Certain Women – recenzja [American Film Festival]
Filmy o codzienności potrafią być porywające, co udowodnił Jarmusch w Patersonie. Niestety potrafią być także usypiające, co w Certain Women pokazuje Reichardt.
Filmy o codzienności potrafią być porywające, co udowodnił Jarmusch w Patersonie. Niestety potrafią być także usypiające, co w Certain Women pokazuje Reichardt.
Trzy historie trzech kobiet, które zmagają się z małymi i dużymi problemami życia codziennego – to filmowy punkt wyjścia. Biorąc pod uwagę dobór obsady (Williams, Dern, Stewart) i zapowiadany feminocentryczny trzon opowieści zapowiadało się, że to będzie udany seans. Pełen emocji i subtelności, jakie znajdują się w niejednoznacznej kobiecej naturze. Nic z tego jednak się nie udało i Certain Women mogę zaliczyć do najsłabszych filmów obejrzanych przeze mnie w ciągu ostatnich miesięcy.
Kelly Reichardt zupełnie nie miała pomysłu na to, o czym zrobić film, więc zamiast się porządnie zastanowić albo zrezygnować mimo wszystko postanowiła swój zamysł zrealizować. W ten sposób powstał obraz o niczym. Dwie godziny zapisu codzienności trzech kobiet przedstawione praktycznie w czasie rzeczywistym. Oznacza to, że na ekranie głównie oglądamy ranczerkę karmiącą konie, matkę-polkę zapatrzoną w dal i prawniczkę użerającą się z klientem. Subtelność tych ujęć jest tak wielka, że trudno powstrzymać powieki przed tym, by nie opadły. Sen jest kuszący.
Ciężko wyobrazić sobie, że dało się tak bardzo zmarnować potencjał świetnych aktorek, które jakimś cudem zgodziły się portretować te nudne i nieinteresujące kobiety. Bohaterki nie są może antypatyczne, ale ich losy, ich przeżycia są tak głębokie, że aż niewidoczne. I nikogo nie obchodzą. Ciężko się z nimi utożsamiać, bo może i faktycznie są to odważne feministki, które sprzeciwiły się patriarchatowi, ale za to nie posiadają żadnej wyrazistej osobowości.
Przez dwie godziny słuchamy, jak mamroczą i wzdychają, patrzymy jak marszczą czoło i z cierpieniem patrzą w dal. Ujęcia są tak długie, że w pewnym momencie trzeba zacząć szaleńczo mrużyć oczy, by nie zaczęły łzawić. Ciężko się zmusić do śledzenia kolejnych scen, bo nie dzieje się w nich zupełnie nic. Ani na poziomie pierwszym ani na żadnym głębszym. A nawet jeśli pojawia się jakiś promyk nadziei na faktyczne zdarzenia, to finalnie okazuje się ono być zwyczajnie kuriozalne. Niczym Kirsten Stewart i jej towarzyszka jadące na koniu.
Nie wiem, co chciała swoim filmem pokazać Kelly Reichardt, ale następnym razem, jeśli faktycznie chce, by do kogoś jej obserwacje dotarły, niech pomyśli o tym, by zrobić film, który nie działa tak, jak najlepszy środek usypiający. Mało jest bowiem rzeczy gorszych i mniej pasjonujących niż Michelle Williams, która usiłuje kupić kamienie.
Źródło: fot. IFC Films
Poznaj recenzenta
Katarzyna KoczułapDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat