Sand Land - graliśmy w nadchodzącą grę na podstawie mangi Akiry Toriyamy. Czy warto odwiedzić Krainę Piasku?
Mad Max spotyka Dragon Balla – to słowa, które cisną się na usta po zagraniu w Sand Land.
Mad Max spotyka Dragon Balla – to słowa, które cisną się na usta po zagraniu w Sand Land.
Po ponad 24 latach od premiery mangi wykreowane przez Akirę Toriyamę uniwersum Sand Land rozpoczęło ekspansję na inne rynki oraz do innych gałęzi popkultury. I tak doczekaliśmy się filmu oraz serialu anime, a już wkrótce trafi do nas gra stworzona przez studio ILCA, które w ubiegłym roku dostarczyło całkiem udane, ale niepozbawione wad One Piece Odyssey. Jak będzie tym razem? Miałem okazję, przynajmniej po części, się o tym przekonać, bo spędziłem jakieś 3 godziny z nadchodzącym tytułem.
Historia w "growym" Sand Land rozpoczyna się tak, jak wcześniej w mandze i anime. Szeryf Rao w przypływie desperacji decyduje się poprosić demony o pomoc i wyruszyć na poszukiwanie legendarnego źródła, które zapewniłoby wodę mieszkańcom tytułowej krainy. Po małym przekupstwie na taką podróż zgadza się Beelzebub wraz z towarzyszem. Opowieść jednak nie pokrywa się z tym, co już znamy w stu procentach, więc dość szybko da się zauważyć pewne różnice. W zasadzie przekonujemy się o tym po kilku pierwszych minutach. Deweloperzy zdecydowali się całość rozszerzyć i przystosować do nowej formuły. Dzięki temu na przykład bierzemy udział w scenach, które w filmie były jedynie wspomniane.
Trzeba przyznać, że deweloperzy zadbali o spore zróżnicowanie rozgrywki. Sand Land to nie tylko otwarty świat, walka wręcz (dość prosta i mało rozbudowana) i jazda pojazdami, ale też między innymi sekwencje, w których musimy unikać wzroku przeciwników i po cichu przemieszczać się pomiędzy kolejnymi punktami kontrolnymi. Niestety z nimi mam największy problem. Po kilku godzinach spędzonych z grą zacząłem trzymać kciuki za to, by w pełnej wersji było ich jak najmniej. Przypominają one skradanki sprzed wielu lat. Bohaterowie nie dysponują praktycznie żadnymi ciekawymi zdolnościami w tym zakresie, więc całość sprowadza się do powolnego chodzenia z punktu A do punktu B. Na dodatek, gdy wróg nas dostrzeże, to nie mamy żadnej opcji ucieczki czy ratowania się w inny sposób. Po prostu cofamy się do ostatniego zapisu i... zaczynamy od nowa.
Patrząc na materiały marketingowe, można odnieść wrażenie, że walka za sterami pojazdów jest główną atrakcją tej gry. I po ok. 3 godzinach mogę potwierdzić, że rzeczywiście tak jest. To właśnie ten element dał mi najwięcej frajdy. Podczas zabawy możemy płynnie przełączać się pomiędzy czterema wybranymi przez nas pojazdami. Nic nie stoi na przeszkodzie, by zbliżyć się do wrogów dzięki szybkiemu motocyklowi, a następnie, bez potrzeby zsiadania z niego, wskoczyć do czołgu, który jest znacznie wolniejszy, ale ma potężny pancerz i niszczycielską siłą ognia. Interesujący był też fragment buildu, w którym eksplorowałem loch. Kluczem do przebrnięcia przez tę lokację było przełączanie się pomiędzy chodzeniem i aktywowaniem przełączników a nawigowaniem po zalanych korytarzach w poduszkowcu. Choć ukończenie tej lokacji było bardzo proste i daleko temu do lochów znanych np. z serii The Legend of Zelda, to dało się odczuć w tym pewien potencjał. Kto wie, może w pełnej wersji będzie tego więcej, już z wyższym poziomem trudności i bardziej pomysłowymi łamigłówkami?
Wykonywanie głównych zadań to nie wszystko, co przygotowali twórcy. Przemierzając otwarty świat, natkniemy się też na poboczne zadania i aktywności. Te (a przynajmniej te, które sprawdziłem) nie były jednak najwyższych lotów. Ot, typowe misje w stylu "przynieś, podaj, pozamiataj", o których zapomina się po kilku minutach.
Sporo uwagi poświęcono tuningowi maszyn, jakie trafiają w ręce bohaterów. W pojazdach można montować nowe części (pozyskujemy je podczas walki i za wykonywanie zadań), które mogą zwiększyć ich pancerz lub siłę ognia. Na tym jednak nie koniec, bo zadbano o całkiem rozbudowany tuning wizualny. W miastach możemy udać się do warsztatów, w których zmienimy kolory poszczególnych elementów i nalepimy naklejki.
Dobre wrażenie robi też oprawa Sand Land. Choć w niektórych miejscach brakuje detali, a pustynne lokacje są do siebie podobne, to całość prezentuje się przyzwoicie. Podczas oglądania scen z bohaterami ma się wrażenie, że rzeczywiście obserwujemy pewnego rodzaju "przedłużenie" anime. Cieszy przy tym fakt, że tak wiernie udało się przenieść charakterystyczny styl Toriyamy. Miłym akcentem są też japońskie głosy znane z anime oraz obecność polskiej wersji językowej (napisy).
Po kilku godzinach z Sand Land mam wrażenie, że będzie to powtórka ze wspomnianego we wstępie One Piece Odyssey – dla fanów marki pozycja obowiązkowa, a dla reszty przyjemny "średniak". Całkiem ładny i grywalny, choć nie jestem przekonany, czy będący w stanie utrzymać przed ekranem od początku aż do napisów końcowych. Rozgrywka pod koniec pokazu zaczynała robić się nieco monotonna.
Kalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1965, kończy 59 lat
ur. 1975, kończy 49 lat
ur. 1945, kończy 79 lat