Najnowsza recenzja redakcji
Każdy, kto choć raz w życiu widział Miasteczko Twin Peaks Davida Lyncha, doceni klimat serii. Historia z pozoru wydaje się być banalna - rodzice głównego bohatera popełniają samobójstwo, mimo iż chwilę wcześniej widzimy sielankowe wręcz ujęcia z ich udziałem i tak naprawdę nic nie zapowiada nadchodzącej tragedii. W taki rozwój wypadków jako jedyny od początku nie wierzy Mark, który uparcie twierdzi, że jego rodzice zostali zamordowani. Jego teorię zdają się potwierdzać anonimowe listy, znalezione w rzeczach rodziców, oraz tajemnicze SMS-y - ale czy na pewno? Zresztą nawiązań do kultowego już serialu jest tu co niemiara; przytoczmy chociażby scenę, w której widzimy denatkę ucharakteryzowaną na Laurę Palmer - jest ona wręcz żywcem wyjęta z dzieła Lyncha.
Każdy z nas doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że małe miasteczka, poza mrocznymi tajemnicami, skrywają również postacie o nieprzeciętnych osobowościach i historiach. Mamy więc uzależnionego od alkoholu burmistrza, genialnie zagranego przez Martina Clunesa, znanego szerszej publiczności z serialu "Doc Martin". Poznajemy także Jodie Nicholas, niepokorną 15-latkę, dopiero uczącą się trudnych relacji z bratem, którego nie widziała praktycznie przez całe swoje życie. No i w roli głównej występuje niesamowity Andrew Scott. Nie spodziewałam się, że jest w stanie w jakikolwiek sposób przebić swoją kreację na miarę nagrody BAFTA z serialu Sherlock, a jednak z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że mu się udało. Aktor hipnotyzuje widza swoją grą, a wachlarz emocji, jakie prezentuje na ekranie, nieustannie wprowadzał mnie w stan skrajnych emocji; poczynając od totalnej euforii, aż na rozpaczy i melancholii kończąc.
Bo The Town to również historia o konsekwencjach naszych decyzji. Mark, wyjeżdżając z Renton, zostawił wszystko, na czym mu zależało i teraz przyjdzie mu się zmierzyć ze swoją przeszłością. Jego siostra nienawidzi go za to, że zostawił ją, kiedy była mała, i porzucił przy tym rodziców oraz wszystkich swoich bliskich. Alice, była dziewczyna naszego bohatera, po jego wyjeździe ułożyła sobie życie z typowym wioskowym głupkiem i teraz dopiero zaczyna żałować swoich decyzji. Również Nicholas nie do końca radzi sobie z rzeczywistością, jaką zastał po powrocie. Koniec końców decyduje się jednak zostać, ale czy sprawi to, że uspokoi swoje sumienie?
Na szczególną uwagę zasługuje scena samego pogrzebu, ale nie da się jej opisać - trzeba to po prostu zobaczyć. Patrząc na mistrzowski popis gry aktorskiej Scotta, nieraz zdarzyło mi się uronić łzę, a czasami nawet dwie.
Początkowo miałam niemały problem z tą miniserią, bowiem historie poszczególnych postaci okazały się być na tyle wciągające, że punkt wyjścia, jakim było samobójstwo-morderstwo, zszedł zupełnie na drugi plan. Oczywiście, jak to zwykle bywa, wątki romantyczne wypadają najsłabiej, ale przecież nie od dziś wiadomo, że pomimo chwilowych trudności i problemów główni bohaterowie muszą się w końcu zejść. Na pewno zachwyca niejednoznaczność postaci i to, w jaki sposób radzą sobie z nową sytuacją. Muszę przyznać, że jest to niewątpliwie najmocniejsza strona produkcji.
Pierwszy odcinek urzekł mnie nie tylko ze względu na historię samą w sobie. Twórcy w ludzki sposób przedstawiają dramaty, które są tak naprawdę bliskie każdemu z nas – utrata najbliższych osób, problemy z rodzeństwem, alkoholizm itd. Do tego dostajemy tajemnicę, której rozwiązanie okaże się zaskakujące i wątpliwe moralnie pod każdym względem. Dodatkowo klimat, jaki zazwyczaj panuje w małych miasteczkach w przysłowiowym "nigdzie", został ukazany w idealny wręcz sposób i już nie mogę się doczekać kolejnych trupów, które zaczną wypadać z szafy.
Pokaż pełną recenzję

