Dobór poniżej wymienionych anime jest czysto subiektywny, a zdecydował o nim głównie czynnik atrakcyjności. Te tytuły na początku sezonu zimowego wydawały się na tyle ciekawe, żeby się za nie zabrać, a przede wszystkim – obejrzałam je do końca (ewentualnie do końca dotrwałam), czego nie mogę powiedzieć o kilku innych po drodze porzuconych serialach. Jedynym wyjątkiem jest drugi sezon Tales of Zestiria the X, którego finał zostanie nieoczekiwanie wyemitowany dopiero pod koniec kwietnia. Są też wśród wymienionych produkcji anime dwusezonowe.

Kuzu no Honkai (2017)

Chyba można o tym serialu powiedzieć, że jest jednym z największych zaskoczeń sezonu. Kuzu no Honkai zapowiadało się na produkcję jakich wiele, ponieważ to szkolny romans, czyli zdecydowanie najbardziej wyeksploatowany i wymęczony gatunek w dziejach wszystkiego, co jest japońskiej produkcji. Jednak już pierwszy odcinek odziera ze złudzeń – nie bez powodu to tytuł skierowany do dojrzałego odbiorcy. Przyczyna jest prosta – seks. Pierwowzorem 12-odcinkowego serialu jest manga Mengo Yokoyari, zawierająca się w ośmiu tomikach. Warto wiedzieć, jak brzmi angielski tytuł tej pozycji – Scum's Wish, czyli w wolnym tłumaczeniu ‘życzenie szumowiny’. Serial opowiada o miłosnych perypetiach kilkorga licealistów. Hanabi Yasuraoka to 17-letnia, zwyczajna uczennica, ukrywająca pewien sekret – jest zakochana w swoim wychowawcy Narumim Kanai, którego zna od dzieciństwa. Mugi Awaya, jej rówieśnik, z kolei kocha się od dawna w nauczycielce muzyki, Akane Minagawie. Nastolatkowe zdają sobie sprawę, że ich uczucia nigdy nie dotrą do ich ukochanych, a nawet jeżeli je wyjawią, niczego to nie zmieni. Sytuacja pogarsza się jeszcze bardziej, kiedy okazuje się, że wyżej wymienieni nauczyciele mają się ku sobie. Zdesperowani Hanabi oraz Mugi decydują więc na niecodzienną relację – będą dla siebie substytutami, zamiennikami swoich obiektów westchnień. Udając parę, próbują zapomnieć o swoich prawdziwych uczuciach, a pożądanie skierować na siebie. Jakkolwiek głupio to brzmi, ta seria traktuje uczucia na serio. Gdyby to była głupiutka komedia romantyczna, każdy bez problemu odgadłby, jak będzie wyglądać finał – Hanabi oraz Mugi zakochują się w sobie i zapominają o swoich pierwszych miłościach. Zakończenia zdradzać nie będę, ale w tym serialu niewiele da się przewidzieć. Kuzu no Honkai zdecydowanie zaskakuje podejściem do tematu, jakim jest nastoletnia miłość. Wielu widzów stwierdzi, że przedstawione w nim wydarzenia mają więcej wspólnego z rzeczywistością, niż niejedno inne anime skierowane do nastolatek. Już pierwszy odcinek nie pozostawia złudzeń – scen mniej lub bardziej nasyconych erotyką jest sporo. Trzeba też wspomnieć, że nieszczęśliwie zakochanych osób jest tu znacznie więcej, a nie są to osoby jedynie heteroseksualne. Tak, miłość lesbijska także w tym serialu się pojawia. Z Kuzu no Honkai jest jednak pewien problem – o ile dojrzałe podejście do kwestii romansów sprawia, że ten tytuł chce się dalej oglądać, o tyle po jakimś czasie sceny seksu zaczynają męczyć z racji ich liczby (o liczbie konfiguracji osób w nich uczestniczących nie wspominając) a bohaterowie tego anime chwilami wywołują obrzydzenie. Nawet główni Hanabi i Mugi potrafią odrzucać, a pewna inna postać, a raczej jej podejście do życia sprawia tylko, że traci się nadzieję w ludzkość, ponieważ tacy ludzie na pewno też chodzą po świecie. Kuzu no Honkai mogę jednak polecić widzom spragnionym czegoś nowego – szkolne romansidła opierają się na tak licznych schematach, że warto spróbować sięgnąć po co oryginalniejszego. Grafika, choć jest bardzo minimalistyczna, urzeka jednak oryginalnym stylem, a muzyka przyciąga uwagę. A nuż się spodoba?

Masamune-kun no Revenge (2017)

Teraz dla porównania czas na coś schematycznego właśnie, lecz nie do końca. Masamune-kun no Revenge jest 12-odcinkową adaptacją mangi duetu Tiv (rysunki) oraz Hazuki Takeoka (scenariusz). Opisuje smutną historię Masamune Makabe, który jako dziecko był otyły. Miłość jego życia, niewiarygodne bogata dziedziczka Aki Adagaki, gardziła nim, wyzywając od "prosiaka". Minęło jednak sporo czasu – Masamune jest już licealistą, niewiarygodnie przystojnym, a przede wszystkim – chudym. Sensem jego życia stało się bowiem utrzymywanie szczupłej sylwetki, dietetyczne jedzenie, a każda niepotrzebna kaloria jest złem wcielonym. Chłopak ma teraz już tylko jedno marzenie, a nie jest nim intratna posada czy wielka miłość. Masamune zamierza zemścić się na Aki, a dokona tego podstępem – rozkocha ją w sobie tylko po, aby następnie ją porzucić. Nie jest to jednak takie proste, ponieważ dziewczyna ma wciąż trudny charakter, w szkole jest hołubiona niczym księżniczka, a wielbicieli przezywa najokrutniejszymi wyzwiskami. Masamune zdobywa jednak sojuszniczkę w osobie pokojówki Aki, Yoshino Koiwai i rozpoczyna żmudny proces zdobywania serca przyjaciółki z dzieciństwa. Uprzedzę od razu – anime kończy się w momencie dość bezsensownym, więc warto nastawiać się na kontynuację w przyszłości. Finał jest zdecydowanie słabym punktem Masamune-kun no Revenge, a  sama historia nie powala szczególnie oryginalnością – chyba że za oryginalny uznamy sam koncept, ponieważ rzadko kiedy celem głównego bohatera jest rozkochanie  drugiej osoby tylko dla zemsty, co samo w sobie jest dość… godne potępienia. To jednak komedia czystej wody, więc kto by się tam przejmował nikczemnymi planami Masamune. Z kolei Aki Adagaki to przypadek typowej tsundere, czyli dziewczyny skrywającej swoje prawdziwe uczucia pod maską rozkrzyczanej i pyskatej dziewoi. Ma ona też zresztą pewien sekret, którego geneza jest łatwa do odgadnięcia, ale jak wiadomo, główny bohater nie może wiedzieć wszystkiego, inaczej widz nie miałby takiej frajdy z nabijania się z jego głupoty. Masamune-kun no Revenge to anime zdecydowanie przeciętne, także pod względem oprawy audiowizualnej, ale w swoim gatunku nie jest to serial najgorszy. Światek anime widział już wiele gorszych szkolnych romansideł, więc przyzwyczajonym do wszelkich słabostek gatunku ten serial pewnie przypadnie do gustu. Mangowy oryginał jest bardzo popularny, więc powstanie drugiego sezonu jest pewnie kwestią czasu. Fani anime uczuleni na komedie dziejące się w szkole, mogą sobie ten serial podarować.

Fuuka (2017)

Oto kolejne anime z uczniami w tle, aczkolwiek od poprzedników wyróżnia je tematyka. Właściwe co sezon pojawia się jakieś anime dotyczące muzyki, nie inaczej jest i teraz. Fuuka nie reprezentuje jednak niestety poziomu rewelacyjnego, niedawno zakończonego Hibike! Euphonium. Manga Fuuka jest sequelem innego komiksu (Suzuka), autorstwa Koujiego Seo. Nie trzeba znać wcześniejszego tytułu, aby sięgnąć po 12-odcinkowe anime. Poznajemy dzięki niemu tytułową Fuukę, zwyczajną nastolatkę i pasjonatkę muzyki. Pewnego dnia poznaje ona Yuu Harunę, a raczej to Yuu Haruna poznaje ją i to dość gwałtownie, kiedy oboje zderzają się na chodniku. Telefon Yuu ulega uszkodzeniu, a że jest uzależniony od twittera, brak komórki bardzo mu doskwiera. To wstrząsające wydarzenie jest wstępem do założenia zespołu, którego piątka członków, ze śpiewającą Fuuką na czele, postawi pierwsze kroki na drodze do kariery. Jest jeszcze przyjaciółka Yuu z dzieciństwa, Koyuki Hinashi, której udało się zostać piosenkarką oraz idolką nastolatek. Fuuka to serial, który zapowiadał się całkiem interesująco, ale wyszło średnio na jeża. Wystarczy przyjrzeć się rozwojowi kariery zespołu bohaterów – wszystko pokazane jest tu w wersji uproszczonej do maksimum, większych kłód na drodze nie widać, a jakimś cudem każdy członek zespołu umie na czymś grać, mimo że muzyka nigdy nie była jego pierwszą pasją. Zresztą wszyscy w niewiarygodnym tempie osiągają świetny poziom grania, a jeżeli doda się do tego znaną idolkę, pewną niegrającą od lat kapelę i znajomego posiadającego studio, które właściwe użycza bez większych opłat, mamy drogę usłaną różami. Wszystko byłoby więc piękne, gdyby nie miłosne perypetie głównych bohaterów. Reszta członków zespołu także posiada jakieś tam życie prywatne, ale jest ono przedstawione jedynie za pomocą króciutkich migawek, wciśniętych na siłę, aby pokazać, że te postacie mają jeszcze jakieś inne problemy. Poza tym jest przewidywalnie do bólu, boli też koszmarny fanserwis, niemający absolutnie żadnego uzasadnienia fabularnego. Ot, Yuu ma trzy siostry, przedstawiające różny poziom rozwoju pewnej części ciała, a że zwłaszcza jedna z nich uwielbia paradować po domu prawie tak, jak ją Bozia stworzyła… Popowie piosenki wpadają w ucho, po czym szybko się o nich zapomina; bohaterowie motają się w swoich uczuciach, grafika reprezentuje zadowalający poziom. Fuuka można określić serialem na jeden raz. Kto ma ochotę na muzyczne anime, niech jak najszybciej sięgnie więc po wspomniane już fantastyczne Hibike! Euphonium czy świetny dramat Shigatsu wa Kimi no Uso – muzyka klasyczna póki co z popowym graniem wygrywa w cuglach.

Little Witch Academia (2017)

Little Witch Academia znane jest zapewne fanom anime z dwóch filmów kinowych, jednak historia Atsuko Akko Kagari oraz jej koleżanek zdobyła taką popularność, że powstał 24-odcinkowy, wciąż emitowany serial anime. Jeżeli sięgnąć po tę serię, to jak najbardziej teraz – do końca sezonu jeszcze sporo odcinków, ale już teraz mogę polecić Little Witch Academia bez najmniejszego wahania. Znajomość kinówek mile widziana, aczkolwiek nie jest konieczna. Wspomniana wcześniej Atsuko została przyjęta do elitarnej szkoły dla czarownic, Akademii Luna Nova. Może i brzmi to jak wstęp do Harry’ego Pottera, ale po pierwsze, mamy tu same bohaterki, a po drugie, renoma magii w świecie Akko jest raczej… kiepska. Sama Akko jest zresztą beznadziejną czarownicą, a jej umiejętności sprowadzają się do bezustannej próby nauczenia się latania na miotle czy do żałosnych prób transformacji w cokolwiek, co wygląda jak zwierzę. Jej przyjaciółki, Lotte Yansson oraz Sucy Manbavaran przejawiają znacznie większy talent magiczny, choć same też nie są orłami. Lotte jest nieśmiałą okularnicą, potrafiącą przyzywać duszki, zaś Sucy to dziewczyna rodem z horroru – lubuje się w truciznach i różnych mniej lub bardziej podejrzanych grzybkach, a sama Sucy wygląda niczym krewna Nosferatu. Akko ma wzór do naśladowania jednak bardziej godny podziwu, niż jej przyjaciółki – Shiny Chariot, jej idolka z dzieciństwa jest napędem motorowym wszelkich działań Akko, mających na celu stanie się prawdziwą, zdolną czarownicą. Dziewczyna ma jednak pod górkę za sprawą mizernego talentu oraz wybuchowego charakteru, a to jedna z tych osób, które najpierw zrobią, a potem pomyślą. Little Witch Academia to jedno z najbardziej oryginalnych anime ostatnich lat – nie dziwota, że po filmach kinowych postanowiono stworzyć też aż dwusezonowy serial. Przyciąga uwagę przede wszystkim świetną oprawą graficzną, która z typowym stylem japońskich animacji nie ma wiele wspólnego, a animacja chwilami wzbudza ogromny podziw dla kunsztu animatorów. Studio Trigger jest mistrzem w swoim fachu. Pod względem fabularnym serial także wypada dobrze, a choć każdy odcinek przedstawia inną historię, spaja je wątek tajemniczej przeszłości Shiny Chariot. Little Witch Academia ma przede wszystkim dostarczać rozrywki, a na tym polu sprawdza się więcej niż znakomicie. Niektóre epizody wywołują jedynie uśmiech na twarzy, są też jednak takie, które powodują wręcz chichot. Akko jest na tyle nieudolna w swoich działaniach, że może wzbudzać podziw, iż wciąż się nie poddaje. Czasem jest też poważnie, ale to przede wszystkim komedia. A odcinek o jaźni Sucy i jej wewnętrznych osobowościach (oraz grzybkach) zasługuje na miano najbardziej niedorzecznego odcinka jakiegokolwiek anime ostatnich lat.
Strony:
  • 1 (current)
  • 2
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj