Człowiek ze Stali - recenzja komiksu
Data premiery w Polsce: 27 września 2019Człowiek ze Stali miał być nowym otwarciem w obrębie mitologii Supermana, tym bardziej, że za powstanie komiksu odpowiadał Brian Michael Bendis. Jak sprawdza się jego pomysł na pierwszego z herosów? Sprawdzamy w naszej recenzji.
Człowiek ze Stali miał być nowym otwarciem w obrębie mitologii Supermana, tym bardziej, że za powstanie komiksu odpowiadał Brian Michael Bendis. Jak sprawdza się jego pomysł na pierwszego z herosów? Sprawdzamy w naszej recenzji.
Mitologia Supermana to prawdziwa kwintesencja komiksów superbohaterskich - rzesze czytelników na całym świecie mogą zapoznawać się z nią od dziesięcioleci. Pod koniec drugiej dekady XXI wieku, przeszło 80 lat po jego komiksowym debiucie, pierwszy ze współczesnych herosów wydaje się postacią, o której wiemy już chyba wszystko. Nie dziwi więc specjalnie, że decydenci w wydawnictwie DC dwoją się i troją, by tę heroiczną opowieść w jakikolwiek sposób przewietrzyć. Zmienić tonację, przesunąć środki ciężkości, nadać jej nowy kształt. Tego zadania podjął się nawet dotychczasowy gwiazdor wagi ciężkiej Marvela, Brian Michael Bendis. Jego transfer do konkurencji odbił się głośnym echem wśród społeczności miłośników trykociarzy. Owocem pracy Bendisa dla DC stał się Człowiek ze Stali, pozycja, która superbohaterską ikonę miała w wyrazisty sposób odczarować, jednocześnie składając jej hołd. Z tego zadania scenarzysta wywiązał się jedynie połowicznie. Lektura potrafi co prawda zaintrygować, ale nie wyróżnia się też niczym szczególnym na tle innych opowieści o Supermanie.
Na naszą planetę przybywa Rogol Zaar, śmiertelnie niebezpieczny złoczyńca, który doprowadził do zagłady macierzystej planety Człowieka Jutra. Nikczemnik to tak potężny, że jedni biorą go za kolejne wcielenie Doomsdaya, inni zaś, jak Korpus Zielonych Latarni, wolą go unikać szerokim łukiem. W dodatku bierze on na celownik całą kryptońską rasę, więc siłą rzeczy na horyzoncie widać już jego nieuchronne starcie z Supermanem i Supergirl. Sprawy jednak zaczną się komplikować - Kal-El będzie musiał zmierzyć się z innym, niespodziewanym wyzwaniem, a przy tym próbować chronić swoją rodzinę. O jego syna upomni się bowiem ktoś, komu nie sposób się przeciwstawić. Dodajmy jeszcze do tego wszystkiego fakt, że tajemnica Zaara może być znacznie większa, niż ktokolwiek był to w stanie przewidzieć...
Bendisa należy pochwalić za to, że przy kreśleniu atmosfery większego zagrożenia dla całej Ziemi nie zapomniał on w żaden sposób o człowieku jako takim - karty tej historii pełne są wątków indywidualnych, skupiających się choćby na codziennym życiu mieszkańców Metropolis. Co więcej, może poza relatywnie często pojawiającym się Batmanem, w recenzowanej opowieści rola innych członków Ligi Sprawiedliwości sprowadza się raczej do epizodycznych występów. Znacznie więcej miejsca scenarzysta poświęcił Supergirl, która przynajmniej w końcowym akcie ma fundamentalne dla historii znaczenie. Kunszt twórcy uwidacznia się również w sposobie, w jaki eksponuje on tytułowego bohatera, portretując go jako człowieka z krwi i kości, raz po raz przygniatanego emocjonalnym ciężarem i troską o swoje otoczenie i cały glob. Znakomicie wypada starcie Supermana i Zaara - do niego Bendis podchodzi z wielkim rozmachem, próbując nadać mu ramy wiekopomnego widowiska, choć z pewnością można się przyczepić do ugładzonego finału tej jatki. Problem polega na tym, że na tym etapie serii Człowiek ze Stali zrodził więcej pytań niż udzielił odpowiedzi. To obiecujący początek większej historii, jednak od starych wyjadaczy pokroju Bendisa oczekiwalibyśmy zwalenia z nóg już na wstępie. Tak się jednak, ku mojemu rozczarowaniu, nie stało. To poprawna na poziomie realizacyjnym opowieść, jednak bez dwóch zdań pozbawiona znamion rewolucji.
Nad warstwą graficzną pracowała cała armia rysowników; wśród nich takie tuzy jak Jim Lee, Ivan Reis czy Jason Fabok. Każdy z nich całkiem sprawnie oddał skalę i plastyczność przedstawianych wydarzeń, dbając przy tym o podkreślenie dynamiki rozwoju akcji i jej usadowienie we współczesnych ramach. Koniec końców strona wizualna okaże się więcej niż satysfakcjonująca - wszystko przez kapitalny kontrast, jaki autorzy ilustracji zbudowali pomiędzy boskim a ludzkim obliczem Człowieka Jutra. Mamy tu więc z jednej strony przejmujące spojrzenia rodziców, drżących o przyszłość latorośli, ale i większe niż życie starcie Supermana i Supergirl z okrutnym w mocy sprawczej przeciwnikiem.
Człowiek ze Stali to bez dwóch zdań udana próba opowiedzenia historii pierwszego z superbohaterów na nowo. Jak doskonale jednak wiemy, diabeł tkwi w szczegółach - w tym przypadku w użyciu słowa "udana". Gros czytelników przed lekturą, widząc nazwisko scenarzysty, nastawiało się na komiks, który zrewolucjonizuje świat Ostatniego Syna Kryptona. Te oczekiwania, jak się wydaje, były znacznie większe niż najszczersze chęci Briana Michaela Bendisa. Jego pomysł na Człowieka Jutra jest ciekawy i angażujący, lecz zostaje rozwijany stosunkowo powolnie. Gorąco zachęcam Was jednak, abyście dali tak wybitnemu scenarzyście jeszcze jedną szansę - przyszłość tej wersji Człowieka ze Stali może być bardziej intrygująca, niż myślimy.
Źródło: Zdjęcie główne: DC
Poznaj recenzenta
Piotr PiskozubDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1998, kończy 26 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1949, kończy 75 lat
ur. 1970, kończy 54 lat