Najnowsza recenzja redakcji
Ostatnią odsłoną NBA od 2K, w jaką miałem okazję grać, była ta z 2017 roku. Pamiętam, że wówczas mocno uderzyła mnie „oferta” przygotowana przez wydawcę. W największym skrócie: mikropłatności były wszędzie! Teraz przy NBA 2K24 doświadczenia są tylko gorsze – ta gra jest wręcz naszpikowana mikropłatnościami. Co gorsza, bez nich się nie obędzie, jeśli chcemy grać na najwyższym poziomie i dorównać innym graczom w trybach sieciowych.
Gracze „lepsi” i „gorsi”
Weterani NBA 2K przyzwyczaili się do tego, że mikropłatnościami gra stoi. Lata mijają, a tryb MyCareer/The City stał się uosobieniem frazy pay-to-win. Wynika to z faktu, że bez wydawania realnych pieniędzy praktycznie nie ma szans na osiągnięcie wymarzonego poziomu 99 OVR. To już normalne, że gracze sięgają głębiej do kieszeni po dodatkowe środki na VC, by ulepszyć swojego zawodnika. Sam już pierwszego dnia natrafiłem na osoby, które miały postacie na poziomie 85 i wyższym, podczas gdy mój zawodnik miał OVR dopiero na poziomie 60.
Jasne, zdecydowanie łatwiej wydać 200 dolarów niż rozegrać setek spotkań na parkiecie z każdą kwartą trwającą po 5 minut. Takie podejście wpływa jednak negatywnie na przyjemność z rozgrywki, a przy tym tworzy również podziały na "lepszych" i gorszych, mniej i bardziej zamożnych oraz takich, którzy chcą grać normalnie, i tych, co decydują się pójść na skróty.
Jeżeli chcemy być konkurencyjni w Parku albo w Pro-Am, to po prostu musimy zapłacić, bo... inni już to zrobili. W przeciwnym razie dobra zabawa szybko się skończy i zastąpi ją frustracja, gdy zmierzymy się z postaciami, których poziom oscyluje w granicach 90 OVR.
Wyciąganie pieniędzy od odbiorców wchodzi na jeszcze wyższy poziom w trybie MyTEAM. Dom Aukcyjny zniknął, a zamiast tego dostaliśmy Player Market, w którym każda karta ma swoją cenę (te zresztą ostro poszybowały w górę). To rujnuje zabawę, bo gracz z zasobnym portfelem może od razu udać się do Player Market i kupić tę kartę, na której najbardziej mu zależy. Do tego dochodzą jeszcze przepustki sezonowe, a więc kolejna rzecz, która dzieli społeczność. Na tym nadal nie koniec – bogatsi mogą osiągnąć 40. poziom w MyTeam... bez zagrania nawet jednego meczu. Wystarczy po prostu wydać odpowiednią kwotę! I uwierzcie mi, że są ludzie, którzy tak robią. To jest chore, bo jak tu się z takimi mierzyć?
Sporo nowości (po dłuższej przerwie)
Odłóżmy jednak kwestie mikropłatności na bok. NBA 2K24 oferuje całkiem sporo nowości dla powracających graczy. Twórcy dali na przykład możliwość rozgrywania spotkań w ramach konkretnych okresów NBA, takich jak era LeBrona czy Magic Johnsona. Zasadniczo nie różni się to za bardzo od tradycyjnej rozgrywki, ale dobrze jest wskoczyć w buty legend koszykówki i rozegrać interesujące mecze w dawnych klimatach.
Są też momenty związane z twarzą tegorocznej edycji, czyli w tym przypadku z Kobe Bryantem. To krótki tryb. Udało mi się ukończyć go w około 2-3 godziny i raczej do niego nie wrócę w przyszłości. Jest to po prostu mała, sympatyczna odskocznia od tradycyjnej rozgrywki. Nie oznacza to jednak, ze w Mamba Moments znajdziemy wszystko to, co powinno się tam znajdować. Z jakichś powodów zabrakło pewnych przełomowych momentów – np. uzbierania 81 punktów w meczu czy pamiętnego finału z 60 punktami na koncie.
Świetna rozgrywka to zdecydowanie za mało
Czy tak naszpikowana mikropłatnościami gra może się czymś obronić? Tak – znakomitą rozgrywką i świetną grafiką. Nie można zaprzeczyć, że tegoroczna edycja oferuje bardziej realistyczne doświadczenia i znacznie płynniejszą rozgrywkę. Skoki, wsady i bloki – wszystko wydaje się lepsze dzięki technologii ProPLAY. To ona stoi również za animacjami, co szczególnie da się dostrzec podczas zagrywek będących znakami rozpoznawczymi poszczególnych graczy. ProPLAY idealnie odzwierciedla ruchy supergwiazd NBA – LeBrona, Duranta czy Curry’ego. Każdy fan amerykańskiej ligi rozpozna te postacie po ich ruchach.
Rozgrywka to zdecydowanie najmocniejszy punkt tegorocznej odsłony cyklu. Co ciekawe, jest ona nie tylko płynniejsza, ale też łatwiejsza. Niestety moje umiejętności wyraźnie zardzewiały i musiałem solidnie się napocić, by kończyć mecze z małą liczbą fauli na koncie. Dostrzegłem też brak istotnego elementu, który by ułatwił i uprzyjemnił zabawę powracającym i nowym graczom. Zabrakło trybu swobodnej praktyki czy samouczka, który krok po kroku pokazałby wszystkie zagrania. W opcjach mamy jedynie wirtualną prezentację, ale to nie to samo, co samodzielne przećwiczenie wszystkiego na parkiecie.
NBA 2K24 to dla mnie spory zawód – produkcja nastawiona przede wszystkim na wyciąganie kasy od graczy. Jeśli Wam to nie przeszkadza lub planujecie grać offline albo na jednej kanapie ze znajomymi, to możecie bawić się świetnie. Jeżeli jednak myślicie o wejściu na poważnie w tryb sieciowy, to szybko możecie zderzyć się ze ścianą i zasadą "płać lub płacz".
PLUSY:
+ znakomita grafika,
+ świetny gameplay,
+ technologia ProPlay,
+ sporo nowości dla powracających graczy.
MINUSY:
– przesiąknięta mikropłatnościami,
– nudna dla weteranów serii,
– Mamba Moments bez ważnych i przełomowych wydarzeń dla kariery Bryanta,
– pay-to-win,
– najlepiej sprawdza się solo lub w lokalnym multiplayerze.