Pewnego dnia Stephanie Harper, dziedziczka tronu w królewskiej rodzinie, wychodzi za mąż za Grega Marsdena, słynnego tenisistę. Dobrali się oni niespotykanie - pochodzili z zupełnie dwóch różnych światów. On profesjonalny sportowiec, przystojniak, z klasą, a ona? Co najwyżej przeciętnej urody, posiadająca mało ciekawą osobowość, za to jak przystało na rodzinę królewską - z kasą. Szybko po ślubie więc uczucie (o ile takowe było) słabnie i Greg zaczyna romans z Jilly, najlepszą przyjaciółką swojej żony.
Australijski "Powrót do Edenu" to odpowiedź na niesamowicie popularne w latach 80-tych w Stanach Zjednoczonych opery mydlane. "Dallas" czy "Dynastia" gromadziły przed telewizorami miliony widzów i stanowiły główny temat rozmów w towarzystwie. Rodziny Carringtonów i Ewingów niemal natychmiast stały się częścią amerykańskiej historii, jeśli chodzi o popkulturę. Australijczycy zaś postanowili wziąć z tych produkcji, co najlepsze i przenieść do własnych realiów, przy okazji poniekąd wyśmiewając cały gatunek, który odniósł taki sukces w Stanach.
[image-browser playlist="609365" suggest=""]
Bo o ile przytoczony opis fabuły nie brzmi jeszcze groteskowo, czy "mydlanie" i nie powstydziłby się jej chyba żaden tradycyjny serial, to dalszy rozwój wypadków i rozwiązania fabularne sprawiają, że widz czuje się, jakby był w którejś z fabryk firmy Dove.
Greg (czyli mąż zdradzający swoją żonę) chce pozbyć się Stephanie i położyć ręce na jej skądinąd niemałym majątku. Dobrze, to jeszcze nie jest takie złe. Ale co powiecie na to, że podczas podróży poślubnej wrzuca on Stephanie do rzeki pełnej krokodyli? Zaczyna się robić smakowicie, prawda? To samo pomyślały wspomniane krokodyle, bo szczerze mówiąc nie zadawały zbyt dużo pytań świeżo upieczonej pannie młodej. A Greg sobie swobodnie patrzył, jak zielone gady pożerają jego żonę.
Wciąż nic nadzwyczajnego? Pomimo tego, że krokodyle mogły schrupać sobie Stephanie w całości, jakimś cudem udaje się jej przeżyć! Wyrzuconą kobietę na brzegu odnajduje pustelnik, Dave Walles. On opiekuje się nią i daje jej biżuterię wartą fortunę, żeby mogła wrócić do dawnego życia. Problem tkwi jeszcze w tym, że ślad po spotkaniu z krokodylami niestety pozostał i jest on bardzo widoczny. Cała w bliznach Stephanie zatem udaje się do chirurga plastycznego, żeby "naprawił" jej twarz i ciało. Cudownie ocalała kobieta płaci lekarzowi pieniędzmi ze sprzedaży biżuterii, a on w zamian okazuje się być wirtuozem sztuki plastycznej, niczym Mozart w kategorii muzyki poważnej. Chirurg sprawia nie tylko, że Stephanie jest nie do poznania, ale jej wygląd jest na tyle fantastyczny, że udaje się jej zostać supermodelką! Po dorobieniu się własnej fortuny (także jako właścicielka domu mody), Stephanie chce jednak wrócić do domu, do tytułowego Edenu. A tam, jakżeby inaczej, zemścić się na Gregu i Jilly.
[image-browser playlist="609366" suggest=""]
To dopiero jednak przedsmak głównych wydarzeń, bo wspomniana historia to zarys ledwie miniserialu powstałego w 1983 roku. Trzy odcinki trwające 90 minut zadebiutowały na antenie stacji Ten i niemal od razu odniosły spektakularny sukces. Na kontynuację trzeba było jednak chwilę poczekać - Eden powrócił po trzech latach jako 22-odcinkowy serial.
Fabuła wciąż dotyczyła tych samych postaci, choć akcję posunięto o 7 lat do przodu. Tym razem oglądamy Stephanie z kolejnym partnerem, a jej dzieci - poprzednio mające kilkanaście lat - są już dorosłe i pracują w firmie matki. Do tego do akcji wkracza stara znajoma Jilly, która znów komplikuje życie pani Harper. By nie zdradzać zbyt dużo z dalszych losów bohaterów, zdradzę tylko, że fabuła znów była szalona, ale i jednocześnie intrygująca. Zmieniła się za to niejako gwiazda serialu - o ile poprzednio pierwsze skrzypce grała Stephanie, o tyle w serialu z 1996 roku na jej miejsce wskakuje Jilly. Z postaci drugoplanowej stała się kimś na miarę słynnej Alexis z "Dynastii".
"Powrót do Edenu" wyraźnie czerpał z amerykańskich wzorców - bohaterowie australijskiej opery mydlanej to zawsze elegancko ubrani ludzie z pokaźnymi portfelami, to ludzie lubiący swawole w sypialni, to ludzie robiący wielkie interesy. Ich życie zaś to szereg niewiarygodnych wydarzeń. Coś jednak w "Powrocie do Edenu" było na tyle urzekającego, że ogląda(ło) się go z zainteresowaniem. Wszystkie te "mydlane" sztuczki i chwyty twórcy produkcji wykonywali niemal perfekcyjnie, przy czym między wierszami zawsze dało się wyczuć pewną ironię - jak gdyby sami producenci nie traktowali prezentowanej historii całkiem serio.
[image-browser playlist="609367" suggest=""]
22-odcinkowy serial nie zdobył już niestety takiej wielkiej popularności, jak jego poprzednik sprzed 3 lat. Stacja Ten ostatecznie nie zdecydowała się nawet "na zamówienie kolejnych odcinków, co nie odbyło się z korzyścią dla widzów, jako że finałowy odcinek pierwszej serii "Powrotu do Edenu" pozostawił otwarte zakończenie. Scenarzyści jak to zwykle bywa w ostatnich minutach zdecydowali się na kilka niespodziewanych zwrotów akcji, tworząc w ten sposób podwaliny pod kolejną serią i zarazem szokując widzów, zmuszając ich, by śledzili dalsze losy swoich ulubionych bohaterów. Te dalsze losy jednak nie miały nadejść.
A przynajmniej na to się zapowiadało. "Powrót do Edenu" to produkcja wyjątkowa z wielu względów: to produkcja bardzo dobra, choć nie amerykańska, to opera mydlana, choć stworzono z dystansem do siebie samej i wreszcie to serial, który dostał zakończenie mimo, że nie na produkcję dalszych odcinków stacja nie dała tzw. zielonego światła. Trójka głównych aktorów, po tym gdy zapadła decyzja o końcu programu, nakręciła jeszcze krótki epilog, wyjaśniający finałowe zwroty akcji. Jest to sytuacja o tyle nietypowa, że to dokręcane zakończenie stworzono na długo po zdjęciach do właściwej pierwszej serii. Niezmiernie rzadko udaje się po kilku miesiącach zatrudnić aktorów, którzy zwykle już są zaangażowani w inne projekty, nie wspominając już o zebraniu funduszy na coś, co już pieniędzy nie przyniesie.
Epilog został jednak nagrany i choć nie został pokazany podczas premierowej emisji finałowego odcinka pierwszej serii to już w kolejnych powtórkach owszem. W innych krajach, gdzie "Powrót do Edenu" gościł na antenie, dodatkowe zakończenie także prawie zawsze się pojawiało.
[image-browser playlist="609368" suggest=""]
Zarówno pierwszy ministerial, jak i jego kontynuacja zostały wydane na DVD, co świadczy też o niesłabnącej popularności produkcji, nawet już po zakończeniu emisji. DVD można było kupić nie tylko w Australii, ale także w innych krajach m.in. Wielkiej Brytanii (gdzie serial również był chętnie oglądany). W Polsce emitowany był w większości stacji telewizyjnych - początkowo, jeszcze w latach 80. w TVP, potem w stacjach komercyjnych (Polsat, TVN). Ostatnio można go było oglądać w TVN7.
Dziś "Powrót do Edenu" może być trudny w odbiorze. Kuriozalne sytuacje, w jakich znajdują się bohaterowie, sposób kręcenia z minionej epoki i groteskowy klimat towarzyszący produkcji sprawiają, że młodzi widzowie nie będę potrafili "poznać się" na serialu. O "Powrocie do Edenu" warto jednak pamiętać, bo królestwo oper mydlanych to nie tylko ród Carringtonów.