Po upfrontach 2006 roku wydawało się, że nowa produkcja Aarona Sorkina jest skazana na sukces. Ze względu na nazwisko twórcy NBC zaciekle rywalizowało z CBS o Studio 60, wydając rekordowe sumy na prawa do serialu. Zebrano znakomitą obsadę, a pilot jest do dzisiaj bez wątpienia jednym z najlepszych, jakie kiedykolwiek powstały. Co poszło nie tak?

Jeszcze w 2003 roku, niedługo po swoim odejściu z ekipy Prezydenckiego pokera, Sorkin zaczął snuć plany stworzenia serialu o kulisach tworzenia komediowego programu na żywo a la Saturday Night Live. Miejsce akcji miało być oczywiście tylko pretekstem do analizy i alegorycznego podejścia do kondycji i sposobów działania sieci ogólnodostępnych w Stanach Zjednoczonych. Na nakręcenie odcinka pilotażowego czas przyszedł w pierwszej połowie 2006 roku i należało skompletować obsadę. Dwa lata po zakończeniu prac nad Przyjaciółmi był to idealny moment, by Matthew Perry ponownie wrócił do telewizji. Niestety od tamtej pory niemiłosiernie ciąży na nim klątwa "jednego sezonu". Za to Bradley Whitford nie był najwidoczniej zbyt wyczerpany po zakończeniu siedmioletniej przygody z Prezydenckim pokerem i momentalnie wskoczył na pokład nowego hitu mistrza Sorkina.

Grani przez nich Matt Albie i Danny Tripp to producenckie duo. Pierwszy pisze, drugi reżyseruje. "Studio 60 on the Sunset Strip" to program, w którym zaczynali swoją karierę. Muszą wrócić za jego stery, gdy ich dawny mentor przeprowadza na wizji bardzo szczerą tyradę, która doprowadza do białej gorączki jego pracodawców, i która na pewno wywołałaby uśmiech na twarzy Paddy’ego Chayefskiego. Był on między innymi scenarzystą "Sieci" Sidneya Lumeta, filmu z 1976 roku, który do dziś zaskakuje swoją uniwersalnością w satyrycznym ujęciu amerykańskich mediów. Sorkin niewątpliwie inspirował się powyższym arcydziełem, gdy pisał monolog, który możecie zobaczyć poniżej.

Świadkami podobnego zabiegu mogliśmy być również w premierowym odcinku Newsroom. Jednak kiedy Prezydencki poker oraz serial HBO skupiają się stricte na świecie przemian społeczno-politycznych i związanych z nimi programami informacyjnymi, Studio 60 próbowało zgłębić absurdy funkcjonowania telewizyjnych sieci obarczonych rygorami rządowych i korporacyjnych organów regulacyjnych. Podejście społeczeństwa do satyry i dowcipu po 11 września w kontekście etyki czy religii oraz ogólne stadium wojen kulturowych w USA dopełniały szereg problemów, jakie poruszała produkcja NBC.

Nie zapominajmy, że choć było to zaledwie 7 lat temu, sytuacja w Stanach była diametralnie inna niż obecnie. Administracja Busha prowadziła dwie wojny, a społeczeństwo było niesamowicie spolaryzowane w epoce post-9/11 a propos tego, co było uważane za patriotyczne, a co nie. I tu mamy ilustrację pierwszego paradoksu, który był zapewne jednym z elementów niepowodzenia serialu. Mało kto chciał brać na poważnie produkcję, która traktowała o programie komediowym. Jej ciężar gatunkowy nie był adekwatny do otaczającego go kontekstu. Protagoniści nie byli politycznymi autorytetami, ekonomicznymi ekspertami czy głowami państw. Ich próby ambitnego, racjonalnego i rozsądnego podejścia do wielu realnych tematów traktowano z przymrużeniem oka. Na pewno nie było to intencją Aarona Sorkina, który z powodzeniem robi z Newsroom to, czego nie udało mu się ze Studiem 60. Poniżej przykład absurdalnej sytuacji, z jaką przyszło zmierzyć bohaterom - żeby było śmieszniej, inspirowanej prawdziwymi wydarzeniami. Warto tutaj wspomnieć o rewelacyjnym Stevenie Weberze, który zasłużył na Emmy swoją kreacją Jacka Rudolpha. W scenie partneruje mu równie świetna Amanda Peet, czyli czarująco roztrzepana Jordan McDeere.

Słabnąca z każdym tygodniem oglądalność sprawiła, że serial możemy nazwać dramedią w trzech aktach, choć ze względu na powody wymienione powyżej dla twórcy nie był tak naprawdę najistotniejszy komediowy walor produkcji. Skeczy nigdy nie widzimy w całości, otrzymujemy tylko ich fragmenty. Aż do odcinka świątecznego, przed standardową dla każdego serialu dłuższą przerwą, nic nie zwiastowało rychłej kasacji, a "S60" było idealną mieszanką dramatu i satyry. Z każdym kolejnym epizodem ton Studia 60 poważniał i skupiał się bardziej na sferze osobistej bohaterów. Za to ostatnie pięć odcinków to dramat z krwi i kości, oderwana od dotychczasowego schematu swoista miniseria – historia rozgrywająca się w trakcie jednego wieczoru.

Można doszukiwać się wielu powodów przedwczesnego cancelu Studia 60. Najbardziej ironiczne podejście jest takie, że serial traktujący między innymi o telewizyjnych praktykach mających na celu ogłupianie publiczności i zażartą walkę o wysokie wskaźniki demograficzne został skasowany przez to, że był zbyt inteligentny i miał średnią oglądalność. W końcu wraz z końcem "Prezydenckiego pokera" NBC rozpoczęło pikować w kierunku dna, z którego nie może wykaraskać się do dziś. Nie zapominajmy o zakulisowej rywalizacji Studia 60 z 30 Rock. Fabularne podobieństwa między serialem Sorkina a komedią Tiny Fey są wyraźnie zauważalne. Eksperci nie dawali zbyt większych szans na to, że NBC zamówi obie produkcje. Ostatecznie tak właśnie się stało i o ich przetrwaniu miała zdecydować publiczność. Ten zabieg nie do końca udał się włodarzom stacji. Wyniki oglądalności były niesatysfakcjonujące w obu przypadkach. Kolejnego sezonu doczekał się sitcom o tworzeniu programu komediowego i wszystko wskazuje na to, że za tą decyzją stały ogromne koszty, jakie były potrzebne na wyprodukowanie pojedynczych epizodów Studia 60. Koniec końców wszystko sprowadziło się do tego, że 30 Rock było bardziej rentowne.

Oczywiście dostało się Sorkinowi również za nieprzychylne przedstawianie organizacji i osób o poglądach radykalnie prawicowych oraz za skrajne potraktowanie telewizyjnego tematu tabu, czyli religii. Próbkę możecie zobaczyć w filmiku powyżej, który również świetnie podsumowuje związek Matta i Harriet (w nią wcielała się znakomita Sarah Paulson). Dla mnie to jeden z lepiej napisanych wątków miłosnych w telewizji, zarazem kontrowersyjny i pełny ciętego humoru – nie rażący sztucznością, prawdziwy i autentyczny. Może dlatego, że Sorkin oparł go na swoim związku z aktorką Kristin Chenoweth.

To chyba bardziej zbieg okoliczności aniżeli zamierzony zabieg, ale nie da się ukryć, że Aaron Sorkin stworzył o medialnym świecie serialową trylogię. Zaczęło się od rewelacyjnej "Redakcji sportowej", która wystartowała w 1998 roku jako standardowy sitcom (znalazł się w niej nawet śmiech z taśmy), by w swojej drugiej serii przybrać nieco poważniejszy ton. Studio 60 to środkowe ogniwo tego łańcucha, dramat z elementami komediowymi i swoisty ideologiczny kontynuator poprzednika. Zestaw ten zamyka emitowany obecnie Newsroom, który całkowicie na poważnie próbuje być alegorycznym komentarzem kondycji amerykańskich programów informacyjnych. Sorkin lubi stawiać trudne pytania i siać wątpliwości. Edukuje nie tylko widzów, ale także ludzi mediów.

"Studio 60"
gatunek: komediodramat w rolach głównych:
Matthew Perry, Bradley Whitford, Amanda Peet, Sarah Paulson, Steven Weber
twórcy: Aaron Sorkin
liczba sezonów/odcinków: 1/22 odcinki polecane:
"Pilot", "The Cold Open", "The Wrap Party", "Nevada Day (1-2)", "The Harriet Dinner (1-2)"
lata emisji: 2006-2007
dostępność: DVD (polskie napisy)
czytaj więcej na temat serialu w naszej bazie
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj