Cobra Kai - sezon 6, odcinki 6-10 - recenzja
Data premiery w Polsce: 15 listopada 2024Drugą część 6. sezonu można nazwać „best of Cobra Kai”. W nowych odcinkach dostaliśmy wszystko to, co kochamy w tym serialu: emocje, humor, karate, teen dramy, easter eggi i ulubionych złoczyńców. Nie mogło zabraknąć też zaskoczeń!
Drugą część 6. sezonu można nazwać „best of Cobra Kai”. W nowych odcinkach dostaliśmy wszystko to, co kochamy w tym serialu: emocje, humor, karate, teen dramy, easter eggi i ulubionych złoczyńców. Nie mogło zabraknąć też zaskoczeń!
Szósty sezon Cobra Kai ma identyczną budowę jak każdy poprzedni. Pierwsza część zarysowywała fabułę i rozwijała wątki, które zaogniały relacje. Do tego dochodziły poboczne walki karate. Była to tylko przyzwoita rozgrzewka dla tej finałowej serii, ale z jednym dużym niespodziewanym zwrotem akcji w postaci śmierci matki Tory i jej zmianą barw. Piąty epizod zakończył się wyjazdem Miyagi-Do na turniej Sekai Taikai do Barcelony. A to oznaczało, że wchodzimy w tę ciekawszą fazę, w której więcej uwagi poświęca się emocjom sportowym i rywalizacji. Twórcy najlepsze zostawili na koniec!
Sekai Taikai okazał się dużym, międzynarodowym turniejem karate, wypełnionym wieloma konkurencjami. Już All Valley został rozszerzony o dodatkowe dyscypliny, ale teraz rywalizowały ze sobą wszystkie drużyny. To dało okazję, aby pokazać wiele różnych starć bez podziału na płeć oraz wyjaśniało, dlaczego tylu karateków mogło brać udział w turnieju. Zamiast typowych pojedynków jeden na jeden, mogliśmy cieszyć oczy wysokimi kopniakami, podcinkami, efektownymi ciosami i spektakularnymi upadkami. Każdy mógł się wykazać widowiskową akcją oraz sprawnością. W końcu aktorzy sami wykonują te mniej niebezpieczne uderzenia.
Rywalizacja opierająca się na współzawodnictwie zespołowym w Sekai Taikai, a nie tylko na osiąganiu swoich indywidualnych celów, było dobrym pomysłem. Po tylu sezonach wszyscy zakopali topory wojenne, a teraz walczyli o wspólny sukces, choć oczywiście pojawiło się kilka spięć dla podniesienia emocji. Na koniec triumfowała nie tylko ambicja, ale też przyjaźń, co mogliśmy zobaczyć w poruszającej i nieco pożegnalnej scenie w szatni.
Sekai Taikai stał się również okazją do wprowadzenia nowych przeciwników z zagranicznych dojo, co urozmaiciło nieco spowszedniałą rywalizację między Miyagi-Do a Cobra Kai z Kreesem na czele. Choć główni bohaterowie mierzyli się z kilkoma ciekawymi drużynami, to Żelazne Smoki ze swoimi wyrazistymi czempionami najbardziej namieszały w tej części sezonu. Lewis Tan jako Wolf, który jest mistrzem w sztukach walki, pasował idealnie do roli bezwzględnego, surowego senseia. Z kolei Zarę i Axela zapamiętamy z tego, jak namącili w relacjach nastolatków, a nie z pojedynków, choć też kilka razy wyprowadzili efektowne ciosy. Stanowią dobry, choć mało oryginalny dodatek do fabuły, podwyższający stawkę i sportowy poziom.
Natomiast sporym zaskoczeniem był powrót podstępnego Terry’ego Silvera, który wymigał się od więzienia i rozpoczął nową krucjatę zemsty na Cobra Kai i Miyagi-Do z Żelaznymi Smokami. W swoim przebiegłym stylu wymanewrował Daniela, próbując wyprowadzić go z równowagi i skonfliktować z Johnnym. Doskonała była scena, gdy wyjawił, że stoi za wynajęciem zbirów. Do tego dostaliśmy wspaniałe nawiązania do Karate Kid 3 z jacuzzi, cygarem i sprowadzeniem Williama Christophera Forda do roli Dennisa de Guzmana. Świetny twist fabularny i znakomity powrót Silvera, którego po prostu nie mogło zabraknąć w finałowym sezonie Cobra Kai.
Najbardziej emocjonował bezpośredni i decydujący o awansie do półfinału pojedynek między Miyagi-Do i Cobra Kai. Bitwa kochanków była nieunikniona, ale jednak bardziej wyczekiwaliśmy starcia Robby’ego z Kwonem, które nie zawiodło pod względem choreografii.
Nie można zapomnieć, że Cobra Kai to opera mydlana, w której dostajemy sporo uproszczeń fabularnych. Pokonane dojo Kreese’a w kuriozalnych sposób powróciło do rywalizacji za sprawą dopingu u Rosjan. Zresztą umorzenie spraw Kreese’a i Silvera też miało taki charakter. Mimo wszystko nie było to w stylu "jakimś cudem Palpatine powrócił". Scenarzyści całkiem logicznie wyjaśnili, jak zarzuty zostały oddalone. Jeden z nich – Hayden Schlossberg – sam wystąpił w dziewiątym odcinku, jako adwokat Silvera, aby rozwiać wszelkie wątpliwości. To był sympatyczny easter egg.
Zdyskwalifikowani Rosjanie nie tylko przyczynili się do awansu Cobra Kai do półfinałów, ale też sprowokowali bitwę karate między wszystkimi dojo. Nie mogło być inaczej! W każdym sezonie dostawaliśmy tego typu starcia – np. pamiętne walki w korytarzu szkolnym, domu Daniela czy w 5. sezonie w dojo Cobra Kai. Jednak ta z końcówki 6. sezonu była zdecydowanie największą z nich i na pewno najdramatyczniejszą. Istne szaleństwo. Każdy walczył z każdym. Montaż imponował, dzięki czemu widzowie nie gubili się w tym chaosie. Gdy Kreese postanowił raz na zawsze rozprawić się z Silverem, to czuło się, że ta cała bitwa skończy się źle. Natomiast chyba nikt nie przewidział, że dojdzie do śmierci Kwona i to w tak tragicznych okolicznościach. Trudno było się spodziewać czegoś takiego po tym serialu. Scenarzyści naprawdę odważnie poprowadzili fabułę i zaskoczyli widzów.
Należy wspomnieć o wątku pana Miyagiego, który w przeszłości brał udział w Sekai Taikai. Jego pojedynek zakończył się zgonem przeciwnika. To zaskakujące, że ta legendarna postać dostała tak mroczną przeszłość. Wpłynęło to na Daniela, który go zawsze idealizował. Uważam, że Brian Takahashi idealnie pasował do roli młodego Miyagiego i niepotrzebnie forsowano podstarzałą wersję z filmów. Wyglądał sztucznie, gdy mówił. Daniel znowu wpadł w sidła intryg Silvera, co akurat zaowocowało kolejnymi fajnymi nawiązaniami do ciosów z filmów Karate Kid, gdy pokonywał de Guzmana. Poza tym jego nieobecność wprowadziła dużo nerwowości w szeregi Miyagi-Do.
Podobną ilość czasu i uwagi poświęcono Johnny’emu, który z Miguelem musiał wrócić do chorej Carmen. Twórcy trochę na siłę wymyślili ten wątek, ale ostatecznie dał nam on wzruszającą scenę szczerej rozmowy z chłopakiem, a także chwilę grozy, że kobieta umarła. Przekonaliśmy się, że Lawrence naprawdę dojrzał. Rozmowa z pełną wyrzutów sumienia Devon również miała poruszający charakter. Do tego wykazał się dużym opanowaniem w stosunku do chamskiego pasażera samolotu. Trzeba było przymknąć oko na ekspresowe podróże międzykontynentalne bohaterów. Jesteśmy przyzwyczajeni do absurdów, ale twórcy trochę przesadzili.
Ten szybki i nieco naciągany, ale ostatecznie udany wątek Johnny’ego i Miguela dał możliwość powrotu Kenny’ego, który miał zastąpić chłopaka na turnieju. Również w tym przypadku twórcy poszli na skróty. Amanda i Anthony go przekonali. Dobrze, że część drużyny nie uwierzyła w jego czyste intencje przebaczenia, co doprowadziło do kilku spięć. Cieszę się, że dołączył do Miyagi-Do, bo w końcu w poprzednich sezonach był ważnym bohaterem i zasłużył sobie na udział w tym prestiżowym turnieju.
Oczywiście w Cobra Kai nie zabrakło trójkątów miłosnych, zdrad, romansów i intryg między nastolatkami. Przodowała w tym atrakcyjna Zara, ale Kwon też trochę namieszał. Wątek z Axelem przybrał dziwaczny obrót, ale przynajmniej nadrabiał dramatem i humorem. Twórcy ponownie postanowili złamać serce Tory. Posłużyło to do skonfliktowania drużyny i rozchwiania emocjonalnego postaci. Był to również dobry powód, aby dać Miguelowi okazję się wykazać. Wsparł Robby’ego, aby go zmobilizować i zmusić do koncentracji. Nie tylko Johnny nam dojrzał w trakcie tego serialu.
Trochę narzekałam, że humor w pierwszej części sezonu był mocno wymuszony. Jednak najnowsze odcinki dały sporo powodów do śmiechu. Rozbawiały docinki bohaterów czy też cwany plan napuszczenia Kreese’a na Silvera po kradzieży noża. Johnny nie grzeszył inteligencją, dzięki czemu dostaliśmy kilka gagów. Chyba najwięcej komicznych scen oglądaliśmy przy Chozenie. Do tego niespodziewanie rozwinął się zabawny wątek romansowy z Kim Da-Eun.
W drugiej części sezonu nie zabrakło efektownych walk podczas turnieju, wielkiej bitwy, treningów w plenerze, ulubionych złoczyńców, sercowych problemów oraz wszechobecnych mądrości pana Miyagiego. Znowu pojawiło się sporo easter eggów, które fani na pewno wychwycili. Zaprezentowano angażującą historię. Oczywiście można się doczepić do kilku uproszczeń, ale wszystkie dostarczyły emocji. Działania bohaterów mają konsekwencje – tym razem kosztowało to życie młodego karateki. Takiego cliffhangera chyba nikt się nie spodziewał. Naprawdę trudno powiedzieć, jak twórcy chcą wybrnąć z tego ryzykownego i kontrowersyjnego pomysłu.
Najnowsze odcinki dostarczyły doskonałej rozrywki, pomimo pewnych niedociągnięć. Jestem pewna, że sporo osób obejrzy je za jednym posiedzeniem. Zmiana otoczenia też się sprawdziła, choć dziwi, że Barcelonę oglądaliśmy przez niebieski filtr.
Cobra Kai to kapitalny serialowy sequel i znakomita produkcja młodzieżowa. NA koniec pozostawia nas z ważnym przesłaniem – przemoc prowadzi do cierpienia. Miejmy nadzieję, że na finałową część nie będziemy długo czekać!
Poznaj recenzenta
Magda MuszyńskaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1973, kończy 51 lat
ur. 1992, kończy 32 lat
ur. 1949, kończy 75 lat
ur. 1985, kończy 39 lat
ur. 1980, kończy 44 lat