Amerykańscy Bogowie: sezon 3, odcinek 10 (finał sezonu) - recenzja
Najnowsza seria Amerykańskich Bogów dobiegła właśnie końca. Był to sezon utraconych szans. Dlaczego? Zapraszam do recenzji.
Najnowsza seria Amerykańskich Bogów dobiegła właśnie końca. Był to sezon utraconych szans. Dlaczego? Zapraszam do recenzji.
Zaczęło się mało efektownie. Pierwszy odcinek trzeciej serii Amerykańskich Bogów nie zwiastował przełomu. Co więcej, prognozował brak progresu i stagnacje względem poprzedniej, miernej odsłony. Później jednak nastąpiło odbicie, a wątek Lakeside wprowadził fabułę na interesujące tory. W historii pojawiła się groteskowa postać grana przez Marilyna Mansona i Amerykańscy Bogowie zaczęli powoli przebudzać się z bezproduktywnego letargu. Niestety, wypracowany potencjał nie został właściwie wykorzystany. Z wiadomych przyczyn Marilyn Manson opuścił obsadę serialu, a Lakeside szybko zeszło na dalszy plan. Dziewiąty epizod zakończył wszystkie najważniejsze wątki i zaprosił nas w podróż w nieznane. Niewiadomą był dalszy los bohaterów po rzekomej śmierci Odyna. Finał odkrywa karty, ale o fabularnym pokerze nie ma tu mowy. Ot, mały strit, ewentualnie kareta.
Punkt wyjścia odcinka nie jest najgorszy. Starzy i nowi bogowie spotykają się na pogrzebie Wednesdaya. Potężne bóstwa wreszcie mają okazję tłumnie się zebrać i wejść między sobą w różnorakie interakcje. Niestety, na miejscu pojawia się zaledwie garstka z nich. Gdzie się podziały wszystkie majestatyczne istoty, toczące wojnę od dawien dawna? Przecież to bóstwa są domeną serialu, a w tak ważnym momencie pojawia się tylko kilkoro z nich. Dobrze, że po stronie starszych wciąż stoi niezłomny Czernobog, bo ma on więcej charyzmy i charakteru niż wszyscy pozostali razem wzięci. Czemu jednak twórcy tak oszczędnie dawkują nam nowych bogów? Grupę reprezentuje Mr. World, który od jakiegoś czasu nie jest już sobą. Miłośnicy literackiego pierwowzoru dobrze wiedzą, co dzieje się z tym osobliwym indywiduum. W trzeciej serii nie zdecydowano się jednak ujawnić jego tajemnicy.
Starzy i nowi bogowie szybko schodzą na dalszy plan, a na scenie pojawiają się Cień i Laura. To ta dwójka odgrywa pierwsze skrzypce i jest to niestety zła decyzja fabularna. Serial skupia się na rozterkach kobiety i wątpliwościach mężczyzny. Amerykańscy Bogowie uderzają w refleksję. Akcja zwalnia do granic możliwości, a miejsce dynamiki zajmują surrealistyczne wizje. Obrany kierunek zabija tempo epizodu. Co gorsza, motywacje Laury i Cienia nadal nie są wiarygodne. Wciąż tak do końca nie wiadomo, czemu pani Moon zdecydowała się na swój desperacki czyn. Co więcej, jej obecna sytuacja nie wywiera na niej większego wrażenia. Jej tumiwisizm drażnił w poprzednich seriach, teraz jest dosłownie nie do zniesienia. To zobojętnienie wynika oczywiście z faktu, że bohaterce zdarzyło się umrzeć już kilka razy, ale fabularnie nie działa to ani na korzyść postaci, ani na korzyść serialu.
U Cienia niestety też bez zmian. Protagonista bierze co prawda byka za rogi i staje się panem własnego losu, ale bardziej zdecydowana postawa życiowa nie wzbogaca go charakterologicznie. Wina leży zarówno po stronie scenarzystów, jak i Ricky'ego Whittle'a, który nadal nie potrafi wykrzesać z portretowanej przez siebie postaci większych emocji. Twórcy psują jego wątek finałowymi sekwencjami czuwania przy Odynie. Serial z uporem maniaka serwuje nam wizje i fantasmagorie, próbując przekonać o ich wspaniałości. Niestety - co za dużo, to niezdrowo. Takie motywy już dawno wyczerpały swoją moc. Teraz pełnią funkcję zapchajdziur i ciągnących się w nieskończoność powolnych oniryzmów. Całe szczęście serial wciąż wizualnie prezentuje się bardzo dobrze, bo gdyby i tutaj pojawiały się deficyty, to tych fantazyjnych metafor nie dałoby się zupełnie oglądać.
Swoje pięć minut w konkluzji sezonu dostaje również Technochłopiec. Twórcy akcentują jego znaczenie w toczących się wydarzeniach. Technologia, a raczej ludzka inwencja spaja nowe ze starym. Serial słusznie zauważa, że bohater ten stanowi klucz do wszystkich toczących się wydarzeń. Szkoda tylko, że po raz kolejny jego potencjał jest marnowany. Kilka minut ekranowych i Chłopiec znów staje się więźniem. To nie technologia rządzi światem, a manipulacja - mówi do niego Mr. World. Czy ktoś jeszcze ma wątpliwości co do prawdziwej tożsamości tej postaci? Podpowiedzią niech będą zmiany w zachowaniu i gestach nowego boga. Pan Świat od jakiegoś czasu ewidentnie nie jest sobą.
Finałowa sekwencja sprowadza nad bohaterów czarne chmury. Po raz kolejny dostajemy sugestię, że „będzie się działo”, ale czy w tym serialu coś jest w stanie nas jeszcze zaskoczyć? Amerykańscy Bogowie zmarnowali zbyt dużo szans, żeby wkroczyć na właściwą drogę. Niedostatki scenariuszowe towarzyszące nam od początku drugiej serii, dość mocno zaburzają pozytywne wrażenia płynące z delektowania się wyśmienitą oprawą wizualną. W konkluzji epizodu Odyn wystrycha swojego syna na dudka i zapewne wkrótce znów go zobaczymy na pierwszym planie. W ten sposób niezbyt obszerna książka Neila Gaimana zostanie zapewne rozwleczona na kolejne dziesięć niepotrzebnych odcinków.
Poznaj recenzenta
Wiktor FiszKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1993, kończy 31 lat
ur. 1972, kończy 52 lat
ur. 1948, kończy 76 lat
ur. 1976, kończy 48 lat
ur. 1974, kończy 50 lat