Agnieszka Holland jest nominowaną do Oscara reżyserką i scenarzystką, która pracowała m.in. przy serialach Prawo ulicy, Dochodzenie, Treme, a teraz reżyseruje piątkowe odcinki nowego sezonu Bez tajemnic HBO, w których możemy śledzić rozmowy postaci granych przez Jerzego Radziwiłowicza i Macieja Stuhra.
KAMIL ŚMIAŁKOWSKI: Jak pani wybiera seriale, które reżyseruje?
AGNIESZKA HOLLAND: Po prostu wybieram te, które mnie interesują. Zdarzyło się co prawda raz czy dwa, że zrobiłam coś, co mnie mniej interesowało – z jakichś innych względów. Ale generalnie nie pracuję dużo przy serialach i staram się dobierać te, przy których mogę się czegoś nauczyć, czegoś dowiedzieć o rzemiośle, o świecie. Albo spotkać fajnych ludzi, to też jest ważne.
To inna praca niż reżyseria filmów, bo zwykle wchodzi pani w świat wykreowany już przez kogoś innego...
- Tak, to takie bardziej ćwiczenie stylistyczne i służba czyjejś wizji niż budowanie własnej. Wymaga to pewnej pokory. Acz z drugiej strony nie jest to tak straszliwie angażujące emocjonalnie czy kreacyjnie. Tu liczy się bardziej rzemiosło niż wielka oryginalność. Chodzi o to, by zrobić tak samo jak inni, tylko trochę lepiej. Przynajmniej taką mam ambicję.
Bez tajemnic to produkcja bardzo ascetyczna...
- Wręcz minimalistyczna. Tu liczą się teksty i aktorzy. Reżyser powinien się schować za tą formą, żeby nie przeszkadzać; by wydobyć to, co najważniejsze, ale to wymaga właśnie naprawdę dobrego rzemiosła.
Polscy aktorzy lubią pracować z dużymi partiami tekstu?
- Tak, ale tu jesteśmy wyjątkiem. Na jednym z festiwali, gdzie byłam z Gorejącym krzewem, spotkałam reżysera, który zrobił kilka odcinków amerykańskiej wersji Terapii. I on opowiadał, że tam to była groza, ponieważ Gabriel Byrne nie umiał tekstu i wszędzie musiały stać promptery. Niestety muszę powiedzieć, że podobnie jest w Czechach. Tymczasem nasz Jurek radzi sobie świetnie, zna tekst swój i kolegów, wszystko ma dokładnie opracowane. Ale to właśnie kwestia samodyscypliny i rzemiosła. Nasi aktorzy po prostu wiedzą, jak się nauczyć tekstu.
A czy przy Bez tajemnic jest ktoś, podobnie jak w amerykańskich produkcjach, kto czuwa nad ogólnym kształtem serialu? Ktoś ponad reżyserami, pilnujący klimatu, konstrukcji?
- Oczywiście, są producenci kreacyjni. Przy każdej produkcji musi być ktoś patrzący na wszystko z góry, z lotu ptaka.
W Stanach seriale na ogół kręci się chronologicznie, więc ja zwykle kogoś takiego niespecjalnie potrzebuję. Oglądam poprzednie odcinki i wiem, co z nich wynika. Oczywiście nie wiem, co będzie potem, co będzie dalej, ale to właśnie specyfika Amerykanów, którzy nie lubią zdradzać za dużo nawet swoim reżyserom. Nawet reżyserom pilota.
Nawet aktorom...
- Aktorom to można zrozumieć, bo aktorom to nie jest specjalnie potrzebne, szczególnie przy opowieści, która nie ma zamkniętej struktury.
Co sądzi pani o skasowaniu serialu Dochodzenie?
- Słyszałam o tym, choć przyznaję, że nie widziałam trzeciego sezonu. Wydawało mi się, że ciągniecie tego dalej po drugim było już trochę sztuczne. W momencie, gdy dwa sezony poświęca się jednemu morderstwu, to ta energia się domyka, wyczerpuje. Słyszałam, że trzeci był niezły, ale że też to już nie było to. Choć wciąż były tam dwie świetne postacie. I aktorzy. Chętnie bym się z nimi jeszcze kiedyś spotkała, może w jakimś filmie.
A czy myśli pani o jakimś polskim serialu na większą skalę, tak jak kiedyś Ekipa?
- Bardzo bym chciała. Myślę, że widownia nam dojrzewa, a jak na tak bogatą kinematografię, to to, co robi się serialowo, jest mizerne. Zmienia się pokolenie, młodzi ludzie chcą oglądać coś więcej niż telenowele. I są dla nich inne, nowe formy serialowe, które u nas jeszcze nie weszły, ale pejzaż powoli się zmienia. Widownię dla ambitniejszego serialu trzeba po prostu wychować. To jest właśnie zadanie dla telewizji publicznej. A tymczasem u nas takie ambicje ma tylko HBO. W publicznej ani się nikt na tym nie zna, ani nie interesuje. Jeśli mają jakąś wiedzę, to tylko na temat oglądalności.
Dobrze by było w naszej telewizji zrobić taką małą rewolucję, jeśli chodzi o produkcję serialową. Żeby zabrał się do tego ktoś z pasją i talentem. Chciałabym taki serial zrobić, ale szanse są małe...
Choć kinematografię udało się jakoś już wyprowadzić, mamy ostatnio sporo dobrych filmów...
Mamy też sporo złych. Sytuacja się spolaryzowała i brakuje nam środka.
- Nieprawda.
Widzi gdzieś pani normalne, popularne polskie filmy?
- Chodzi o takie filmy gatunkowe, które są dobre?
Tak.
- No to właśnie tego uczy telewizja. Np. Operacja Argo to efekt tego, że było na kanałach kablowych w USA trochę podobnych w klimacie produkcji i to zaowocowało.
A co pani ogląda?
- Ostatnio nie miałam dużo czasu. Zaczęłam oglądać teraz ostatni sezon Mad Men, bo bardzo lubię, ale to jest jakoś strasznie źle zrobione. I zrezygnowałam. The Americans oglądałam i mi się podobało. Bardzo oryginalne. Zrobię jeden odcinek tego serialu w styczniu.
Poza tym z nowych... Troszkę oglądałam Newsroom, ale nie za dużo. A z polskich Głęboką wodę, którą robiła moja siostra. I to jest bardzo dobre – dowodzi tego zresztą odbiór serialu za granicą i sprzedaż na festiwalach. Ale telewizja zrobiła wszystko, by tego nikt nie oglądał. Wszystko. Jak można puszczać serial o ruchomej godzinie emisji w niedzielę wieczorem? Dlaczego tak robią? Mają produkt, który jest emisyjny i prestiżowy, to powinni się nim chwalić.
Dlatego trudno mi jest coś tu robić. To nawet nie jest kwestia pieniędzy, bo przecież nauczyliśmy się już tutaj robić dobre rzeczy za nieduże pieniądze, jeśli jest szansa.
W najbliższym sezonie poza serialem The Americans zobaczymy w telewizorze coś jeszcze w pani reżyserii?
- Chyba nie. Chociaż może będę musiała zrobić jeszcze jakiś jeden odcinek ze względów formalnych. Żeby wypełnić zobowiązania wobec moich ubezpieczycieli. Może coś, co będzie wolne gdzieś pod koniec sezonu.
Zauważyłem, że reżyserów z dorobkiem, takich jak pani, zaprasza się często do pracy przy pilotach, żeby ustawili klimat całej opowieści, zaczęli nowy sezon. Czy tak właśnie jest?
- Czasem, ale nie zawsze. David Simon zaprosił mnie do Prawa ulicy w środku, bo mieli najbardziej rozchwiane środki w pierwszych sezonach. Więc stwierdził, że ktoś, kto przyjdzie z kina, może to poukładać. I faktycznie zrobiłam im odcinek w środku trzeciego sezonu i wyszło świetnie. Był mocny i do dziś go pokazują jako przykład dobrej roboty. Ale proponowano mi też inne. Zakazane imperium mi proponowano w tym sezonie, ale wchodzenie w świat tak mocno rozpisany jest już męczące. Nie zrobiłabym już np. Mad Men. Nie zrobiłabym też w tej chwili Żony idealnej, choć uważam, że to jeden z najlepszych seriali - świetnie napisany, zagrany, zrealizowany.
Pierwszy, drugi sezon serialu jest najciekawszy. Wtedy jeszcze aktorzy nie są ograni. Później już nic im nie można powiedzieć. Jak grają siódmy sezon te same postacie, to jaką im dasz wskazówkę? Nie robię więc zbyt dużo seriali. Ale tak dwa odcinki w roku - chętnie. Bo to nie tylko uczy pokory i rzemiosła, ale też trochę uspokaja. Jak człowiek robi film, to jest straszna inwestycja – rok albo dłużej; a taki odcinek robisz w miesiąc i czujesz się spełniony. Tak więc polecam kolegom, żeby czasem zrobili sobie serial.
Czyli wciąż trwa złota era seriali w USA?
- Te najbardziej przełomowe tytuły HBO mamy już raczej za sobą. Rodzina Soprano, Sześć stóp pod ziemią, Seks w wielkim mieście to były kamienie milowe. Dziś najodważniejsze jest chyba AMC. Breaking Bad to było coś naprawdę niebywałego.
A czy widziała pani Raya Donovana? To jeden z ciekawszych nowych tytułów.
- Jeszcze nie miałam okazji, ale słyszałam, że wyszło dobrze. Proponowali mi reżyserowanie, ale byłam zajęta. To nie był pilot, bo pilota bym pewnie nie odpuściła, ale drugi czy trzeci odcinek. Pamiętam, że podobał mi się scenariusz.