Deadly Premonition 2: A Blessing in Disguise – recenzja gry
Data premiery w Polsce: 10 lipca 2020Gra w Deadly Premonition 2: A Blessing in Disguise przypomina obcowanie dzieło szalonego geniusza, w którym na dosłownie każdym kroku jesteśmy zaskakiwani. Nie zawsze jednak są to niespodzianki pozytywne.
Gra w Deadly Premonition 2: A Blessing in Disguise przypomina obcowanie dzieło szalonego geniusza, w którym na dosłownie każdym kroku jesteśmy zaskakiwani. Nie zawsze jednak są to niespodzianki pozytywne.
Pierwsze Deadly Premonition było grą przedziwną i pod wieloma względami naprawdę wyjątkową. Łączyła wątki poważne i kompletnie absurdalne, a przestarzała, odrzucająca oprawa skrywała intrygującą fabułę i wiele ciekawych mechanik. Wszystko to przyczyniło się do niezwykle spolaryzowanego odbioru tej produkcji w branżowych mediach. Recenzenci wystawiali oceny od skrajnie niskich, aż po maksymalne, z tego też powodu tytuł ten trafił do Księgi Rekordów Guinessa. Miłośników specyficznego stylu z jedynki z pewnością ucieszy fakt, że dwójka jest równie… charakterystyczna. Ma dokładnie ten sam rodzaj „uroku”, który można pokochać lub znienawidzić.
Deadly Premonition 2: A Blessing in Disguise to jednocześnie sequel i prequel poprzedniej części. Przedstawiona historia rozpoczyna się od przesłuchania emerytowanego i schorowanego Francisa Zacha Morgana. Rozmowa dotyczy tajemniczej sprawy z 2005 roku i szybko przenosimy się właśnie do tych czasów. W eleganckich, wypastowanych butach sympatycznego agenta FBI trafiamy do La Carre. To urokliwe miasteczko gdzieś na południu Stanów Zjednoczonych, na pierwszy rzut oka niezwykle spokojne i wręcz idylliczne. Oczywiście to tylko fasada, bo miejsce to skrywa mnóstwo sekretów.
Historia intryguje już od pierwszych minut, choć dla niektórych mogą one okazać się nieco rozczarowujące. Próżno oczekiwać efektownej akcji, zamiast tego jesteśmy zasypywani dialogami, poszukiwaniem wskazówek i stopniowym odsłanianiem kolejnych kart. Kolejne godziny przynoszą pewne odpowiedzi, ale też i pojawia się coraz więcej pytań. W pewnym momencie główny bohater zwraca się do swojego alter ego słowami: „Zach, this case is going to by a labyrinth” i jest to doskonałe podsumowanie tego, co oferuje opowieść w A Blessing in Disguise. To rzeczywiście istny labirynt, w którym można się pogubić, ale już samo przemierzanie tych fabularnych „korytarzy” jest niezwykle satysfakcjonujące.
Opowieść nie byłaby jednak tak wciągająca, gdyby nie niezwykle barwne postacie, na które natrafimy. Mieszkańcy La Carre to istna mieszanka wybuchowa. Dosłownie każda osoba, która stanie na drodze Morgana, jest bardzo charakterystyczna i dzięki temu szybko zapada w pamięć. Wystarczy wymienić m.in. Patti – wyjątkowo młodą asystentkę protagonisty, uzależnioną od gry w kręgle staruszkę, panią Carpenter czy Davida Jafara, który jest jednocześnie kucharzem, boyem hotelowym i konsjerżem w lokalnym hotelu.
Niestety rozgrywka wypada już zdecydowanie gorzej. Deadly Premonition 2: A Blessing in Disguise to miks, w którym można znaleźć cechy różnych gatunków, ale na dobrą sprawę każda z tych części składowych pozostawia wiele do życzenia. Otwarty świat przemierzamy na deskorolce, co jest zabawne, ale nie do końca komfortowe z uwagi na to, jak ten wehikuł się prowadzi. Irytuje też upływ czasu, przez który niejednokrotnie musimy czekać na pojawienie się pewnych postaci czy otwarcie budynków. Jasne, istnieje kilka sposobów na to, by czas zaczął płynąć nieco szybciej, ale nie zawsze to pomaga. Same śledztwa są proste i rozwiązują się niemal same, a minigry, takie jak kręgle czy… puszczanie kaczek na wodzie raczej nikogo nie wciągną na dłużej.
Dużo tutaj także mechanik, które są… kompletnie zbędne. Mamy np. możliwość oddawania ubrań do pralni czy cały system… odoru, przez który Morgan, bez należytej higieny, zacznie przyciągać do siebie muchy. W praktyce jednak kompletnie nie zwraca się na to uwagi poza jakimiś naprawdę sporadycznymi przypadkami.
Podobnie sprawa wygląda też z segmentami „akcji”. Skąd ten cudzysłów? Ano stąd, że prawdziwej akcji po prostu… nie ma. Raz na jakiś czas trafiamy do alternatywnego, mrocznego wymiaru, gdzie zmagamy się z demonicznymi przeciwnikami. Ci nie stanowią jednak absolutnie żadnego zagrożenia i najczęściej giną zanim w ogóle zdążą się do nas zbliżyć. Ten absurdalnie niski poziom trudności najlepiej obrazuje liczba przedmiotów leczniczych, które zalegały mi w ekwipunku i magazynie pod koniec przygody. Było ich naprawdę mnóstwo, bo podnosi się je dosłownie co chwile, a prawie w ogóle się ich nie zużywa.
To zaś sprawia, że wszystkie te wizyty „po drugiej stronie” przeszkadzają, zamiast angażować. Przemy przed siebie przez kolejne podobne do siebie korytarzy, eliminujemy wrogów bez najmniejszych trudności w powtarzalnych walkach, tylko po to, by móc powrócić do dalszego odkrywania sekretów skrywających się w La Carre. Coś, co mogłoby być przyjemnym urozmaiceniem, sprawia raczej wrażenie jakiejś dziwnej kary dla gracza.
Okropnie irytują też niektóre zadania – zarówno główne, jak i te poboczne. Wiele z nich to typowe „fetch questy”, w których jesteśmy wysyłani w różne lokacje w poszukiwaniu pewnych przedmiotów. Prawdziwym absurdem była misja, w której musieliśmy zdobyć… puszkę szpinaku z jednego automatów z żywnością. Był jednak pewien problem – nie wiedzieliśmy z którego automatu. Trzeba było jeździć po całym miasteczku i sprawdzać każdą z maszyn, aż wreszcie uda nam się trafić. Takich sytuacji jest tutaj dużo więcej i jestem prawie pewien, że przynajmniej część z nich to zamierzony „trolling” ze strony twórców.
Prawdziwą „gwiazdą” A Blessing in Disguise jest jednak oprawa audiowizualna. Powiedzieć, że to tytuł przestarzały i brzydki to w zasadzie nic nie powiedzieć. Gra wygląda, jak coś, co śmiało mogłoby pojawić się na PlayStation 2, gdzieś w okolicach 2005 roku. Tekstury są w okropnie niskiej rozdzielczości, budynki kanciaste, a animacje pokraczne – serio, dawno nie widziałem tak komicznie obracających się postaci. Bardzo dużo tutaj też elementów, które sprawiają wrażenie zrobionych totalnie „na odwal”. Jeśli produkcja ta trafi w Wasze ręce to polecam wybrać się na kraniec mapy i przyjrzeć się, jak wyglądają tam drogi – zrozumiecie co mam na myśli. Wszystko to nie ma jednak większego wpływu na rozgrywkę – no, może poza wszędobylskimi i trwającymi wieki ekranami ładowania.
Co innego płynność – oh, to dopiero jest temat do narzekań… Już w pierwszych sekundach można delikatnie czuć, że coś tu jest nie tak, ale prawdziwy cios w twarz czeka na nas po wyjściu na zewnątrz. Przemierzanie ulic La Carre momentami zmienia się w istny pokaz slajdów i nic nie wskazuje na to, by gra miała w najbliższym czasie otrzymać łatkę, która wyeliminowałaby ten problem.
Warstwa audio jest zaś… specyficzna. Głosowe popisy aktorów są momentami kompletnie przeszarżowane, ale ma to pewien urok i pasuje do szalonej stylistyki. Podobnie zresztą jak bardzo charakterystyczna muzyka, na czele z pełnym gwizdów motywem, który towarzyszy nam w trakcie jazdy na deskorolce. Jedna kwestia związana udźwiękowieniem doprowadzała mnie jednak do szewskiej pasji – chodzi konkretnie o odzywki protagonisty podczas swobodnej eksploracji. Agent FBI często opowiada jakieś ciekawostki czy historyjki, ale tych jest zaledwie kilka i podczas kilkunastu godzin zabawy będziemy ich słuchać naprawdę wiele razy.
No i jeszcze te błędy… tych jest cała masa. Od pomniejszych, jak nakładające się na siebie napisy, aż po te większe i dużo bardziej frustrujące. Kilkukrotnie zdarzyło mi się, że główny bohater stracił możliwość strzelania i odzyskał ją dopiero po oberwaniu od przeciwnika, a dwa razy pojawił się czarny ekran, który zmusił mnie do resetowania gry. Całe szczęście, że autozapis uratował mnie przed utratą postępów…
Deadly Premonition 2: A Blessing in Disguise to tytuł bez wątpienia wyjątkowy i to jedna z głównych zalet tej produkcji. Dawno nie grałem w grę, która byłaby tak zaskakująca i nieprzewidywalna – zarówno pod względem fabuły, jak i pewnych rozwiązań w samej rozgrywce. Jest to też dzieło zaskakująco spójne, w którym cała ta pokręcona historia, paskudna oprawa, komiczne animacje i niedopasowany soundtrack paradoksalnie wydają się idealnie do siebie pasować…
PLUSY:
+ fabuła naprawdę wciąga i intryguje;
+ niezwykle barwne, zapadające w pamięć postacie;
+ gra jest kompletnie nieprzewidywalna i zaskakująca;
+ sporo humoru, nie zawsze zamierzonego.
MINUSY:
- oprawa zacofana o kilkanaście lat;
- długie i częste ekrany ładowania;
- mnóstwo błędów;
- fatalny framerate w otwartym świecie;
- rozgrywka jest momentami zbyt prosta.
Poznaj recenzenta
Paweł KrzystyniakDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat