American Horror Story: Apokalipsa : sezon 8, odcinek 2 – recenzja
Data premiery w Polsce: 12 listopada 2011Premierowy odcinek American Horror Story: Apokalipsa był jednym z najlepszych w całej antologii. Czy w drugim epizodzie twórcom udaje się utrzymać poziom? Zapraszam do lektury.
Premierowy odcinek American Horror Story: Apokalipsa był jednym z najlepszych w całej antologii. Czy w drugim epizodzie twórcom udaje się utrzymać poziom? Zapraszam do lektury.
W najnowszej odsłonie AHS twórcy nie dają nam odpocząć od klaustrofobiczno-gotyckiej atmosfery, panującej w bunkrze Pani Wilhelminy Venable. Tym razem jednak środek ciężkości przenosi się w inne miejsce, a wszystko za sprawą nowego gościa w azylu. Uwięzieni bohaterowie, chcąc nie chcąc, muszą poddać się hegemoni Michaela Langdona, będącego przedstawicielem tajemniczej grupy trzymającej władzę. Langdon to wielce niepokojąca postać, mająca swoje plany w stosunku do poszczególnych osób znajdujących się w bunkrze. Zanim jednak zacznie je realizować, mami, prowokuje i manipuluje na potęgę, przez co część postaci powoli traci zmysły.
Omawiany odcinek nie robi już tak piorunującego wrażenia jak poprzedni, ale wciąż jest bardzo dobrze. Wszystkie zalety premiery są obecne i tutaj. Humor, zabawa popkulturą, klimaty postapokaliptyczne czy nawiązania do wiktoriańskiej grozy wciąż działają jak należy. Dodatkowo dość mocno daje o sobie znać tematyka satanistyczna, jednak to żadne zaskoczenie, dla tych, którzy śledzili doniesienia o serialu przed jego premierą. Wątki te nasilają się za każdym razem, gdy na scenę wchodzi Michael Langdon – postać w swoim wizerunku tak przerysowana, że aż trudno uwierzyć, iż działa ona jak należy.
Langdon jest potężny, wszechwiedzący i przebiegły. Typowy popkulturowy villain mastermind. W połączeniu z jego pretensjonalnym stylem dostajemy postać, której nie da się traktować na poważnie. Gdyby taki bohater pojawił się w produkcji bardziej na serio, z pewnością od razu wyłączylibyśmy telewizor. Tutaj jednak, w jakiś dziwaczny i nieco niezrozumiały sposób, wpasowuje się w postapokaliptyczny pejzaż. Zwłaszcza że jego dążenia są interesujące, a sposób, w jaki torturuje biednego Gallanta dostarcza nam dużo rozrywki (jakkolwiek źle to brzmi).
Nie da się zachować powagi, obserwując, jak zmanierowany fryzjer poddaje się urokowi naszego skórzanego starego znajomego z pierwszej serii. Trudno nie uśmiechnąć się podczas zabawnej retrospekcji, pokazującej przeszłość tego bohatera i jego babki. Twórcy mnożą takie momenty, umiejętnie balansując je z tymi bardziej poważnymi. A takowe związane są w większości z postacią Wilhelminy, która podobnie jak Miriam, kryje wiele mrocznych tajemnic. Jeśli chodzi o postaci, a w zasadzie aktorów je portretujących, na duże uznanie zasługuje Joan Collins, wcielająca się w Evie Gallant. Aktorka w omawianym odcinku ma naprawdę dużo do zagrania i o dziwo wywiązuje się ze swoich obowiązków zadowalająco. Nie chodzi tutaj o mimikę twarzy, która ze względu na jej liczne operacje plastyczne praktycznie nie istnieje. Pani Collins zaskakująco dobrze czuje konwencję, co widać w temperamencie i podejściu do roli. Aktorka nieźle bawiła w trakcie występów, choć wszystko wskazuje na to, że jej przygoda z American horror story właśnie dobiegła końca.
Jak na razie fabuła rozwija się bardzo powoli, ale widać, że twórcy, w odróżnieniu od poprzednich odsłon AHS, tym razem chcą ją trzymać mocno w ryzach. Dobrze by było, gdyby opowieść tym razem nie wymknęła się spod kontroli i tak jak w AHS:Hotel, nie utraciła logiki wydarzeń. Na tym etapie Apokalpisy wszystko toczy się w rytmie. Bardzo dobrze prezentuje się lekko pikantna rywalizacja między Wilhelminą i Langdonem. Która z tych postaci okaże się bardziej niegodziwa? Po drugiej stronie stoi natomiast dwójka zakochanych w sobie młodych protagonistów. Timothy i Emily nie są może najciekawszymi postaciami w historii AHS, ale pełnią konkretną funkcję fabularną i stanowią doskonały punkt zaczepienia dla widzów, którzy nie czują się dobrze, oglądając produkcję pełną paskudnych charakterów. Pozostali to właśnie takie rzezimieszki. Trudno sympatyzować z Coco czy Gallantem, choć bieżący odcinek dość ładnie rozwija postać tego drugiego, pozwalając odbiorcom spojrzeć na niego z szerszej perspektywy.
American Horror Story wciąż intryguje. Twórcy niezwykle powoli obierają fabularną cebulę z kolejnych warstw. I bardzo dobrze, bo widz ma czas i przestrzeń, aby wczuć się w odpowiedni klimat, wyłapując przy okazji smaczki popkulturowe. Byle tak dalej.
Źródło: zdjęcie główne: FX
Poznaj recenzenta
Wiktor FiszDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat