Broadchurch: sezon 3, odcinek 7 – recenzja
Po ostatnim dramatycznym odcinku Broadchurch następuje lekkie uspokojenie, podszyte jednak niepokojem – do końca sezonu pozostał w końcu już tylko jeden epizod.
Po ostatnim dramatycznym odcinku Broadchurch następuje lekkie uspokojenie, podszyte jednak niepokojem – do końca sezonu pozostał w końcu już tylko jeden epizod.
Można było spodziewać się, że scenarzysta, Chris Chibnall, nie zdecyduje się zabić Marka Latimera, ale pewnie i tak wielu oglądających ten odcinek odetchnęło z ulgą. Mark jest bohaterem odrobinę irytującym, ale jego utrata byłaby wielką stratą dla serialu. To ten typ człowieka, który nie potrafi przyjąć pomocy z zewnątrz, a nie radząc sobie z problemami, postanawia wybrać najgorszą opcję – także dla jego bliskich. I w tym, przedostatnim już odcinku Broadchurch, wyraźnie widać, że Mark nieprędko pogodzi się ze śmiercią syna, a jego samolubne zachowanie tylko rani jego rodzinę. Świetnie pokazały to sceny z Beth – zwłaszcza w kościele, gdzie wściekła wykrzykuje księdzu Paulowi swoje żale. Grająca Beth Jodie Whittaker w każdym odcinku udowadnia, jak świetną jest aktorką. Nie zawodzi i tym razem.
Siódmy odcinek sezonu rozwiązuje wiele spornych kwestii, paradoksalnie nie rozwiązując niczego. Widzowie wiedzą już, jak okropnym człowiekiem jest Jim Atwood, jak wielką obsesję na punkcie Trish przejawiał Ed Burnett, co było w jej laptopie (oprogramowanie szpiegujące – wielkie rozczarowanie i zmyłka…), dlaczego Leo Humphries okłamywał policję, a tożsamość gwałciciela wciąż jest nieznana. Wielki cień został rzucony na Jima Atwooda, ale taksówkarz, Clive Lucas także zdaje się mieć nieczyste sumienie – do tego jest bohaterem tak antypatyczym, że aż chce się, aby to on był sprawcą gwałtów.
Położono w tym epizodzie wielki nacisk na relacje między bohaterkami. Trish oraz Cath znów się przyjaźnią, ale brawa należą się twórcom za piękną scenę wieczornego pochodu mieszkanek miasteczka. Wsparcie dla Trish jest zarazem manifestem kobiet; pokazują, że nie zamierzają czuć się nieustannie zagrożone, a tym bardziej nie pozwolą napastnikowi wygrać oraz zastraszać ludzi samym faktem, że jest wciąć na wolności. Takie niezwiązane bezpośrednio ze śledztwem sceny są wdzięcznym dodatkiem przypominającym o wszystkich konsekwencjach działania gwałciciela, a także przypomnieniem, że nigdy nie jest się samemu – trzeba tylko mieć odwagę, aby poprosić o pomoc (czego Mark nie uczynił).
Główni prowadzący śledztwo, Ellie Miller oraz Alec Hardy, nie są już od jakiegoś czasu głównymi bohaterami. Zostali odrobinę zepchnięci na margines, stając się jedynie policjantami. Wątek randki Aleca czy problem jego córki są jedynie dodatkami mającymi przypominać, że ma on także prywatne życie. W tym odcinku wygląda to podobnie – wściekły Alec odnajduje licealistów, którzy rozpowszechnili najpewniej mocno nieprzyzwoite zdjęcie Daisy, i grozi im wyjątkowo wdzięcznymi i kreatywnymi groźbami, których aż miło się słucha. Takie małe sceny to zawsze dobre przypomnienie, jak fantastycznym aktorem jest David Tennant. Olivia Colman, a raczej jej bohaterka Ellie, kradnąca kanapkę, to także mały, wdzięczny smaczek. W ostatnich odcinkach Ellie i Alec nie mieli "wielkich scen" – zapewne takowa pojawi się w finale sezonu.
Przedostatni odcinek Broadchurch powinien podsunąć już konkretne tropy, ale to jeden z tych seriali, gdzie niczego nie wiadomo do samego końca. Teraz nie zostaje nic innego, jak czekać na finał – oby był godnym zakończeniem tego świetnego serialu kryminalnego.
Źródło: zdjęcie główne: ITV
Poznaj recenzenta
Karolina SzenderaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat