Batman: Soul of the Dragon - recenzja filmu
Batman: Soul of the Dragon, najnowsza animacja DC, to wyjątkowy list miłosny do kina sztuk walki i gatunku grindhouse. To również doskonała okazja, aby przenieść się w czasie do lat 70. i zobaczyć nietypową wersję Mrocznego Rycerza.
Batman: Soul of the Dragon, najnowsza animacja DC, to wyjątkowy list miłosny do kina sztuk walki i gatunku grindhouse. To również doskonała okazja, aby przenieść się w czasie do lat 70. i zobaczyć nietypową wersję Mrocznego Rycerza.
Batman: Dusza Smoka trafia do sieci jako swoisty eksperyment w obrębie animacji opartych na komiksach DC: z jednej strony film ma zwabić potencjalnych odbiorców tytułem nawiązującym do najpopularniejszej postaci uniwersum, z drugiej zaś reżyser Sam Liu dostał dużą swobodę twórczą, mogąc sobie pozwolić na wypłynięcie na głębokie wody w gatunku superbohaterskim i zderzyć go z tradycją kina sztuk walki. Śpieszę donieść, że efektem tej pracy jest niezwykle oryginalna opowieść, która w pierwszej kolejności powinna przypaść do gustu wszystkim miłośnikom ekranowego kung-fu i dzieł spod znaku blaxploitation. Nie dość, że Soul of the Dragon dostarcza widzom pierwszorzędnej rozrywki, to jeszcze kampowa i mocno stylizowana na filmowo-serialowe dokonania lat 70. aura tej historii sprawia, iż ogląda się ją jak osobliwy wehikuł czasu. To trochę tak, jakby animowany oddział studia Warner Bros. po blisko półwieczu odpowiadał na pytanie o film z Batmanem, w którym główne role zagraliby Bruce Lee i inni tytani kina kopanego. Takich eksperymentów musimy sobie życzyć jak najwięcej; w dodatku przewrotne jest to, że ta opowieść stałaby się jeszcze lepsza, gdyby... usunięto z niej postać Mrocznego Rycerza.
Bruce Wayne jest bowiem tylko jednym z bohaterów animacji i - wbrew tytułowi - wcale nie tym najważniejszym. Akcja rozgrywa się więc jednocześnie na dwóch płaszczyznach czasowych: w realiach lat 70. (gdy protagoniści muszą zmierzyć się ze złowrogą organizacją znaną jako Kult Kobry pod przywództwem Jeffreya Burra, dążącą do otwarcia tajemniczych, magicznych Wrót, które mogą sprowadzić na Ziemię zagładę), jak również w nieokreślonej przeszłości. To właśnie wtedy Wayne dociera do bramy Nanda Parbat, stając się kolejnym adeptem sztuk walki u mistrza nazywanego O-Sensei. Nauczyciel w swojej ukrytej przed światem szkole zgromadził postacie doskonale znane fanom DC: późniejszą Lady Shivę, Bena Turnera aka Bronze Tigera i rzeczywistego głównego bohatera tej historii, Richarda Dragona (los dwojga innych uczniów ma dla opowieści mniejsze znaczenie). Widzowie mogą obserwować zarówno fizyczno-mentalny trening adeptów, jak i śledzić ich dalsze poczynania. Dość powiedzieć, że Dragon został superszpiegiem, Lady Shiva dzieli i rządzi w przestępczym półświatku położonego w Gotham Chinatown, a Wayne dopiero stawia pierwsze kroki w roli Batmana - założenie przez niego maski i peleryny, przynajmniej początkowo, jest dla jego dawnych kompanów powodem do żartów. Czwórka bohaterów połączy siły raz jeszcze w starciu z Kultem Kobry; koniec końców na ich drodze stanie również niebezpieczny demon...
Nie przywiązujcie jednak wielkiej wagi do powyższego opisu fabuły - względnie szybko zdacie sobie sprawę, że scenariusz ma w tej historii znaczenie drugorzędne. Dla Liu najważniejsze jest roztoczenie nad opowieścią unikalnej atmosfery, będącej starannie przemyślanym destylatem kina kopanego, wszystkich dobrodziejstw gatunku blaxploitation, niezobowiązującej rozrywki i klasycznych dzieł szpiegowskich. Jest coś intrygującego w fakcie, że animacja równocześnie hołduje i takim filmom jak Wejście Smoka (zwróćcie uwagę, że w niektórych sekwencjach Dragon ma na sobie charakterystyczny dla Bruce'a Lee, czarny kostium) i ekranowym przygodom Jamesa Bonda czy nawet Johna Shafta. Ten osobliwy, gatunkowy miszmasz uwodzi do tego stopnia, że przymkniecie oko na mankamenty w postaci nierównego zwłaszcza w początkowej fazie animacji tempa akcji czy pretekstowego traktowania samego Batmana - ten ostatni częściej pokazuje się widzom jako Wayne, a trykot zakłada w bodajże dwóch scenach. Pomimo tego, że film trwa zaledwie 80 minut, reżyser znakomicie naszkicował motywacje i zależności pomiędzy najważniejszymi bohaterami, natomiast tam, gdzie trzeba, pozwala sobie jeszcze na nienachalne wstawki moralno-egzystencjalne, wyraźnie inspirowane filozofiami Dalekiego Wschodu. Nie jestem do końca pewien, czy w tej przygodzie rozpisanej pod dyktando stylu retro Mroczny Rycerz był w ogóle potrzebny; spoglądanie na działania Dragona i zawadiacką Shivę potęguje wrażenie, że ci równie dobrze poradziliby sobie na ekranie bez Batmana na doczepkę. Nie ma jednak specjalnego powodu do narzekań, skoro w ostatecznym rozrachunku Soul of the Dragon to wyjątkowy list miłosny do kina sztuk walki i gatunku grindhouse.
Wizja Liu znajduje swoje rozwinięcie w samym wyglądzie animacji. Kapitalnie prezentują się przede wszystkim płynne i wciągające choreografią sceny walk (ekspozycja Shivy w tej kwestii jest fenomenalna), ale odpowiedzialni za warstwę wizualną z wielką pieczołowitością zadbali również o takie detale jak fryzury bohaterów, kształt budynków czy ubrania postaci na drugim planie. Jestem niemal przekonany, że w pamięci zapadnie Wam sekwencja otwierająca, jakże różniąca się od wprowadzeń do innych animacji DC. Zabiegom graficznym towarzyszy w dodatku dobrze dobrana ścieżka dźwiękowa, swoją posępnością i tonacją wzmacniająca przebieg ekranowych wydarzeń. Trzeba też podkreślić znakomite występy aktorów podkładających głosy postaciom: prawdopodobnie najlepiej w tej materii wypadają Mark Dacascos (Dragon), Kelly Hu (Shiva) i James Hong (O-Sensei). Nieco gorzej radzi sobie David Giuntoli jako Batman, znacznie bardziej wyciszony od poprzedników w tej roli.
Batman: Soul of the Dragon jest filmem, który paradoksalnie zyskuje na zerwaniu ze standardami animacji superbohaterskich DC po to, by oddać hołd długoletniej tradycji kina sztuk walki. Popłaciło także odejście od ekspozycji Batmana jako centralnej postaci opowieści, co otworzyło pole do skupienia się na całej grupie bohaterów. Pożenienie na ekranie różnorodnych gatunków i fantastycznie wypadająca podbudowa techniczna sprawiają, że Soul of the Dragon z biegiem lat może stać się kultową produkcją - wiele zależy jednak od tego, czy współcześni widzowie w dalszym ciągu są gotowi na serwowanie im rozrywki utrzymanej w stylistyce retro. Chciałbym wierzyć, że tak, gdyż sztuki walki w swoim czasie miały fundamentalny wpływ na komiksowe medium; bez nich dzisiejsi trykociarze mogliby zachowywać się zupełnie inaczej.
Poznaj recenzenta
Piotr PiskozubKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1981, kończy 43 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1963, kończy 61 lat
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1961, kończy 63 lat