Przewidywanie przyszłości i kreowanie rzeczywistości, czyli moc seriali politycznych
Nasz były redakcyjny kolega, a obecnie dziennikarz TVN24, Dawid Rydzek, wydał książkę o serialach politycznych. Publikację „Spektakl władzy. Amerykańskie seriale polityczne” naEKRANIE.pl objęło patronatem. Mamy dla was obszerny fragment, do którego przeczytania was gorąco zachęcamy.
Nasz były redakcyjny kolega, a obecnie dziennikarz TVN24, Dawid Rydzek, wydał książkę o serialach politycznych. Publikację „Spektakl władzy. Amerykańskie seriale polityczne” naEKRANIE.pl objęło patronatem. Mamy dla was obszerny fragment, do którego przeczytania was gorąco zachęcamy.
Kiedy fikcja zapowiada rzeczywistość, a kiedy podąża śladami rzeczywistości? Seriale, nierzadko będące na antenie przez kilka lat, prezentują na małym ekranie dziesiątki, a nawet setki wątków, historii i wydarzeń. Część z nich – przypadkiem lub nie – następnie rozgrywa się w realnym świecie. Pierwsze skrzypce grają zaś w tym seriale polityczne.
Efekt Palmera
„Jeśli chodzi o popkulturę przyzwyczajającą Amerykanów do nowych rzeczy, Obama ma przewagę. Ta przewaga nazywa się Palmer. David i Wayne Palmer” – pisała w 2007 roku jedna z amerykańskich dziennikarek, kiedy nie wiadomo było jeszcze, czy w prezydenckim wyścigu z Johnem McCainem w szranki stanie Hillary Clinton czy Barack Obama. I choć absurdalne byłoby twierdzenie, że to dzięki „24 godzinom” czarnoskóry senator ze stanu Illinois zdobył nominację Partii Demokratycznej, a następnie został prezydentem, serial stacji Fox na pewno wniósł niewielki wkład w jego sukces.
Serial 24 godziny na amerykańskie małe ekrany wszedł dwa miesiące po zamachach z 11 września 2001 roku. Z terrorystami atakującymi Stany Zjednoczone walczy w produkcji Jack Bauer w skórze Kiefera Sutherlanda, u jego boku zaś pod postacią Dennisa Haysberta – senator David Palmer. Rok później, gdy zadebiutował drugi sezon cieszącego się wielką popularnością serialu, polityk zostaje prezydentem, pierwszym Afroamerykaninem na tym stanowisku. W rzeczywistości Barack Obama tę posadę objął dopiero sześć lat później.
David Palmer jako serialowy prezydent nie wzbudzał kontrowersji. Należał co prawda do Partii Demokratycznej, ale twórcy szczególnie tego nie podkreślali. Nie było to istotne, bo David Palmer to kolejny fikcyjny prezydent po Jedzie Bartlecie, na którego mogłaby zagłosować i prawica, i lewica – nie bez wad, uczestniczący w politycznej grze, ale jednocześnie piastujący swój urząd dla idei, uczciwy, inteligentny. Ponadto – co mogło przekonać do niego republikanów – był gotów na twardą walkę z terrorystami. 24 godziny w realnej politycznej debacie zresztą się pojawiły, choć na symbol wybrano postać Sutherlanda, a nie Haysberta. Pat Buchanon, szef działu komunikacji w administracji Ronalda Reagana znany ze swego paleokonserwatyzmu, nazwał urzędującego wówczas prezydenta Georga W. Busha „Jackiem Baurem w walce z terrorem”.
David Palmer, a także jego brat Wayne, który również został w serialu prezydentem (nastąpiło to w szóstym sezonie, który wyemitowano w 2007 roku, a więc rok przed wyborami), poczynili kolejny krok, by oswoić Amerykanów z myślą o Afroamerykaninie na czele rządu. Kolejny, bo produkcje z podobnymi wątkami zdarzały się już wcześniej, choć wszystkie wcześniejsze – od Rufus Jones for President, przez The Man, aż po Dzień zagłady - przypadki były jednak problematyczne. Na antenie radia NPR kiedyś tak podsumowano obraz czarnoskórego przywódcy Stanów Zjednoczonych na małym i dużym ekranie: „Zawsze żartowałem, że w filmie mógł się pojawić czarny prezydent, tylko kiedy Ziemia miała zostać zniszczona. Nigdy nie było mu dane dokończyć kadencji. W filmach często takie rzeczy się działy. Albo sytuacja jak w The Man, albo meteor lecący w kierunku Ziemi w Dniu zagłady – to była szansa na objęcie urzędu przez czarnego zwierzchnika sił zbrojnych. Byłoby tak wiele innych spraw do zrobienia, a on nie miałby szansy na normalną kadencję”.
Dennis Haysbert tuż przed zakończeniem wyścigu wyborczego z 2008 roku mówił o znaczeniu swojej postaci z „24 godzin”: „Myślę, że moja rola Davida Palmera mogła otworzyć oczy Amerykanom. Całemu przekrojowi Amerykanów – od najbiedniejszych do najbogatszych, o wszystkich kolorach skóry i wyznaniach wiary – dowiodła, że jest szansa na prezydenta Afroamerykanina, kobietę prezydenta, każdego prezydenta, który ludzi stawia na pierwszym miejscu”. Prezydentura Baracka Obamy mogła być zatem efektem Palmera.
Efekt Hillary
Podczas gdy tzw. efekt Palmera miał uprzedzić rzeczywistość, tak efekt Hillary sprawić, że seriale za tą rzeczywistością podążają. Przed Hillary Clinton Ameryka nie miała tak ważnej postaci kobiecej w polityce. Gdy po zakończeniu kadencji Billa rozpoczęła samodzielną karierę polityczną, zdobyła mandat senatora, a następnie starała się o nominację demokratów w wyścigu o Biały Dom w 2008 roku – stała się inspiracją dla serialowych twórców.
Już w 2012 roku zadebiutował Political Animals, serial à clef o małżeństwie Clintonów. Na ekranach jednak nie tylko przewijały się kolejne wariacje na temat Hillary, ale zaczęło w ogóle pojawiać się więcej seriali politycznych z kobietami w rolach głównych, nawet jeśli nie były bezpośrednio inspirowane Clinton. „Pani Prezydent”, serial z 2005 roku będący żeńską odpowiedzią na „Prezydenckiego pokera”, jest z dzisiejszego punktu widzenia protoplastą tego rodzaju produkcji. Historia postaci granej przez Geenę Davis nie pokrywała się z życiorysem Hillary Clinton, ale wiele feministycznych idei, które przyświecały twórcom produkcji, w tym przekonanie, że kobieta może stać na czele rządu, można odnaleźć w jej kampaniach.
Efekt Hillary, będący poniekąd przeciwieństwem efektu Palmera, w 2016 roku mógł potencjalnie zmienić lub rozszerzyć swoje znaczenie. Ostatecznie Clinton, pomimo odniesionego tym razem sukcesu w prawyborach, w finałowym starciu z Donaldem Trumpem poniosła klęskę. Zanim jednak do tego doszło, nie brakowało tez i spekulacji, że – podobnie jak to było w przypadku Davida Palmera i Baracka Obamy – telewizja próbuje przygotować amerykańskie społeczeństwo na pierwszą kobietę prezydent.
Efekt badań
Czy seriale mogą wpłynąć na wynik wyborów? Czy w istocie po obejrzeniu na ekranie Davida Palmera i Elizabeth McCord odbiorcy zmieniali zdanie na temat ich istniejących w rzeczywistości odpowiedników? Choć nie ma dowodów na „skuteczność” konkretnych produkcji z Palmerami czy wariacjami na temat Hillary Clinton, dotychczasowe badania pokazały, że to, co pojawia się na ekranie, może mieć wpływ na rzeczywistość poza nim. Politolog Jeremiah J. Garretson, który prześledził, jak przez 30 lat zmieniał się telewizyjny obraz kobiet pracujących, grup rasowych i mniejszości seksualnych, udokumentował, że jeśli mamy do czynienia z niską reprezentacją grupy na ekranie, to ci, którzy często oglądają telewizję, mają do niej bardziej negatywne nastawienie niż ci, którzy telewizji nie oglądają. Różnica w stosunku do danej mniejszości między regularnymi a rzadkimi widzami zaciera się, jeśli grupy przedstawiane są na ekranie permanentnie. „To potwierdza tezy, jakoby zwiększenie czasu antenowego dla kobiet i mniejszości mogło podnieść społeczną tolerancję, choć zakres, w jakim to może się stać, zależy od zakresu reprezentacji i jej wymowy” – podsumowuje amerykański naukowiec.
Powstaje pytanie, dlaczego tak wiele miejsca poświęca się kobietom pracującym i czarnoskórym. Prowadzone zaś badania jasno pokazują, że seriale o rządzących mogą zmienić postrzeganie pewnych grup społecznych, a także wpłynąć na polityczne preferencje. Oglądający Madam Secretary, Żonę idealną czy Skandal – co też sprawdzili amerykańscy naukowcy – nie tylko utożsamiają się z głównymi bohaterkami, ale także zaczynają bardziej interesować się polityką, angażować się w nią w realnym świecie oraz odczuwać własną moc sprawczą. Z kolei Instytut ds. płci w mediach założony przez Geenę Davis, czyli odtwórczynię tytułowej roli w serialu Pani Prezydent, przeprowadził badania, według których respondenci uznają, że więcej serialowych kobiet na wysokich stanowiskach w korporacjach sprzyjałoby analogicznej sytuacji w rzeczywistości, więcej naukowców płci żeńskiej na małym ekranie ułatwiałoby kobietom zostanie naukowcem, a dzięki telewizyjnym kobietom politykom ich realne odpowiedniczki miałyby prostszą drogę do władzy.
Jaki wpływ na postrzeganie prawdziwych polityków mogą mieć seriale o całkowicie fikcyjnych politykach? Jak się okazuje i w tym przypadku produkcje telewizyjne mogą odegrać ważną rolę. Zgodnie z wynikami badań medioznawcy R. Lance’a Holberta wizerunek Jeda Bartleta, fikcyjnego bohatera z serialu Aarona Sorkina, jest oceniany bardziej pozytywnie od George’a W. Busha i Billa Clintona. To być może niespecjalnie dziwi, zważywszy na patriotyczny i idealistyczny ton produkcji. Niemniej ponadto okazało się, że po obejrzeniu odcinka serialu NBC ankietowani ocenili realnych prezydentów wyżej niż jeszcze przed seansem. Pozytywny wydźwięk produkcji o rządzących sprawił, że zyskał na postrzeganiu zarówno prezydent z Partii Demokratycznej, jak też z Partii Republikańskiej.
Efekt profetyczny
Seriale polityczne mogą czerpać z rzeczywistości lub na tę rzeczywistość wpływać. Pozostaje jeszcze pytanie, czy mogą ją przewidywać. Wiele produkcji telewizyjnych czy filmowych opowiadało o wydarzeniach lub technologiach, które nie miały dotąd miejsca czy też nie zostały jeszcze wynalezione. Tytuły poruszające tematy polityczne pod tym względem są szczególnie wdzięczne do analizy – przedstawiają dziesiątki, a nawet setki różnych scenariuszy, od wyników wyborów, przez procesy zawierania koalicji, aż po kandydatów na prezydentów. Niejednokrotnie sztuka imitująca rzeczywistość stała się sztuką tę rzeczywistość zapowiadającą.
W marcu 2011 roku, czyli na kilka miesięcy przed zamachami z 11 września, wyemitowany został pierwszy odcinek spin-offu Z Archiwum X zatytułowanego Samotni Strzelcy, w którym terroryści przejmują kontrolę nad samolotem i kierują go w stronę… World Trade Center. W 1990 roku w premierze brytyjskiego House of Cards Francis Urquhart odkłada na biurko zdjęcie Margaret Thatcher, informując, że „nic nie trwa wiecznie” i – wtedy nadal urzędująca – Żelazna Dama odeszła na emeryturę. Od emisji odcinka nie minęły dwa tygodnie, a ówczesna premier Wielkiej Brytanii zdążyła już opuścić Downing Street. W 2000 roku w jednym z odcinków Simpsonów Bart widzi przyszłość, w której prezydentem jest jego siostra Lisa narzekająca na swojego poprzednika… Donalda Trumpa. W 2014 roku w czwartym sezonie Bogatych bankrutów (produkcji opowiadającej o zajmującej się nieruchomościami rodzinie Bluthów, inspirowanej skądinąd Trumpami) jedna z bohaterek startuje w wyborach do Kongresu, wykorzystując przy tym pomysł swojego ojca… by wybudować mur na granicy Meksyku i Kalifornii. Wszystko to na długo, zanim Donald Trump oficjalnie ogłosił swój start w wyborach i przedstawił swój program wyborczy. Czy jest to przypadek?
O ile badania naukowe pokazały, że seriale mogą wpływać na rzeczywistość, nie ma żadnych dowodów na to, że mogą ją także przewidywać. Zwykle mamy po prostu do czynienia ze zjawiskiem koincydencji. Twórcy seriali, przygotowując scenariusze, starają się zwykle możliwie realistycznie – czy też prawdopodobnie – oddać wszystkie polityczne procesy i wydarzenia. Skoro natomiast seriali politycznych są dziesiątki, a każdy z nich może mieć nawet setki odcinków, fikcyjnych scenariuszy powstają tysiące. Część z nich zatem musi się sprawdzić, tj. podobne lub takie same wydarzenia rozegrają się w rzeczywistości. Literaturoznawca Łukasz Berezowski na polu literackiego political fictionnazywa to zjawisko quasi-profetyzmem, co tłumaczy następująco: „Wydarzenia przedstawione w treści powieści nie zaszły w czasie wydania książki ani w okresie je poprzedzającym, ale później. Jednak fakt ich wystąpienia powoduje, że dzieło – choć z założenia fikcyjne – nabiera nowego wydźwięku. Dzieje się tak nie dlatego, że było to intencją autora czy wydawcy, ale dlatego, że to sami czytelnicy chcą je w ten sposób postrzegać, upatrują w nim wizjonerskich właściwości, doszukują się ukrytych znaczeń słów i możliwych sposób ich interpretacji”.
Pomimo zwycięstwa Baracka Obamy 24 godziny nadal pozostają produkcją fabularną. Teoretycznie w serialu nic się nie zmienia, ale w oczach odbiorców – czy to przeciętnych widzów, czy dziennikarzy i badaczy – produkcja zyskuje drugie dno. To zjawisko potwierdza, że tytuły opowiadające o rządzących zawsze – świadomie lub nie – nawiązują do rzeczywistości. Fikcyjna polityka może różnić się od tej realnej tylko na pozór.
Artykuł jest skróconą wersję jednego z podrozdziałów książki „Spektakl władzy. Amerykańskie seriale polityczne”.
Dzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat