Captain Tsubasa 2018: sezon 1, odcinek 7 – recenzja
Nadszedł czas na pierwszy mecz w Captain Tsubasa. Twórcy pokazują, że czują ten klimat bardziej, niż można było oczekiwać.
Nadszedł czas na pierwszy mecz w Captain Tsubasa. Twórcy pokazują, że czują ten klimat bardziej, niż można było oczekiwać.
Trzeba przyznać twórcom Captain Tsubasa, że udaje im się tworzyć mecz w sposób szalenie emocjonujący. Tempo pokazania pierwszej połowy pomiędzy Nankatsu i Shutetsu jest godne podziwu. Jest to coś, co sprawia troszkę inne wrażenie, niż jak sięgam pamięcią do oryginału sprzed wielu lat. Mecz jest dynamiczny, efektowny i cały czas angażujący. Ma swoje etapy budowania napięcia według określonego planu, gdzie choć głównymi graczami są Wakabayashi i Tsubasa, to każda istotna osobowość może zaznaczyć się na ekranie. To pozwala poczuć to, czego oczekujemy nie po serialu anime o piłce nożnej, ale po meczu, w którym emocjonujemy się i kibicujemy naszej drużynie.
Obsadzenie Tsubasy w roli środkowego obrońcy ma na celu podkreślenie talentu młodego piłkarza i jego wszechstronność. Tak naprawdę to nie chodzi tutaj o to, czy jest on wstanie równie dobrze grać przy swojej bramce, co na napadzie. Mimo wszystko widzimy, że jego zalety są stricte ofensywne. W kwestii ciągłego pokonywania napastników Shutetsu czuć, że on nie gra jak obrońca, ale bardziej jak napastnik (wybicie piłki z linii przewrotką, wyraźnie popis pod publikę!). Czuć w tym wszystkim, że Tsubasa nie jest wybitnym stoperem, to po prostu piłkarze Shutetsu nie są tak dobrzy w ataku, jakby chcieli. Ich buńczuczność i przesadna pewność siebie jest tym, co ich gubi w pierwszej połowie.
Cieszy jednak rosnące napięcie w dalszej części meczu. Złamanie planu przez Tsubasą jest pozytywnym morałem, jaki płynie z tego odcinka. Czasem trzeba przejmować inicjatywę i podejmować decyzję zgodnie ze swoim przeczuciem. Coś, co może dać efekt, ale równie dobrze może zakończyć się fatalnie. Najlepiej jest jednak, gdy dochodzi do ataku Nankatsu. Po raz pierwszy widzimy Wakabayashiego grającego na maksimum swoich możliwości. Pierwsze strzały budują emocje, ale to scena z strzałem z rzutu rożnego jest tym, co potrafi zaskoczyć i sprawić, że będziemy trzymać kciuki najmocniej, by futbolówka wpadła za linie bramkową. Takie sytuacje sprawiają, że mecz staje się widowiskiem dynamicznym, efektownym i szalenie rozrywkowym.
W wielu momentach pojawiało się ryzyko, że wszystko zostanie za bardzo rozwleczone. Czy to Misaki i jego przemyślenia, czy to pojawienie się ojca Tsubasy, którego motywacja jest co najmniej dziwaczna, czy to samo starcie głównych bohaterów spektaklu. Jest tutaj wyczuwalna świadomość twórców, że w odróżnieniu od starego serialu, dzisiejszy widz znudzi się rozbiciem meczu na 5 odcinków. A tutaj wszystko wskazuje na to, że zamknie się on tak naprawdę w dwóch i pół. To powoduje, że nie ma się wrażenia obecności żadnego zapychacza. Wszytko tutaj ma swoje miejsce i czas. A uśmiech nie schodzi przez cały sens, a serce bije coraz szybciej. Wciąż te same wielkie emocje, jak w latach 90. podczas seansów na Polonii 1. Teraz już wiem, że to jedna z przyczyn fenomenu Kapitana Tsubasy, który pomimo upływu lat, działa bardzo mocno na widzów.
Źródło: Zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat