Bez twarzy
Hannibal to telewizyjny paradoks. To jeden z najlepszych seriali szklanego ekranu posiadający jedną z najmniejszych widowni wśród wszystkich produkcji emitowanych na antenach Wielkiej Czwórki. To elitarne grono odbiorców naprawdę jednak wie, co dobre. Odcinki o numerach 11 oraz 12 zachwycają i są świetnym wprowadzeniem do wielkiego finału.
Hannibal to telewizyjny paradoks. To jeden z najlepszych seriali szklanego ekranu posiadający jedną z najmniejszych widowni wśród wszystkich produkcji emitowanych na antenach Wielkiej Czwórki. To elitarne grono odbiorców naprawdę jednak wie, co dobre. Odcinki o numerach 11 oraz 12 zachwycają i są świetnym wprowadzeniem do wielkiego finału.
W okolicach ósmego epizodu wydawało się, że twórcy złapali małą zadyszkę i po zawiązaniu fabularnej kokardki na wątku Rozpruwacza z Chesapeake (która, rzecz jasna, zostanie prędzej czy później brutalnie rozerwana) mają problem z dalszym rozwinięciem historii. Cóż, jak się okazuje, grzechem jest choć przez chwilę wątpić w scenarzystów Hannibala. Spokojnie, acz konsekwentnie realizowali oni kolejną fazę drugiej serii: skrupulatnie egzekwowany przez Willa plan mający na celu zdemaskowanie prawdziwej natury dr. Lectera.
Graham doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że jedynym sposobem na złapanie Hannibala jest stanie się jego literalnym odbiciem. Serial pełen jest świadczących o tym metaforycznych scen, jak choćby ostatnie ujęcie z odcinka dziesiątego czy też narodziny "nowego Willa" na początku "Ko No Mono". Natomiast wraz z ujawnieniem prawdy o losie panny Lounds stało się jasne, że mamy do czynienia z pojedynkiem dwóch nietuzinkowych umysłów. Tylko kto tak naprawdę ma kontrolę? Kto ściga kogo?
Mikkelsen i Dancy jak zwykle hipnotyzują w swoich kreacjach, ale chyba nikt nie spodziewał się, że może pojawić się na planie aktor, który nieco ich przyćmi. Michael Pitt jako Mason Verger to absolutny strzał w dziesiątkę. Pitt balansuje na granicy groteski i absurdu, wcielając się w antagonistę tak cudownie przerysowanego, że nie pozostaje nic innego, jak tylko się zachwycać. Jako sadystyczny dziedzic mięsnego imperium Mason ładuje swoje akumulatory, popijając drinki z dodatkiem łez sierot i psychicznie maltretując własną siostrę. Tak oryginalnego złoczyńcy w telewizji nie było od dawna, a fakt, że zostanie on wykorzystany jako przynęta w śmiertelnej grze Willa i Hannibala, tylko sprawia, że seans z każdą minutą staje się coraz bardziej intrygujący.
[video-browser playlist="635138" suggest=""]
Jakby tego było mało, po dłuższej przerwie w serialu ponownie pojawia się Gillian Anderson, która sprawia, że "Tome-wan" jest zaiste złożone z zestawu aktorskich perełek, a każdą sekwencję ogląda się z zapartym tchem. Widz czuje na własnej skórze, jak ogromna jest stawka zabawy dwójki głównych bohaterów. Jest to rywalizacja tak wielowarstwowa i skomplikowana, że jedyne, co może pogrążyć któregoś z graczy, to zwykła drobnostka – kaprys, jak to określa dr Du Maurier. Hannibal Lecter uważa, że kontroluje każdy ruch na szachownicy. Wydaje mu się, że jest bliski dokonania rzeczy niemożliwej i z psychologicznego punktu widzenia spektakularnej. Po tym, jak sprowadził Willa do statusu największego wroga, ponownie wmanipulował się w jego łaski jako przyjaciel, ba, dla niego Graham w istocie przeistacza się powoli w psychopatycznego kanibala.
Czy Will osiągnął w końcu przewagę nad swoim nemezis? Finał odcinka sygnalizuje, że tak. Do tej pory piękne wizualnie i artystyczne zbrodnie zastąpiono szalonym okrucieństwem. Hannibal przeistoczył Masona w ludzki bekon, karmę dla psów. Wymuszenie na nim niemal całkowitej i obrzydliwej dewastacji własnej twarzy było spowodowane tylko dwoma przesłankami: Verger był niemiły, a Lecter miał taki kaprys. Swoją drogą brawa dla cenzorów NBC, że te sceny wyemitowano w takiej, a nie innej formie. Jak na stację ogólnodostępną były to obrazki nad wyraz odważne, ale zarazem potrzebne, bo wydźwięk całej sekwencji był piorunujący.
Czy wydarzenia w "Tome-wan" zwiastują, że Will i Jack w ostatnim odcinku w końcu dorwą Hannibala? Cóż, na pewno nie będzie łatwo. Wszyscy pamiętamy klimatyczny i zaskakujący start premierowego epizodu. Trzeba jednak mieć ogromny szacunek dla Briana Fullera i pozostałych scenarzystów za stworzenie niemal perfekcyjnego sezonu. Z niecierpliwością należy oczekiwać jego zwieńczenia, które zapowiada się wykwintnie.
Poznaj recenzenta
Oskar RogalskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1998, kończy 26 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1949, kończy 75 lat
ur. 1970, kończy 54 lat