Vive Flow otwierają bramę do metawersum w wersji beta
Wybrałem się w kilkutygodniową podróż do krainy VR z Vive Flow przy boku, aby zajrzeć za metawersową kurtynę i przekonać się, czy w przyszłości faktycznie będziemy powszechnie współegzystować w wirtualnej rzeczywistości.
Facebook, NVIDIA, Vive czy Microsoft. Korporacje z całego świata prześcigają się, aby jako pierwsze zaistnieć w świecie alternatywnej, wirtualnej rzeczywistości i stworzyć autorskie metawersum. Te cyfrowe przestrzenie według technologicznych wizjonerów mają w przyszłości kształtować relacje międzyludzkie i znieść wszelkie fizyczne granice, umożliwiając współpracę z ludźmi z całego świata bez wychodzenia z domu.
Idea wykreowania rzeczywistości wirtualnej na przywodzącej na myśl wysoce immersyjną gibsonowską cyberprzestrzeń wydaje się niezwykle kusząca. Niestety, większość współczesnych sprzętów VR jest zbyt topornych, aby pozwalać na swobodną interakcję przez wiele godzin bez przerwy. Miałem okazję uczestniczyć w szeregu konferencji VR i o ile pierwsze kilka minut spędzone w wirtualnej auli robi kolosalne wrażenie, to po kwadransie mamy już serdecznie dość nieruchomego siedzenia w ciężkich, nieporęcznych goglach.
Paradoksalnie znacznie lepiej znoszę długie sesje w grach pokroju Beat Saber, Superhot VR czy Half-Life: Alyx niż kilkudziesięciominutową statyczną prezentację. Klasyczne gogle nie są po prostu stworzone do komfortowego korzystania ze względnie statycznych aplikacji VR. I tu na scenę wkraczają gogle Vive Flow.
Ten ultramobilny zestaw VR od HTC znacząco różni się od swoich starszych braci. Gogli Flow nie trzeba podpinać do komputera, nie korzystają z dedykowanych kontrolerów, a zainstalowana w nich bateria ma tak małą pojemność, że przepracuje najwyżej kilka minut, zanim nie przełączy sprzętu w tryb uśpienia. Projektanci wycięli z gogli wszystko, co nie jest niezbędne do ich uruchomienia, dzięki czemu udało się odchudzić je do zaledwie 189 gramów. Vive Flow ważą mniej więcej tyle, co współczesny smartfon i przypominają futurystyczną hybrydę okularów przeciwsłonecznych z goglami narciarskimi.
Nietuzinkowa forma ma być największą zaletą tego zestawu. Vive Flow utrzymują się na głowie bez konieczności korzystania ze specjalnych opasek czy taśm mocujących. Pewnie usadawiają się na nosie i nie zsuwają się z niego nawet podczas wykonywania dynamicznych ruchów głową. Korzystanie z nich w statycznej pozycji jest znacznie bardziej komfortowe niż przesiadywanie na wirtualnych konferencjach w pełnowymiarowym zestawie VR od Vive. W pogłębieniu doświadczeń pomagają także pokrętła korekcyjne zainstalowane przed układem optycznym. Dzięki nim osoby z krótkowzrocznością mogą zanurzyć się w wirtualnej rzeczywistości bez konieczności korzystania z okularów bądź soczewek kontaktowych. Wystarczy założyć Vive Flow, aby w pełni zanurzyć się w cyfrowym świecie. Zupełnie tak, jakbyśmy stanęli w nim fizycznie, a nie oglądali go przez zaawansowany gadżet technologiczny.
Czy to oznacza, że zespół HTC wynalazł doskonałe narzędzie do obsługi wirtualnej rzeczywistości, które będzie kluczem do urzeczywistnienia idei metawersów? Niestety, Vive Flow daleko do ideału, to dopiero przedsmak tego, czym w przyszłości może stać się ta technologia.
Komfort niedoskonały
Pamiętasz, jak wspominałem, że inżynierowie odpowiedzialni za stworzenie gogli usunęli z nich wszystko, co było zbędne, w tym m.in. pojemną baterię? Użyteczność Vive Flow cierpi z powodu tych dalece posuniętych kompromisów. Sprzęt wymaga nieustannego podłączenia do zewnętrznego źródła energii, co zauważalnie odbija się na jego mobilności. Możemy wpiąć go do ładowarki, powerbanku czy smartfona, którego używamy w roli kontrolera, i niezależnie od tego, które rozwiązanie wybierzemy, nie będzie ono idealne. Wpinając gogle do gniazdka, uziemiamy się w konkretnym miejscu, kabel ciągnący się od powerbanku do gogli może irytować, a nawet półtorametrowy przewód łączący gogle ze smartfonem-kontrolerem ogranicza ruchy.
Telefon w roli kontrolera też nie sprawdza się najlepiej. System lokalizacji urządzenia w trójwymiarowej przestrzeni nie działa tak precyzyjnie jak klasyczne kontrolery VR, przez co wielokrotnie trzeba go rekalibrować albo przyzwyczaić się do odchylenia wirtualnego wskaźnika od płaszczyzny telefonu.
System optyczny też nie jest pozbawiony wad. Lepiej unikać spoglądania na krawędzie wyświetlacza, gdyż obraz w pełnej rozdzielczości wyświetlany jest wyłącznie w centrum pola widzenia. Na jego obrzeżach grafika renderowana jest w niskiej rozdzielczości; elementy interfejsu oraz fonty rozmywają się, zmniejszając czytelność treści. Niskie odświeżanie matrycy na poziomie 75 Hz może zaś wywołać lekkie mdłości u wrażliwych odbiorców.
Nie sugerowałbym się także skalą wokół pokręteł korekcyjnych. Choć kończy się teoretycznie na 6 dioptrach na minusie, przy mojej wadzie 4,75 dioptrii musiałem rozkręcić pierścienie do samego końca, aby uzyskać obraz o zadowalającej ostrości. Dodajmy do tego tendencję do rwania się obrazu podczas wczytywania części bardziej wymagających aplikacji, a otrzymamy sprzęt, który część użytkowników może irytować.
Mimo tych wszystkich niedoskonałości w Vive Flow jest coś niesamowicie pociągającego, co nie pozwala mi przejść obok tego sprzętu obojętnie. Fakt, nie są to gogle, na których odpalę Beat Sabera, stworzono je głównie do względnie pasywnego korzystania z wirtualnej rzeczywistości. Oglądania filmów dookolnych, zagłębiania się w proste doświadczenia czy komunikacji z innymi użytkownikami w cyfrowych przestrzeniach. I w tej roli sprawdzają się więcej niż zadowalająco.
Choć podczas konferencji prezentującej przyszłość metawersum od HTC nie widziałem obrazu tak ostrego jak ci, którzy uczestniczyli w niej za pośrednictwem stacjonarnych gogli, bawiłem się o wiele lepiej niż kiedykolwiek wcześniej. I to pomimo tego, że samo wystąpienie było skrajnie statyczne. Lekka konstrukcja Vive Flow sprawiła, że na dobre zanurzyłem się w cyfrowej auli. Chwilami zapominałem nawet, że rozsiadam się na fotelu w wygodnym salonie, stałem się integralną częścią świata wyświetlanego na ekranie.
Wysoka immersyjność statycznych doświadczeń to bez wątpienia największy atut Vive Flow. W aplikacjach do medytacji, oglądania filmów czy spotkań z innymi uczestnikami VR sprawdzają się lepiej niż klasyczne gogle. Ich kompaktowy rozmiar, mała waga i okularowa forma są wprost stworzone do takich zastosowań.
Odrębną kwestią pozostaje pytanie o to, czy Vive Flow mają szansę rozkręcić szał na wysoce immersyjne metawersa. Niestety, nie jestem w stanie udzielić jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie. Choć komfort korzystania z tego sprzętu jest zadowalający, zauszniki mogłyby być lepiej wyprofilowane i mniej uciskać czaszkę. Z kolei wentylator chłodzący układ optyczny czasami wyraźnie wybija się zza dźwięków tła i jest wyraźnie słyszalny. Z drugiej zaś strony zintegrowane głośniki oraz mikrofon pozwalają komunikować się ze znajomymi w VR bez korzystania z dodatkowych urządzeń peryferyjnych.
Vive Flow próbuje także wbić się w dość niszową gałąź wirtualnej rzeczywistości bazującą na najprostszych doświadczeniach rodem z ery Google Cardboardów. O precyzyjnym sterowaniu za pośrednictwem tego zestawu możemy zapomnieć, podobnie jak o dynamicznych grach. Sukces Vive Flow w głównej mierze jest uzależniony od tego, czy ideę metawersów uda się zaszczepić w społeczeństwie i przekonać szerokie grono odbiorców, że spotkania twarzą w twarz za pośrednictwem gogli VR mają sens.
Na razie powinniśmy traktować Vive Flow jako zapowiedź tego, co w przyszłości może zapewnić nam wirtualna rzeczywistość. Te gogle nie otworzyły na oścież drzwi do świata metawersów, a jedynie je uchyliły.