Library of Souls kończy trylogię rozpoczętą przez Osobliwy dom pani Peregrine i kontynuowaną w Hollow City. Ponownie trafiamy do uniwersum osobliwców – dzieci obdarzonych przedziwnymi zdolnościami, którymi opiekują się czarodziejki ymbranki, chroniąc je przed zwykłymi ludźmi i upływem czasu w rozsianych po całym świecie pętlach czasowych, w których jeden dzień powtarza się bez końca. Niestety, bez znajomości poprzednich dwóch części nie zorientujemy się w chronologii opowieści Ransoma Riggsa, nagle trafiając w gwałtowny wir wydarzeń, gdy główny bohater Jacob i jego ukochana, władająca ogniem Emma, wraz z gadającym psem ruszają w pościg za złymi upiorami i potwornymi głucholcami, którzy uprowadzili większość dzieci z ich grupy osobliwców, a wcześniej panią Peregrine i inne ymbranki. Okazuje się, że zarówno upiory, jak i głucholce niegdyś także były osobliwcami, ale zgubiło ich to, co setki ludzi przed nimi – pycha i absurdalne marzenie o zyskaniu nadludzkich mocy i zawładnięcie światem. By tego dokonać, ich przywódca Caun pragnie odnaleźć legendarną bibliotekę dusz i nasycić się przechowywanymi w niej esencjami, by zyskać nieograniczoną moc.
Jacob i Emma nie mają o tym pojęcia, chcą jedynie ocalić przyjaciół, więc wkraczają do bardzo niebezpiecznej londyńskiej pętli czasowej dla wyrzutków – do wiktoriańskiej dzielnicy biedoty, przy której te opisywane przez Charlesa Dickensa bledną i rumienią się ze wstydu. Podróż wąskimi kanałami z przewoźnikiem przypominającym Charona (i noszącym imię Sharon), a później plątaniną brudnych uliczek i zaułków, bardziej reprezentacyjnym kwartałem (który jednak kryje szokującą prawdę o handlu żywym towarem), przysypaną gorącym popiołem, wciąż płonącą pod nogami dzielnicą nędzy, czy wreszcie po arenie, na której wzmocnieni niszczącymi narkotykiem ludzie walczą ze zwierzętami i potworami, to najbardziej frapująca część historii.
Bibliotece dusz nie braknie akcji, zgrabnych dialogów, przemyśleń, emocji i uczuć, ale samo tło zdarzeń po prostu zapiera dech w piersiach. „Wiktoriańskiej” pętli czasowej towarzyszy niezwykły dom niejakiego pana Benthama – kolekcjonera rzeczy osobliwych i wynalazcy, jak i twierdza upiorów, rojąca się od okropieństw i sal jako żywo przypominających izby tortur. Co dziwne, sama biblioteka dusz, gdy w końcu do niej docieramy, nie robi już na nas takiego wrażenia.
Z każdą stronicą trzeciej części Osobliwego domu pani Peregrine główny bohater Jacob zmienia się; i to na plus, przestając być nijakim, niezbyt bystrym nastolatkiem bezwolnie wciągniętym w wydarzenia, na które nie ma wielkiego wpływu. Prócz odkrywania nowych osobliwych możliwości (jak kontrolowanie głucholców – w tych okolicznościach umiejętność bezcenna), myśli, działa, podejmuje wyzwania i zdaje sobie sprawę z ciążącej na nim odpowiedzialności. Nawet jego uczucie do Emmy wydaje się pełniejsze i trwalsze. Z wieloma postaciami poznanymi w poprzednich tomach (dotyczy to również pani Peregrine) zetkniemy się dopiero pod koniec i to na krótko, co zrekompensuje nam pojawienie się zupełnie nowych, pełnokrwistych charakterów, jak chociażby tajemniczy, nie do końca godny zaufania pan Bentham i jego ogryzli (czyli bardzo, bardzo duży grizzli), uzdrowicielka Matka Pył, która lecząc, dosłownie oddaje kawałek siebie, czy przewoźnik Sharon i jego krewni – cech cieśli najczęściej stawiających szubienice. Batalia o ocalenie osobliwców i ymbranek będzie długa, krwawa i niepozbawiona ofiar, a na koniec okaże się, że nie tylko ludzie o nadludzkich mocach mogą sprawiać problemy… Zwłaszcza, kiedy się jest niepełnoletnim i wciąż pod opieką rodziców, którzy mogą uważać cię za szaleńca. Na szczęście pani Peregrine i przyjaciele przybędą z odsieczą…
Jak w dwóch poprzednich tomach mamy do czynienia z perfekcyjnym, dopracowanym w najmniejszym szczególe wydaniem wydawnictwa Media Rodzina, które nie poskąpiło na twardą okładkę, przemyślane wyklejki, przerywniki, tytułowe stronice rozdziałów (wszystko utrzymane w barwach sepii), a przede wszystkim osobliwe, choć podobno autentyczne stare fotografie, jakże adekwatne do treści i budzące dreszcz niepokoju spływający wzdłuż kręgosłupa. Doskonała okładka z przedziwnym zdjęciem chłopca z sowimi skrzydłami (pozyskana dzięki uprzejmości Johna van Noate), której polską wersję przygotował Rafael Martins i równie dobre tłumaczenie spółki Małgorzata Hesko-Kołodziejska i Piotr Budkiewicz dopełniają całości.
Niezwykłą przyjemnością jest wziąć do ręki równie pieczołowicie opracowaną publikację, a kiedy, jak w tym przypadku, treść nie odbiega od pięknego opakowania – tym lepiej dla czytelników i ich wyobraźni, podsyconej niedawną ekranizacją Miss Peregrine's Home for Peculiar Children Tima Burtona. Czy reżyser wizjoner sięgnie po kolejne części trylogii Ransoma Riggsa? Warto by było.