Colony: sezon 1, odcinek 7 – recenzja
Siódmy odcinek Colony stara się zakończyć dość naciągany wątek wewnętrznego konfliktu w małżeństwie Bowmanów, a przy okazji wprowadza kilka ciekawych nowych tropów. Ciekawe, co z tego wyniknie.
Siódmy odcinek Colony stara się zakończyć dość naciągany wątek wewnętrznego konfliktu w małżeństwie Bowmanów, a przy okazji wprowadza kilka ciekawych nowych tropów. Ciekawe, co z tego wyniknie.
To było oczywiste, że ścieżki byłych współpracowników wcale nie skierowały się w zupełnie inne rejony. Zarówno Damon Lindelof, jak i Carlton Cuse po raz kolejny postanowili w telewizji wykreować świat pełen tajemnic, zamknięty i nie do końca dla nas oczywisty. Jeden robi to lepiej, drugi gorzej, jednak z pewnością jednego elementu w Colony brakowało, a który Lindelof wyeksploatował w The Leftovers nadzwyczajnie. Mowa oczywiście o religii - i to ten wątek, ledwie muśnięty przez twórców, wydaje mi się w Broussard najbardziej interesujący.
Z pewnością będzie jeszcze okazja, by na nim się skupić, bowiem najważniejszym elementem siódmego odcinka jest oczywiście poszukiwanie tajemniczego „Czerwonego Beretu”, który podejrzewany jest o bycie członkiem Ruchu Oporu. Ta gra między Katie, Willem i opozycją zdążyła już naprawdę zmęczyć – odrobinę za dużo jest tu przypadkowych spotkań, zbiegów okoliczności. Układ, w którym Will jest nietykalny, jest wręcz absurdalny, szczególnie że to on zadaje największe straty podziemnym bojówkom. Całe szczęście, że bohaterowie wreszcie się opamiętali, jednak wydaje się, że za późno już na leczenie ran – opozycyjna komórka wydaje się rozbita i nawet jeżeli Broussardowi uda się ukryć, to działalność Katie jest już spalona. Nie widzę innej możliwości, chyba że scenarzyści wpadną na kolejny błyskotliwy pomysł, by sztucznie przeciągnąć i tak bardzo kłopotliwą sytuację w małżeństwie Bowmanów.
Moralne dylematy w Colony sprawdzają się najlepiej, więc jawność działań głównych bohaterów może nadać jeszcze lepszą dynamikę i to z poczuciem, że grają do jednej bramki. Katie bowiem działała na szkodę zarówno swojego męża, jak i Ruchu Oporu. Podobnie twórcy starają się zrealizować postać Snydera, jednoznacznie przecież negatywną, przynajmniej w pierwszych odcinkach. Ocieplanie jego wizerunku działa całkiem dobrze; myślę, że potencjał jego postaci zostanie jeszcze wykorzystany - może dopiero w przyszłym sezonie. Nie mogę się jednak oprzeć wrażeniu, że castingowa decyzja, by zatrudnić Petera Jacobsona, to jawny komunikat do widza, by mu nie ufać. Ten facet jest stworzony do grania bad guyów.
O wątku Maddie nie ma raczej co wspominać. Pretekstowy, utrzymywany sztucznie miałkimi skandalami i lekko erotycznymi scenami - to pójście po linii najmniejszego oporu. Widać, że jej postać, z pewnością istotna dla przyszłych wydarzeń, czeka w tym scenariuszowym bagnie na lepsze czasy, co ogląda się jedynie z pobłażliwym uśmiechem. Szczególnie irytująca jest ta sytuacja, gdy o postaci serial przypomina raz na dwa lub trzy tygodnie. Ten element zdecydowanie wymaga poprawienia.
Colony miało już sporo czasu, by nadać odcinkom swój charakter. Na razie serial Cuse’a i Condala charakteru nie ma, lecz świat i fabuła jeszcze wystarczają, by utrzymać mnie przed telewizorem. Zostały zaledwie trzy odcinki do końca sezonu, doprowadzenie więc pewnych wątków do konkluzji z pewnością serialowi zrobi dobrze. Pytanie tylko, czy jest tu jakikolwiek główny wątek, który miałby znaleźć swoje zwieńczenie już wkrótce. Nie łudźmy się, że powrót syna Bowmanów zobaczymy wcześniej niż za kilka lat.
Poznaj recenzenta
Jędrzej SkrzypczykKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1973, kończy 51 lat
ur. 1966, kończy 58 lat
ur. 1981, kończy 43 lat
ur. 1966, kończy 58 lat
ur. 1959, kończy 65 lat