Premiera (Świat)
26 kwietnia 2024Premiera (Polska)
26 kwietnia 2024Developer:
ILCAPlatforma:
PS5, PC, Xbox Series X, PS4, Xbox OneWydawca:
Świat: Bandai Namco
Najnowsza recenzja redakcji
Sand Land zadebiutował jako manga ponad 20 lat temu. Dopiero niedawno pojawiło się anime – zarówno w formie serialu, jak i filmu – a pod koniec kwietnia 2024 roku doczekaliśmy się również gry stworzonej przez japońskie studio ILCA. Ten zespół deweloperów wcześniej przygotował One Piece Odyssey, całkiem solidnego "średniaka" w stylu klasycznych jRPG. Ich podróż do Krainy Piasku, choć na pozór podobna do poprzedniego dzieła, jest czymś zupełnie innym. Turową walkę zastąpiono pojedynkami w czasie rzeczywistym, istotną rolę odgrywają pojazdy (na dodatek można je modyfikować), a całość osadzono w otwartym, postapokaliptycznym świecie, w którym nie brak licznych aktywności pobocznych. Wszystko to brzmi co najmniej interesująco. A jak wypada w praktyce?
Historia rozpoczyna się dokładnie tak samo, jak w mandze i anime. Zamieszkujący pustynię szeryf Rao w przypływie desperacji postanawia zwrócić się o pomoc w poszukiwaniu nowego źródła wody do demonów, z którymi, delikatnie mówiąc, ludzie nie mają najlepszych relacji. Po krótkiej rozmowie dochodzi do porozumienia z księciem Belzebubem, który wraz ze swoim towarzyszem dołącza do szeryfa. Trio bohaterów rusza na wielką wyprawę, w której trakcie narobią sobie wrogów, zyskają sojuszników i odkryją prawdę na temat skomplikowanych relacji pomiędzy ludźmi i demonami, a także przeszłości postapokaliptycznego świata.
Déjà vu
Opowieść pokrywa się z tym, co można było zobaczyć już w filmie i serialu. Niektóre wydarzenia przeniesione są w zasadzie 1:1, inne prezentowane są w nieco zmieniony sposób. Nie brak też wątków, które rozbudowano i przystosowano do nowej formy zabawy. Przykład: pewne sceny, które w anime jedynie wspominano, tutaj zostały rozwinięte i mamy okazję wziąć w nich aktywny udział. Czasami miałem jednak wrażenie, że nie przysłużyło się to tej produkcji, a nawet dało przeciwny efekt. Wiele tego typu segmentów przypomina zwyczajne "zapychacze" (w nomenklaturze znanej z mangi i anime określono by je mianem "fillerów"). Nie mają one wpływu na historię, a zamiast tego w dość sztuczny i monotonny sposób wydłużają rozgrywkę. Między innymi przez to tytuł ten robi się dość czasochłonny – główny wątek fabularny można ukończyć w 15-20 godzin, ale jeśli zechcecie ukończyć wszystko na sto procent, to będziecie musieli poświęcić na to przynajmniej dwa razy tyle.
Bohaterowie mogą mieć przy sobie kilka pojazdów i przechowują je w czymś przypominającym kapsułki Hoi-Poi znane z uniwersum Dragon Balla. Wystarczy tylko rzucić nią, by wehikuł pojawił się tuż przed nami. Co więcej, gdy już siedzimy za sterami maszyny, możemy od razu przełączyć się na inną, bez potrzeby wysiadania i wsiadania. To z kolei pozwala na szybkie dostanie się na miejsce zadania przy pomocy motocykla lub buggy, a następnie przełączenie się na bojowy czołg, który dysponuje znacznie większą siłą ognia i wytrzymałością.
Odpicuj mi brykę
Sterowanie machinami jest proste i bardzo przystępne. Nie ma tutaj mowy o symulacji, czy licznych mechanikach i niuansach, jak chociażby w Armored Core 6: Fires of Rubicon. Poruszanie się, celowanie, strzelanie – wszystko to można opanować w zaledwie kilka minut. Jest to proste, ale daje sporo frajdy. Nie inaczej sprawa wygląda w przypadku rozbudowy pojazdów. Nowe części nie mają zbyt wielu wymogów – wystarczy, że nasz pojazd ma odpowiedni poziom. Nie musimy przejmować się wagą poszczególnych modułów czy innymi ograniczeniami. Z czasem odblokowujemy również możliwość wizualnego tuningu poprzez zmienianie koloru poszczególnych elementów czy nakładanie na nie naklejek.
Pojazdy mają również zastosowania poza walką. Poduszkowiec pozwala na poruszanie się po wodzie (w innym wypadku kontakt z nią kończy się zgonem), motocykl osiąga dużą prędkość pozwalającą na przelatywanie nad przepaściami po wjeździe na rampę, a robot skaczący - tak, dobrze myślicie - potrafi wysoko skakać. Mechaniki te zostawiają jednak pewien niedosyt. Zdecydowanie był potencjał na wykorzystanie tego w ciekawszy sposób i przygotowanie większej liczby zagadek środowiskowych, które wymagałyby odpowiedniego doboru maszyn do radzenia sobie z przeszkodami.
Mamy tutaj również walkę wręcz, ale wypada ona zdecydowanie gorzej od tej przy użyciu pojazdów. Sprowadza się przede wszystkim do "mashowania" przycisku odpowiedzialnego za atak i okazjonalnego unikania ciosów wyprowadzanych przez wrogów. Tyle. Nie ma w tym żadnego polotu czy finezji. Teoretycznie z czasem odblokowujemy zarówno pasywne, jak i aktywne umiejętności, ale na dobrą sprawę nie zmieniają one zbyt wiele i trudno uznać je za szczególne urozmaicenie. Na szczęście w grze nie ma zbyt wielu momentów, w których jesteśmy zmuszeni walczyć w ten sposób.
Absolutnie najgorszą częścią growego Sand Landa są w mojej ocenie sekwencje skradankowe. Narzekałem na nie już przy okazji ogrywania przedpremierowej wersji. Jest tutaj kilka miejsc, przez które musimy się przekraść, unikając wykrycia przez wrogów. Gdy któryś z przeciwników nas dostrzeże, cały segment rozpoczynamy od początku. Nie ma możliwości ratowania się ucieczką lub przejścia do bezpośredniej konfrontacji, a całość sprowadza się po prostu do czekania, aż wrogi żołnierz przestanie patrzeć w naszym kierunku. Samo skradanie nie jest szczególnie trudne, ale porażka przez chwilową nieuwagę jest dość dotkliwa, bo przy kolejnym podejściu musimy znowu powoli się poruszać i co chwilę zatrzymywać, by ominąć patrolujących oponentów.
Akira Toriyama miał niezwykle charakterystyczny styl, który dobrze sprawdzał się nie tylko w mandze i anime, ale też w grach, co wcześniej udowodnił już Chrono Trigger czy seria Dragon Quest. W Sand Land również działa to wyśmienicie. Podczas zabawy czasami ma się wrażenie obserwowania interaktywnego anime. Oczywiście nie wszystko trzyma równie wysoki poziom. Pewne rzeczy wypadają lepiej, a inne gorzej. Do tej drugiej grupy można zaliczyć na przykład dość puste otoczenie czy małą różnorodność wrogów.
Jeśli chodzi o udźwiękowienie, to mamy aktorów głosowych znanych z anime – zarówno w wersji angielskiej, jak i japońskiej. Dla każdego coś miłego. Cieszy także obecność polskich napisach, bo w grach z Japonii nie jest to standardem. Samo tłumaczenie jest naprawdę przyzwoite, choć zdarzają się w nim drobne wpadki lub dość dziwne zabiegi – na przykład podpisywanie postaci Thiefa (tak nazywany jest w wersji angielskiej) jako Shifu (wersja japońska).
Sand Land nie jest grą pozbawioną wad czy szczególnie odkrywczą. Twórcy korzystają ze sprawdzonych motywów i mechanik, a żaden z tych elementów jakoś specjalnie się nie wyróżnia. Mimo tego jako całość działa naprawdę solidnie. Dzieło studia ILCA może nie zapisze się w pamięci, ale jest po prostu przyjemne, grywalne i na swój sposób urocze – tak jak bohaterowie, u boku których spędzicie kilkanaście lub nawet kilkadziesiąt godzin.
Plusy:
+ przyjemna, niezbyt skomplikowana rozgrywka;
+ solidna oprawa;
+ sporo zawartości.
Minusy:
- powtarzalne zadania i aktywności poboczne;
- fabuła nie zaskoczy osoby znające mangę i/lub anime;
- słabo zrealizowane skradanie i walka wręcz.