.
Ile wspaniałości jest w serialu Wspaniałe stulecie: Sułtanka Kösem? Dlaczego produkcja ta w ekspresowym tempie podbija serca kolejnych Polek i Polaków? Czas w końcu powiedzieć: sprawdzam! I oczywiście delikatnie przymrużyć w tym momencie oko.
Rozmachu dopełnia warstwa muzyczna serii. Właściwie wydaje się, że każda kolejna scena zostaje okraszona przez unikalną i niesłyszaną do tej pory osobną kompozycję. Sęk w tym, że większość z tych tematów rozbrzmiewa tak, jakby za chwilę miała nastąpić zagłada nuklearna naszej planety – to jedna, wielka, niekończąca się nigdy Carmina Burana w swojej orientalnej wariacji. Co ciekawe, niespokojne, majestatyczne takty towarzyszą nawet sekwencjom, które pełnią tylko rolę ornamentu. Murad zakłada szaty, Kösem wchodzi po schodach – powie widz, że nuda, że nic się nie dzieje. Wtem do jego uszu dociera już potężna symfonia i nie ma znaczenia, że kilka minut temu słyszeliśmy ją w czasie dekapitacji jakiegoś zatwardziałego buntownika. Nawet jeśli muzycznie nie możemy serialowi nic zarzucić, to umysł kompozytorów i to, w jaki sposób ważą i podsumowują oni ciężar fabularny kolejnych ujęć, musi być fascynujący. To trochę tak, jakby za warstwę muzyczną filmów superbohaterskich odpowiadali bohaterowie One Flew Over the Cuckoo's Nest; jak w pudełku czekoladek – nigdy nie wiesz, co wyciągniesz.
Im dalej jednak w turecki las, tym gorzej. Miałem spory problem z efektami wizualnymi serialu, choć naturalnie wziąłem pod uwagę fakt, że mamy tu do czynienia z produkcją telewizyjną. Niekiedy szerokie panoramy Stambułu jawiły się bowiem tak, jakby ich tło metodą kopiuj – wklej zostało przeniesione z gier przeglądarkowych à la Grepolis. I tak na drugim planie tego typu ujęć właściwie zawsze pojawiają się drobne stateczki, światełka, koniecznie też uśmiechający się do nas swoim blaskiem księżyc. Następne ujęcie, kolejna piękna katastrofa – dostajemy ten sam zestaw, tylko w odwrotnej kolejności, ewentualnie srebrny glob zyskuje dublera w postaci słońca. Od czasu do czasu pojawi się przypuszczenie, że operatorzy produkcji są absolwentami Szkoły Mroku Zack Snyder, ewentualnie wniosek, iż w Turcji istnieje spory problem z przesyłami prądu. Oświetlenie dawkowane jest nam na tyle oszczędnie, że spora część scen rozgrywa się jedynie w blasku pochodni, w półmroku, potęgując jeszcze oddziaływanie przyjętej konwencji. Nawet jeśli są to zabiegi celowe, to serwowane widzom z taką częstotliwością tracą na swojej mocy sprawczej.
Wszem wobec powtarza się również, że Muhteşem Yüzyıl Kösem aktorstwem stoi. Nic z tych rzeczy – gdy na ekranie padają słowa: „strach”, „zabić”, „morderstwo”, „bunt”, „ściąć”, a padają równie często, jak na naszym portalu pojawiają się informacje o tym, co kto popsuł w tym tygodniu w Kinowym Uniwersum DC, bądźcie przygotowani na to, że kamera lada moment skupi się na twarzy którejś z postaci. Zatrzyma się na niej na chwilę, oblicze aktora/aktorki zastygnie w bezruchu, pójdziesz zrobić herbatę, wrócisz i dalej będziesz obserwował zaniepokojenie w oczach. Minie kilka minut, a twórcy znów zaserwują ci powtórkę z rozrywki. Ten zbliżeniowy kołowrotek nie ma w zasadzie końca, dlatego też doprawdy trudno określić, czy ktoś z członków obsady wybija się na tle pozostałych. Nie miało więc specjalnego znaczenia, że w rolę tytułowej bohaterki wcielały się dwie aktorki (młodsza i starsza Kösem), które były do siebie zupełnie niepodobne – nie o takie detale przecież w tym całym garze przepychu chodzi.
Mocną stroną warstwy fabularnej są odwołania historyczne, choć przecież Turcy masowo pisali skargi do swojego odpowiednika Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, że ukazany na ekranie sułtan to przebieraniec, hedonista, upiorna wariacja na temat rzeczywistego pierwowzoru. Odnajdywanie się w labiryncie spisków, knowań i intryg w czasie seansu przypomina jazdę bez trzymanki. Nie masz żadnej pewności na temat tego, w które ciało za chwilę zostanie wbity sztylet, miecz czy inna włócznia. Nawet jeśli sama Kösem dobrotliwie podejdzie do wniosku proszących ją o podwyższenie zarobków, to zaraz potem doda, że na tym koniec – jeśli powrócą, wówczas każe im ściąć głowy. Niekiedy ekranowa prędkość straszenia dekapitacją może być niepokojąca, zważywszy zwłaszcza na to, że twórcy dość swobodnie podchodzą do linearności i chronologii ukazywanych zdarzeń. Wątków jest w tym serialu tak wiele, że niewprawiony widz nie zauważyłby różnicy, gdyby historia w danym odcinku została opowiedziana w odwrotnej kolejności. Pamiętajmy też, że Polacy obcują z bohaterami produkcji jedynie przez 40-kilka minut; Turcy emitowali w telewizji wersje 90- czy nawet 150-minutowe.
Przepisem na sukces serialu okazało się umiejętne wyważenie wątków historycznych, miłosnych, rodzinnych i intryg, przy czym szczypty pierwszych trzech elementów muszą być doprawione całym garnkiem ostatniego składnika. Co ciekawe, jeśli spędzicie seanse odcinków Muhteşem Yüzyıl Kösem z zegarkiem w ręku, to stwierdzicie, że cały ten recept został zaklęty w formule matematycznej. Czas poświęcony wymienionym wyżej komponentom fabularnym jest bowiem mniej więcej taki sam w każdej kolejnej odsłonie serii. Jak działa to na polską widownię? Oszałamiająco. Turecka produkcja staje się bowiem czymś w rodzaju naturalnego przedłużenia dotychczasowych wyborów telewizyjnych Polaków, z drugiej zaś strony jest doskonałą odpowiedzią na małe tęsknoty. Nazwijmy rzeczy po imieniu: większość z naszej rodzimej widowni to kobiety – albo zakochane wcześniej w Kmicicu, albo wzdychające do rezolutności Bohuna. Nie dość więc, że ekranowy wodewil pozwala na fantazmatyczne przymierzanie wytwornych kostiumów z epoki Imperium Osmańskiego, to jeszcze w opowieści roi się od cielesnego piękna, wychodzącego naprzeciw potrzebom i marzeniom o księciu z bajki. Nie zrozumcie mnie źle – w takim eskapizmie nie ma nic gorszącego, zważywszy jeszcze na to, że telewizyjnym rywalem dla orientalnej fascynacji Muradem jest przecież jedyny człowiek, który umarł po kontakcie z barierką szpitalnego łóżka, Rysiu z Klan, albo Marek Mostowiak ze swoimi ułańskimi szarżami, do których przecież większą pasję ostatecznie wykazała Hanka.
Do tego wszystkiego rozmach widowiska w niczym nie ustępuje wyreżyserowanej przez Jerzy Hoffman Sienkiewiczowskiej trylogii. To znów powrót do małych tęsknot z dzieciństwa czy okresu młodości – Muhteşem Yüzyıl Kösem z biegiem czasu stała się doskonałą alternatywą dla kolejnego harlequina na półce tudzież wyłożonego łopatą wątku miłosnego w serialu Ranczo. Co więcej, istotne w tureckiej produkcji są zależności rodzinne, jakże inne od tych, które widzimy dookoła siebie. To trochę tak, jakby wracała do nas Dynasty w wersji 2.0, w którą w dodatku podstępnie wkomponowano elementy południowoamerykańskiej telenoweli. Dodajmy tu jeszcze wszechobecną intrygę, a recepta na sukces jest murowana. Zastanawia fakt, że to pozorne szaleństwo działa i najprawdopodobniej będzie działać nadal, przyciągając przed telewizory kolejne grupy Polek i Polaków. Jeśli nawet Muhteşem Yüzyıl Kösem dla zakochanych w amerykańskich produkcjach nie będzie widowiskiem porywającym, to i tak życzmy sobie, by stopniowo przejmowało ono tych, którzy wciąż muszą przekonywać się, że w życiu istnieją trudne sprawy.
- 1
- 2 (current)
Źródło: Zdjęcie główne: Star TV
Kalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1971, kończy 53 lat
ur. 1964, kończy 60 lat
ur. 1965, kończy 59 lat
ur. 1974, kończy 50 lat