Cobra Kai - sezon 6 (część 1) - recenzja
Data premiery w Polsce: 18 lipca 2024Cobra Kai powróciło z finałowym sezonem, ale tylko z pięcioma odcinkami, w których młodzi karatecy przygotowują się do międzynarodowego turnieju karate Sekai Taikai. Czy pierwsza partia epizodów dostarczyła wysokich emocji?
Cobra Kai powróciło z finałowym sezonem, ale tylko z pięcioma odcinkami, w których młodzi karatecy przygotowują się do międzynarodowego turnieju karate Sekai Taikai. Czy pierwsza partia epizodów dostarczyła wysokich emocji?
Netflix niespodziewanie podzielił finałową serię Cobra Kai na trzy części. To dość dyskusyjna decyzja, ale umożliwiła nakręcenie aż 15 odcinków, aby godnie zamknąć historię Daniela i Johnny’ego oraz ich uczniów, przy okazji oddając hołd naukom pana Miyagiego z serii Karate Kid. W pierwszych epizodach twórcy - Josh Heald, Jon Hurwitz i Hayden Schlossberg - poświęcili czas na nakreślenie sytuacji bohaterów. Młodzież myśli o przyszłości po skończeniu szkoły, a dorośli próbują uporać się z przeszłością, rozwiązać swoje problemy rodzinne oraz rozwikłać tajemnice.
W pierwszych trzech odcinkach fabuła rozwija się dosyć wolno, możemy nawet mówić o stagnacji. A to dlatego, że po pokonaniu Terry’ego Silvera wszystkie konflikty zostały zażegnane, a topory wojenne zakopane. Nawet Tory i Sam się zaprzyjaźniły, co zupełnie nie się spodobało Johnny’emu, który próbował je skłócić w najbardziej dziwaczny sposób – piżamową imprezą. Cobra Kai często serwuje tego typu głupkowaty humor, szczególnie przy tym bohaterze, ale tak naprawdę zawsze chodzi w nim o to, jakie będą tego rezultaty. Dziewczyny rzeczywiście wyznały sobie, co leży im na sercu, aby ostatecznie się pogodzić. Widać, że twórcy panują nad fabułą, bo nie zapomnieli o ich dramatycznych pojedynkach, niesnaskach i wzajemnych złośliwościach.
Wydaje się za to, że nie za bardzo mieli pomysł na poprowadzenie wątku Daniela i Johnny’ego. Ich historię napędzają konflikty, rywalizacja i działania na szkodę drugiego. A teraz zjednoczyli się we wspólnym celu, aby wygrać Sekai Taikai i to pod nazwą Miyagi-Do. Twórcy szukali jakichś punktów zaczepienia w postaci faworyzowania swoich uczniów, rzekomo niesprawiedliwego podziału treningów czy też spięć na linii pracownik-szef. Z jednej strony chcieli wymusić zaognienie ich relacji, ale z drugiej strony pilnowali, aby Johnny kierował się naukami Miyagiego oraz Chozena. W końcu rozwinął się jako postać przez te wszystkie sezony, wyciągnął wnioski, a teraz ma jeszcze nowe priorytety, ponieważ musi zapewnić nowy dom rodzinie, która niebawem się powiększy. Ale od czasu do czasu wciąż potrafi zachowywać się niedojrzale czy seksistowsko, opierając się na stereotypach, choć nie zdaje sobie z tego sprawy, co akurat wywołuje sporo śmiechu. Dopiero na sam koniec piątego odcinka twórcy dali im prawdziwy powód do konfliktu, ale wymagało to naprawdę mocnych zwrotów akcji, trochę niepodobnych do Cobra Kai.
Jednym z nich w 6. sezonie było ujawnienie, że pan Miyagi wcale nie był tak nieskazitelnie dobrym człowiekiem. Daniel znalazł skrzynię, w której jego sensei przechowywał dokumenty, wycinki z gazet o kradzieży oraz zakrwawioną opaskę z Sekai Taikai. To trochę wywraca do góry nogami wyidealizowany wizerunek Miyagiego, ale też poniekąd wyjaśnia zmiany jego imienia w filmach z serii Karate Kid. Na razie mamy za mało informacji, aby stwierdzić, jak wygląda prawda o przeszłości senseia, ale na razie stawia go to w niekorzystnym świetle. Twórcy w ten sposób próbują urozmaicić wątek Daniela, który bardzo przejął się zawartością skrzyni, a jego wewnętrzna równowaga została zachwiana. Odczuwa się to, że wymyślono to nieco na siłę, ale z drugiej strony tkwi w tym potencjał, aby ciekawie rozwinąć tę historię oraz wzbogacić filozofię Miyagi-Do.
W każdym razie akcja w 6. sezonie przyspiesza, gdy trzeba wybrać reprezentantów Miyagi-Do na międzynarodowy turniej. To był idealny moment na to, aby do historii powrócił Mike Barnes. Z jednej strony analitycznie podszedł do selekcji uczniów, którzy mieli do wykonania szereg zadań i wymagających ćwiczeń. Była to też okazja na to, aby dzieciaki mogły pokazać swoje umiejętności, determinację i spryt. Nawet Anthony się wykazał, choć jest początkującym karateką. A skoro Barnes reprezentował kiedyś Cobra Kai, to i metody eliminacji miał podobne do Johnny’ego, co było zabawne. Z drugiej strony nie obyło się bez fanserwisu, aby skonfrontować Mike’a z Lawrencem. Szkoda, że pojedynek nie wyglądał bardziej efektownie – aktorzy nie są młodzi, więc posłużono się odpowiednim montażem, aby zdynamizować ich walkę. Choć mimo wszystko starcie ekscytowało, to przyznam, że odczuwam niedosyt po gościnnym występie Seana Kanana.
Sporo emocji wywoływała rywalizacja o dwa ostatnie miejsca w szóstce. Twórcy poróżnili Elia z Demetrim, więc to ich sparowali w walce o szarfę. Ten drugi postąpił niezbyt fair wobec przyjaciela, który wcześniej zdenerwował go informacją, że nie pójdą razem na uczelnię. Podobnie było w przypadku rywalizacji między Devon a Kennym, w której dziewczyna wyeliminowała swojego przeciwnika brudnym zagraniem. Z jednej strony dobrze, że poświęcono nieco czasu chorobliwie ambitnej Lee, która czuje się niedoceniana pomimo zrobienia ogromnych postępów w karate. Z drugiej twórcy niewdzięcznie potraktowali postać Kenny’ego, który jest już wyższy od Robby’ego! Co prawda w 5. sezonie niesamowicie irytował, ale teraz wydawało się, że chłopak wychodzi na prostą, dzięki radom brata i staraniom Robby’ego. Akurat ta historia, obok kwestii związanej z wyborem uczelni, dała szansę, aby wprowadzić nieco akcji w pierwszych odcinkach serii. Natomiast wydaje się, że twórcy chcieli na szybko „załatwić” ten wątek, a nie sądzę, że wymagało to aż takiego ośmieszenia chłopaka przed całą grupą.
Twórcy nie mają również litości dla Tory, która ciągle ma pod górkę w Cobra Kai. Ale teraz zaszokowali, doprowadzając do prawdziwego dramatu, uśmiercając jej matkę. Ten serial raczej nie posuwa się aż tak daleko, nie licząc retrospekcji Kreese’a. I choć w piątym odcinku, najlepszym z całej partii, duże wrażenie robił pojedynek Miguela i Robby’ego o miano kapitana, gdzie zobaczyliśmy kawał efektownego karate, to myślami byliśmy już przy starciu Sam i Tory. Emocje sięgały zenitu nie tylko ze względu na samą walkę, która stawała się coraz intensywniejsza, ale też pełną gniewu i smutku Nichols. Peyton List udźwignęła ciężką rolę, grając po prostu fantastycznie i wywołując wzruszenie. Poza tym retrospekcje bohaterki pomogły wytłumaczyć jej zdradę Miyagi-Do i przejście na stronę Cobra Kai oraz Kreese’a. Dzięki temu zwrotowi akcji oraz wspaniałej muzyce w tle, końcówka serii zaskakiwała i emocjonowała.
W 6. sezonie sięgnęliśmy także do korzeni Drogi pięści, powracając do dojo mistrza Kim Sun-Yunga, który odegrał tym razem większą rolę, szczególnie, że okazało się, że wciąż żyje, co było sporą niespodzianką. Dostaliśmy nowe flashbacki Kreese’a, a do tego jego wątek nie przestaje się rozwijać. Zadanie odzyskania noża w jaskini miało dość przewidywalny przebieg, bo było pewnego rodzaju wariacją próby Luke’a Skywalkera z Imperium kontratakuje. Kreese pod wpływem halucynogennego jadu kobry stawił czoło swojej jedynej słabości, jaką jest Johnny, którego zabił w swojej wizji. Trochę twórców poniosła wyobraźnia, a i pod względem jakości nie było to dobre.
Tak naprawdę bardziej interesował wątek uczniów mistrza Kima, przygotowujących się do turnieju. Wprowadzono do historii buntowniczego Kwona, w którego wciela się świetny w tej roli Brandon H. Lee. Wykreował wyrazistą postać, która może się pochwalić doskonałą techniką i gibkością. Na pewno będzie godnym rywalem dla uczniów Miyagi-Do, ale na to musimy poczekać do drugiej części serii.
W 6. sezonie nie zabrakło gościnnych występów. Oprócz Kanana pojawił się też Paul Walter Hauser jako Stingray, który w przezabawny sposób zmotywował Johnny’ego do działania. Fani Zmasakrowanych (serialu od twórców Cobra Kai) mogli się ucieszyć widząc Adama Herschmana w ciekawej roli. Szkoda, że znowu Alicia Hannah-Kim jako Kim Da-Eun miała tak niewiele do zagrania. Na szczęście nie spotkało to Chozena, w którego z powodzeniem wciela się Yuji Okumoto. Ponadto w dialogach można było wyłapać sporo odniesień do filmów i seriali, które jak zwykle wywoływały uśmiech.
Pierwsza część finałowego sezonu Cobra Kai lekko rozczarowała, ponieważ tym razem twórcom zabrakło trafnych i fajnych pomysłów na wypełnienie wątków bohaterów przed walką o miejsce w turnieju. Ten cheesy humor trochę przestał działać i stał się nieco wtórny. Odczuwalny był brak złoczyńcy w historii, bo wątek Kreese’a rozgrywał się w innej części świata. Twórcy lepiej sobie poradzili, gdy doszli do tej części fabuły, gdzie trzeba było podkręcić akcję i rywalizację między uczniami. Natomiast wciąż odnosiło się wrażenie, że wątki są budowane na siłę, byle tylko dobrnąć do piątego odcinka, który dostarczył mnóstwo emocji. Ten został poprowadzony wzorowo, a fabularne twisty szokowały. Dzięki znakomitej końcówce będziemy niecierpliwie czekać na dalszą część 6. sezonu.
Mimo wszystko odcinki Cobra Kai jak zwykle wciągały, a wielu fanów na pewno obejrzy je za jednym posiedzeniem, ponieważ to wciąż świetna rozrywka, która ma swój specyficzny urok i lekkość opery mydlanej. Ponadto zapewniono wiele widowiskowych walk w przeróżnych miejscach. Choreografie starć są godne podziwu, jak w każdym sezonie. Dlatego możemy zacierać ręce na nowe odcinki, w których uczniowie Miyagi-Do wezmą udział w turnieju Sekai Taikai, odbywającym się w Barcelonie. Emocje są gwarantowane!
Poznaj recenzenta
Magda MuszyńskaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1976, kończy 48 lat
ur. 1982, kończy 42 lat
ur. 1977, kończy 47 lat
ur. 1954, kończy 70 lat
ur. 1979, kończy 45 lat