Armored Core VI: Fires of Rubicon to dla mnie pierwsza styczność z serią AC, ale zdecydowanie nie pierwszyzna, jeśli chodzi o gry od From Software. Spodziewałem się wysokiego poziomu trudności, zupełnie innej rozgrywki, ale też i pewnych elementów wspólnych z Dark Souls, Bloodborne czy Sekiro. I... dokładnie to otrzymałem.

Żyć i umierać w Płomieniach Ibis

Scenarzyści z From Software nie byliby sobą, gdyby nie przygotowali enigmatycznej fabuły, w której na pierwszy plan wysuwa się wątek igrania z siłą w równym stopniu potężną, co niebezpieczną. Tutaj czymś takim jest tajemnicza substancja o nazwie Koral. To znajdujące się na planecie Rubicon 3 potężne źródło energii, które mogłoby przyśpieszyć rozwój cywilizacji o dziesiątki lub nawet setki lat. Niestety tak się nie dzieje. Zamiast tego Koral doprowadza do gigantycznego kataklizmu zwanego Płomieniami Ibis, w wyniku których ogień pochłania całą planetę i wydaje się, że również złoża tego cennego surowca. Po pięćdziesięciu latach okazuje się jednak, że Koral przetrwał, a to wzbudziło zainteresowanie rywalizujących ze sobą frakcji, które natychmiast wysyłają tam swoich najemników. Na planetę trafia także główny bohater, najemnik i zmodyfikowany pilot, który dzięki skradzionej licencji przyjmuje kryptonim "Raven". Nie wiemy o nim w zasadzie nic – poza tym, że zlecenia przekazuje mu niejaki Walter. Protagonista, chcąc nie chcąc, szybko dołącza do wyścigu o Koral, trafiając w sam środek zwaśnionych gru. Przy okazji odkrywa sekrety skrywane przez zniszczoną, martwą planetę. Musicie wiedzieć, że niespodzianek i zwrotów akcji tu nie brakuje. I chociaż przez zdecydowaną większość czasu spędzonego przy Fires of Rubicon oglądamy widowiskowy spektakl wystrzeliwanych pocisków, rakiet i laserów, to w historii nie brakuje emocji. Do tego z pewnymi postaciami możemy się zżyć, a nawet poczuć do nich pewną dozę sympatii lub antypatii. To spory wyczyn, biorąc pod uwagę, że słyszymy tylko ich głos, a "oglądamy" jedynie w kokpitach wielkich, budzących grozę i siejących pożogę machin. 

Fabuła

8 /10

W Armored Core VI zobaczymy mnóstwo przeróżnych robotów i mechów, ale prawdziwymi gwiazdami są tytułowe AC. To potężne maszyny, które wzbudzają lęk we wrogich szeregach i na polach bitwy często robią za jednoosobowe armie. Zdarzają się w tej grze momenty, w których jesteśmy w stanie ową potęgę poczuć i stać się panami życia i śmierci. Odpalenie napędu, uniesienie się wysoko ponad wrogami, a następnie eliminowanie ich pojedynczymi, celnymi pociskami jest niezwykle satysfakcjonujące.  Oczywiście taki stan rzeczy nie trwa wiecznie. To przecież dzieło From Software, a więc studia, które żywi i napędza się krwią, potem i łzami graczy. Szybko natrafiamy na poważne testy zarówno dla naszego AC, jak i naszych umiejętności. Taka weryfikacja najczęściej (bo są wyjątki) pojawia się przy pojedynkach z bossami. A są oni naprawdę różnorodni: zmierzymy się z innymi AC, a także machinami znacznie większymi – nawet tak gigantycznymi, że nie mieszczą się na ekranie. Na każdego z nich musimy znaleźć nie tylko odpowiedni sposób, ale też i właściwą konstrukcję naszego mecha. Czasami lepiej postawić na lekkie części, dzięki którym będziemy mogli błyskawicznie się przemieszczać i wykonywać szybkie uniki, a innym razem warto zbudować ciężko opancerzony czołg, który bez trudu przyjmie na siebie wiele wrogich pocisków. Odrębną sprawą są pojedynki z innymi AC. Przypomina to potyczki z Czerwonymi Fantomami z serii Souls. Piloci sterowani przez sztuczną inteligencję bardzo przypominają zachowaniem postać gracza i momentami są dość nieprzewidywalni. Do tego czasami czekają nas walki z dwoma bossami jednocześnie. Dzięki, Miyazaki! 
fot. Bandai Namco
+27 więcej

Odpicuj mi mecha

Poziom trudności jest jednak tutaj dość nietypowy i dla każdego odbiorcy może wyglądać inaczej. Wiele zależy od tego, jaką maszynę zbudujecie. W wirtualnym sklepie za zarobione za wykonywane zlecenia środki będziecie mogli kupić części, które następnie wyekwipujecie w warsztacie. Jest ich naprawdę sporo! Są między innymi miecze, bazooki, karabiny maszynowe, pistolety laserowe, a także różne rodzaje odnóży: w tym ciężkie gąsienice czy takie, które umożliwiają wyższe skoki. Warto zaznaczyć, że nie ma tutaj elementów, które byłyby lepsze od reszty - są po prostu inne i do innych rzeczy się nadają. To zaś sprawia, że nie możecie po prostu "grindować" pieniędzy, a następnie wykupić najdroższy sprzęt, by znacznie obniżyć sobie poziom trudności. Jest to przy okazji największa różnica względem serii Souls, w której dało się znacznie podbić statystyki postaci, by ułatwić sobie dalszą przygodę. Tutaj takiej opcji nie ma: to tak, jakbyście całe Dark Souls przeszli na pierwszym poziomie.  Starcia są widowiskowe, ale też i bardzo ryzykowne. To szaleńczy taniec stalowych kolosów, które nieustannie krążą po arenach i starają się zaatakować przeciwnika, jednocześnie unikając jego ciosów. To drugie jest niezwykle istotne, bo kilka celnych strzałów skutkuje przejściem w krótki stan ogłuszenia, co z kolei wiążę się z podatnością na dalsze ataki. To miecz obusieczny, bo oponenci również mogą wprowadzić nas w taki stan. Struktura gry sprawia jednak, że nawet wielokrotnie potyczki nie są zbyt dotkliwe i frustrujące: misje są bardzo krótkie, a wiele z nich da się ukończyć w zaledwie kilka minut. Jeżeli są dłuższe, to co jakiś czas natrafimy na punkty kontrolne lub miejsca, w których możemy się podreperować czy odnowić amunicję. W ten sposób wyeliminowano konieczność żmudnego powtarzania tych samych segmentów.
fot. Bandai Namco
Oczywiście częste śmierci i ogólnie słaba wydajność podczas zadań wiążą się z pewnymi konsekwencjami. Im więcej zdrowia stracimy i im więcej amunicji wystrzelamy, tym mniejszą otrzymamy wypłatę na końcu. Nie powinniśmy natomiast tak bardzo się tym przejmować, bo deweloperzy umożliwili odsprzedawanie części po cenie ich zakupu, tak więc nic nie stoi na przeszkodzie, by regularnie eksperymentować i poszukiwać rozwiązań, które najbardziej przypadną nam do gustu. Regularne wizyty w sklepie i warsztacie są nie tylko kluczem do sukcesu, ale też dają mnóstwo frajdy. Szczególnie że przy okazji możemy pokusić się o tuning wizualny naszej maszyny. W prostym w obsłudze edytorze zmienimy jej kolor, dodamy różnego rodzaju emblematy, a nawet stworzymy własne.

Sporo do roboty

Główny wątek fabularny w szóstym Armored Core nie jest zbyt długi. Podejrzewam, że doświadczeni i wyjątkowo zręczni gracze będą w stanie ukończyć go w około 10-12 godzin, podczas gdy reszcie zajmie on około 20 godzin. Na tym jednak nie koniec, bo autorzy przygotowali znacznie więcej atrakcji. Znajdziemy tutaj arenę, czyli serię potyczek 1v1 z oponentami sterowanymi przez AI. W ten sposób możemy nie tylko zwiększyć naszą rangę, ale też zdobyć dodatkowe pieniądze oraz wykupić pewne pasywne i aktywne ulepszenia. Jest też opcja rozgrywania sieciowych pojedynków, a najbardziej zaawansowani i spragnieni wyzwań odbiorcy mogą pokusić się o powtarzanie misji, by zdobyć w nich jak najwyższy wynik. Wisienką na torcie jest "nowa gra plus", dzięki której można rozpocząć zabawę od nowa, zachowując zakupione części i uzbrojenie. To także szansa na podjęcie innych decyzji, a tym samym dotarcie do innego zakończenia – nie zabrakło bowiem pewnych wyborów moralnych i misji, które wzajemnie się wykluczają i prowadzą do różnych finałów.

Rozgrywka

9 /10

Po pierwszym pokazie rozgrywki Armored Core VI: Fires of Rubicon byłem nieco rozczarowany zaprezentowanymi lokacjami. Pokazano tam bowiem jedynie szare, ponure, industrialne wnętrza. Na szczęście w pełnej wersji wygląda to zdecydowanie lepiej i bardziej różnorodnie. Na Rubicon 3 zwiedzimy ruiny miast, puste przestrzenie, wnętrza wielkich kompleksów i inne miejsca, czasami dość zaskakujące. Świetnie wypada również cała otoczka związana z mechami. Maszyny są dobrze zanimowane, a obserwowanie, jak ich części wprawiane są w ruch, nie nudzi się nawet po wielu godzinach. No i nie sposób pominąć również spektakularnych efektów towarzyszących wystrzałom i wybuchom. Patrzenie na to, jak sprawiający nam problemy przeciwnik rozbija się w kłębowisku płomieni i dymu, powoduje wiele radości. Sporadycznie może to jednak przeszkadzać, bo połączenie tego z zawrotnym tempem potyczek i kamerą, która stara się za nim nadążyć, wywołuje nieco chaosu. Oprawę wizualną świetnie dopełnia warstwa audio, na którą składa się kapitalny i nastrojowy soundtrack autorstwa Koty Hoshino oraz udźwiękowienie. Maszyny i ich uzbrojenie brzmią po prostu kapitalnie! 
fot. Bandai Namco

Oprawa

8 /10

Ocena końcowa

9/10


Fabuła

8/10

Rozgrywka

9/10

Oprawa

8/10
Armored Core VI: Fires of Rubicon to gra, która mocno różni się od ostatnich dokonań From Software, ale ma też z nimi pewne elementy wspólne. Z tego też powodu myślę, że może przypaść do gustu nie tylko fanom serii, ale też osobom, które tak jak ja dopiero będą stawiać w niej swoje pierwsze kroki. Bawiłem się doskonale! Choć skłamałbym, gdybym napisał, że nie miałem kilku momentów zwątpienia przy niektórych misjach. Radość z poradzenia sobie z tymi wyzwaniami była jednak dla mnie wspaniałą rekompensatę za kilka godzin, które poświęciłem na walkę nie tylko z bossami, ale też i moimi słabościami.  Plusy: + satysfakcjonujące i widowiskowe starcia; + wymagający, ale uczciwy poziom trudności; + mnóstw opcji budowy mecha; + muzyka. Minusy: - starcia momentami są bardzo chaotyczne. 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj