Poszczególne trylogie Gwiezdnych wojen dzielą ogromne przepaści technologiczne, w odmienny sposób wykorzystują narzędzia filmowe do kreowania obrazu. Mimo to każda z nich miała (bądź będzie mieć) ogromny wpływ na historię kinematografii. Można także traktować je jako kamienie milowe, które pokazują ewolucję samego kina oraz efektów specjalnych. Postanowiłem wybrać się w podróż śladem gwiezdnowojennych technologii filmowych, aby sprawdzić, jak wpływały zarówno na kinematografię, jak i sposób prowadzenia historii w poszczególnych filmach.

Star Wars ery makiet i animatroników

W dobie wszechobecnego CGI pierwsza trylogia może wydawać się anachroniczna. Przyzwyczailiśmy się do szalonych scen akcji czy walk na miecze tak szybkich, że z trudem możemy prześledzić ich przebieg. Gwiezdne wojny z lat 70. nie mogły wyglądać tak efekciarsko jak najnowsze części sagi, filmowców ograniczała technologia. Komputery były zbyt słabe, aby pozwolić na tworzenie fotorealistycznych efektów specjalnych, branża grafiki komputerowej dopiero raczkowała. Udało się za to osiągnąć coś znacznie ważniejszego – zdynamizowano starcia kosmiczne. Jedne z najbardziej imponujących pod względem wizualnym scen z Nowej nadziei rozgrywają się w kosmosie. Dziś branża efektów specjalnych jest na takim etapie rozwoju, że graficy mogą bez problemu stworzyć fotorealistyczne starcia setek myśliwców. Ale czterdzieści lat temu filmowcy mogli tylko pomarzyć o takiej technologii. Przynajmniej do czasów premiery pierwszej części sagi Skywalkerów. Specjalista od efektów specjalnych, John Dykstra, postawił przed sobą nie lata wyzwanie: chciał, aby walki kosmiczne w Nowej nadziei przypominały dynamiczne starcia samolotów. Niestety, ówczesne metody filmowania modeli nie pozwalały na uzyskanie takiego efektu, dlatego Dykstra opracował autorski system ruchomego ramienia kamery, umożliwiający rejestrowanie dynamicznych ujęć na blue screenie. Ten genialny w swojej prostocie wynalazek sprawił, że filmowcy byli w stanie symulować błyskawiczne manewry w kosmosie, wystarczyło tylko odpowiednio zaprogramować ramię sterujące. Sam model pozostawał w miejscu, przemieszczała się wyłącznie kamera. Trik ten miał jedną zasadniczą zaletę – manipulowanie na planie statycznymi modelami umożliwiało np. zastosowanie pirotechniki, aby stworzyć realistycznie wyglądające wybuchy myśliwców. Ten system filmowania okazał się tak rewolucyjny, że na cześć jego autora nazwano go Dykstraflexem. Pierwsza trylogia przyczyniła się do jeszcze jednego ważnego przełomu w branży filmowej – upowszechnienia standardu dźwięku przestrzennego THX. Podczas prac nad Powrotem Jedi ekipa Lucasfilm uświadomiła sobie, że w sali kinowej ich film nie brzmi tak dobrze, jak w warunkach odsłuchowych. Ścieżce audio brakuje głębi. Aby temu zaradzić, ekipa Lucasfilm zleciła inżynierowi Tomlinsonowi Holmanowi opracowanie standardu certyfikowanego dźwięku przestrzennego, który byłby w stanie precyzyjnie odtworzyć głębię ścieżki audio w warunkach kinowych. I choć nie wszystkie współczesne sale kinowe mają certyfikację THX, systemy dźwięku przestrzennego upowszechniły się zarówno w kinach, jak i w naszych salonach, dzięki czemu jesteśmy w stanie głębiej zanurzyć się w filmowym świecie.

Star Wars zachwyca się CGI

Druga trylogia ujrzała światło dzienne na przełomie wieków, w erze zachwytu efektami specjalnymi. W 1999 roku zadebiutowało nie tylko Mroczne widmo, ale i kultowy Matrix, do cna przesiąknięty CGI i w znacznej mierze nakręcony na green screenie. Kiedy zestawimy pierwsze części sagi z tymi kręconymi dwadzieścia lat później, od razu w oczy rzuci nam się różnica w stylistyce tych produkcji. Nowe Gwiezdne wojny były nie tylko bardziej kolorowe, ale i znacznie dynamiczniejsze. Doskonale widać to na przykładzie scen walki na miecze świetlne. Porzucono „rycerskie” starcia na rzecz efekciarstwa wizualnego. Yoda przestał przypominać statyczną kukiełkę i zaczął walczyć z wigorem, którego pozazdrościłby mu niejeden młodszy mistrz Jedi. W czasach pierwszej trylogii nie sposób było nakręcić takich sekwencji walki, jak ta pomiędzy Yodą a Darth Sidousem: Na tym jednak nie koniec, gdyż wraz z drugą trylogią George Lucas wprowadził cyfrową rewolucję na plan filmowy. Na potrzeby filmu stworzył Jar Jar Binksa, w pełni cyfrowego bohatera. Podczas prac nad Atakiem klonów przestawił się w całości na rejestrację obrazu za pośrednictwem kamer cyfrowych i korzystał z cyfrowych storyboardów do prewizualizacji scen. Z kolei Zemsta Sithów pobiła ówczesny rekord w liczbie scen, w których wykorzystano efekty specjalne. Fakt, druga trylogia zestarzała się znacznie gorzej niż pierwsze części Gwiezdnych wojen, jest także poddawana znacznie ostrzejszej krytyce. Ale upór George’a Lucasa, aby realizować jak najwięcej ujęć przy wykorzystaniu efektów specjalnych opłacił się. CGI z Mrocznego widma może nas dziś śmieszyć, ale ten film oraz dwa kolejne udowodniły, że komputery są w stanie przenieść nas do światów, które wcześniej były dla nas nieosiągalne.

Star Wars w erze dojrzałego CGI

Na zwieńczenie sagi Skywalkerów przyszło nam poczekać przeszło 40 lat, ale pod kątem technologicznym jest to piękne zwieńczenie całej opowieści. Disney wykorzystał wszystkie nowoczesne narzędzia, aby zamienić nową trylogię oraz filmy towarzyszące w audiowizualny majstersztyk. Ale najbardziej rewolucyjne pod kątem technologicznym okazały się produkcje poboczne, w których Lucasfilm pozwolił sobie nieco poeksperymentować Przy kręceniu Hana Solo pomysł z porzuceniem tradycyjnych storyboardów na rzecz cyfrowych posunięto jeszcze dalej. Specjaliści od efektów specjalnych z ILM sięgnęli po wirtualną rzeczywistość, aby dokładnie zaplanować przebieg akcji i scenografię jeszcze zanim aktorzy weszli na plan zdjęciowy. Dzięki temu reżyser wiedział, jak mniej więcej będzie wyglądała dana scena bez konieczności budowania całej scenografii, wirtualne środowisko dało mu wolność twórczą, o jakiej inni mogli tylko pomarzyć. Ale najwięcej szumu zrobiło się wokół technologii pozwalającej rekonstruować twarze aktorów z Łotra 1. To tam mogliśmy podziwiać cyfrowo odtworzonego Petera Cushinga w roli Wilhuffa Tarkina oraz odmłodzoną Carrie Fisher grającą Leię. Lucasfilm przyznał także, że zeskanował twarze wszystkich kluczowych aktorów, aby wykorzystać je w razie konieczności. Tym samym firma poniekąd unieśmiertelniła ich i dała nadzieję na to, że w przyszłości w Gwiezdnych wojnach nadal będziemy mogli podziwiać np. zmarłych aktorów. To jest oczywiście pieśń przyszłości i nie wiadomo, czy Lucasfilm posunie się do tego kroku, ale firma dysponuje technologicznymi możliwościami, aby wdrożyć taki plan w życie. Nie można także wykluczyć, że powstanie cyfrowych Tarkina i Lei miało bezpośredni wpływ na upowszechnienie się filmów, w których twórcy odmładzali bądź postarzali aktorów. Bliźniak, Irlandczyk czy Avengers: Koniec gryto tylko kilka produkcji, które sięgnęły po podobną technologię. Najnowsza technologia dopracowała wszystko to, co niedomagało w poprzednich odsłonach sagi. Twórcy sięgali zarówno po animatroniki, jak i efekty specjalne, aby tchnąć życie w uniwersum Gwiezdnych wojen. Przebudzenie mocy i kolejne części zrealizowano w taki sposób, aby świat cyfrowy idealnie współgrał z tym rzeczywistym. Lepsze shadery, dopracowane efekty cząsteczkowe i zmyśle połączenie scenografii i CGI. To jest ta trylogia, która w pełni wykorzysta potencjał efektów specjalnych i zestarzeje się najlepiej, za dwadzieścia lat wyglądając równie dobrze, co obecnie. Z wizualnego punktu widzenia to najpiękniejsze i najlepiej zrealizowane Gwiezdne wojny w historii.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj