Polański powiedział kiedyś z rozbrajającą prostotą: "Lubię ciemności w filmie. Nie lubię ich w życiu". Jako dziecko ocalałe z Holokaustu wiedział jednak doskonale, że ciemności są również nieodłącznym elementem codzienności. Zaklinanie ich stanowi jeden ze znaków firmowych tego twórcy - zawsze skorego do psot, żartów, zgrywy i parodii. Takie były jego pierwsze etiudy, pokazujące świat na opak: "Rozbijemy zabawę" i "Dwóch ludzi z szafą". Pierwsza z nich przedstawia jego wizję filmu dokumentalnego. Jest to reportaż o świecie, w którym dobrze bawi się tylko ten, kto ustala stawki gry, czyli reżyser-kuglarz. Doświadczenie w organizowaniu imprez dla studentów Filmówki zaowocowało krótkim obrazkiem bójki na dansingu. Chuligani zostali oczywiście zaproszeni i opłaceni przez Polańskiego. "Dwaj ludzie z szafą", z tytułowymi bohaterami targającymi ze sobą zbędny mebel, byli jak dowcip, którego puenty nie rozumiemy, ale który i tak potrafi nas rozbawić.
Skłonność Polańskiego do igraszek z widzem objawia się podstępnie również w filmach w zamierzeniu poważnych, w miejscach, których byśmy nie podejrzewali. Jego dwa hollywoodzkie dzieła to horror i neo-noir, czyli Dziecko Rosemary i "Chinatown". Obydwa nasycone są osobowością autora, spowite tajemnicą i skrajnie pesymistyczne w wymowie. A jednak już przystępując do pracy nad nimi, reżyser musiał dojść do wniosku, że odpowiadają one jego przewrotnej naturze. Wystarczy opowiedzieć w jednym zdaniu fabułę Dziecka...: kobieta zostaje zapłodniona przez szatana i rodzi mu synka. Scenariusz godny kina eksploatacyjnego, nawet jeśli oparty na bestsellerowej powieści Iry Levina. Polańskiego skusiło niewątpliwie wyzwanie, żeby ewentualną niezamierzoną śmieszność zamienić w autentyczną grozę.
Autoironiczne "Chinatown" zanurzone jest w kontekstach związanych z Fabryką Snów, ale też naznaczone konstruktywnym szaleństwem Polańskiego. Zmiana zakończenia filmu wbrew woli scenarzysty to kolejna psota reżysera, który zamiast happy endu wybrał dopełnienie tragedii. W jednym z telewizyjnych wywiadów, przeprowadzonych oczywiście jako rodzaj "rozmowy z mistrzem", Polański odpowiedział na pytanie, dlaczego uniknął szczęśliwego zakończenia: "Gdyby film kończył się inaczej, nie siedzielibyśmy dziś tutaj i o nim nie rozmawiali". Reżyser pojawia się zresztą w "Chinatown" w swoim bodaj najsłynniejszym epizodzie: jako rzezimieszek ubrany w jasną marynarkę i kapelusz. Jack Nicholson mówi na jego widok do znajomego: "Skąd wziąłeś tego karła?".
Nawet jeśli w "Chinatown" jego sylwetka jest zarówno złowieszcza, jak i komiczna, to w wielu innych rolach Polański rozkoszuje się wprost ekranową błazenadą. Jeszcze przed "Nożem w wodzie" (w którym notabene również spłatał figla, dubbingując samodzielnie postać graną przez Zygmunta Malanowicza...) polscy reżyserzy, jak Andrzej Wajda czy Andrzej Munk, obsadzali go w rolach żywiołowych chochlików. Niezapomnianą perełką jest jego kreacja w "Do widzenia, do jutra" Morgensterna, w którym na korcie tenisowym podśpiewuje pod nosem z rakietą, podrywa po francusku córkę konsula i tańczy z nią cha-chę. Wieczny młodzieniec obsadzał sam siebie w rolach na granicy męskości i kobiecości, jak w zyskującym na popularności "Lokatorze". Trop podchwycił przed dekadą Wajda, oferując Polańskiemu rolę Papkina w Zemście. Postać ta łączy w sobie poprzednie wizerunki reżysera Wstrętu, co zaowocowało farsową kreacją złożoną z przegięć i manieryzmów.
Po nakręceniu wysoce osobistego Pianisty Polański robi głęboki wydech. Kręci coraz skromniejsze filmy, ogranicza liczbę aktorów. Oliver Twist toczy się jeszcze w wielu kosztownych dekoracjach, ale już Rzeź zamknięta jest w czterech ścianach (z wyjątkiem pierwszego i ostatniego ujęcia, czyli typowej dla Polańskiego klamry). Nie chodzi o szukanie w tych wyborach szczególnej strategii, ale o dostrzeżenie, że przypuszczalnie spełniony twórca wrzuca na reżyserski luz, dąży do tego, co sprawia mu w kinie największą radość. Efekty są czasem olśniewające, jak na przykład niemal każda sekwencja "Autora widmo", a szczególnie niezapomniana jazda Ewana McGregora samochodem swojego zmarłego poprzednika. Perwersyjne użycie GPS-a jako narzędzia dającego wskazówki zza grobu stanowi jeden z najdoskonalszych makabrycznych żartów reżysera.
Polański mieszczański, czyli Rzeź i Wenus w futrze, to nierówne sobie odsłony teatru min i walki na słowa. Gęsta od erotyzmu, spełniona Wenus... zbliża się jednak do ideału filmu-zgrywy, gatunku, który Polański praktykuje od czasu studiów w Łódzkiej Filmówce. Skoro męskość wymienia się na kobiecość i odwrotnie, a obydwie kategorie są tak naprawdę puste, to może pozostaje nam - wzorem Polańskiego - odtańczyć beztroską cha-chę? Być może zamiast traktować jego twórczość z przesadną powagą dostrzeżmy w reżyserze ni mniej, ni więcej, tylko właśnie wesołego Romka uciekającego od tonu serio w kierunku radosnego mieszania porządków. Mistrz też lubi być czasem błaznem.
[image-browser playlist="577922" suggest=""]
Polański. Biografia autorstwa Paula Wernera już w księgarniach.