„Detektyw”: sezon 2, odcinek 3 – recenzja
Bieżący sezon serialu „Detektyw” ma taki problem, że Nic Pizzolatto stara się opowiedzieć zupełnie nową historię, ale poprzez nieudolne kopiowanie samego siebie z poprzedniej serii. Nawet jakbyśmy bardzo starali się uniknąć porównań i traktowali ten rozdział jako odrębny twór, jest to niemożliwe, a wszelkie wady są nadto widoczne.
Bieżący sezon serialu „Detektyw” ma taki problem, że Nic Pizzolatto stara się opowiedzieć zupełnie nową historię, ale poprzez nieudolne kopiowanie samego siebie z poprzedniej serii. Nawet jakbyśmy bardzo starali się uniknąć porównań i traktowali ten rozdział jako odrębny twór, jest to niemożliwe, a wszelkie wady są nadto widoczne.
„True Detective” nie wciąga swoją historią tak jak za pierwszym razem. Nie ma w tym niczego złego, a nawet się tego spodziewaliśmy – dorównanie 1. serii było wręcz niemożliwe. Miałem podejść do nowej opowieści bez osądzania jej przez pryzmat tej rozgrywającej się w Luizjanie, ale twórca, Nic Pizzolatto, nie daje mi wyboru. Zaczęło się od czołówki – mimo wszystko nadal bardzo dobrej - która jest w dużej mierze kalką poprzedniej, a potem pojawiały się inne podobieństwa.
Mamy zagubionych i pochłoniętych różnymi demonami bohaterów, którzy poszukują odpowiedniej ścieżki w plątaninie parszywych opcji, jakie zaserwowało im życie. Pokazywane nam do bólu chaotyczne skupiska autostrad właśnie to mają symbolizować, tak samo jak otoczka industrialna w kontekście toksyczności miasta Vinci i jego władz. Wciąż mamy też sceny, w których tytułowi detektywi próbują dotrzeć do siebie podczas jazdy samochodem, podążając od tropu do tropu. Jednak żaden z nich nie jest jak Rust Cohle, a hipnotyzujące monologi z filozoficznym zacięciem są zastąpione krótkimi wymianami zdań o celebrytkach i e-papierosach.
Dobrze też wiemy, że zagadka morderstw w 1. serii była kwestią drugorzędną i tłem dla rozwoju postaci. Pomimo tego nadal była ona piekielnie wciągająca i wyjątkowa. Stworzono unikalną atmosferę wokół tajemniczego Króla w Żółci, a widzowie łaknęli odpowiedzi. Tym razem trudno być podobnie przejętym tym, kto zabił skorumpowanego urzędnika. Mamy tu do czynienia z prostą historią, pełną szemranych interesów, w której najważniejszą rolę pełni najprostszy motyw z możliwych: pieniądze. Słowem – 2. sezon już nie ma tej magii co ten premierowy, choć Nic Pizzolatto z całych sił się o to stara. Niestety bez zamierzonego skutku.
[video-browser playlist="722603" suggest=""]
Oczywiście pewne aspekty oryginału udało się wykorzystać z powodzeniem również tutaj. Klimat miejsca akcji wciąż jest znakomity, a kalifornijska otoczka bardzo serialowi pomaga. Do tego dochodzi aktorstwo na wysokim poziomie (choć szkoda, że twórca nie wyciska ze swoich gwiazd więcej, pisząc dla nich takie teksty jak dla McConaugheya) oraz fantastyczna ścieżka dźwiękowa. No i więcej scen w barze z Rayem poproszę!
To wszystko, co opisałem powyżej, zawiera w sobie odcinek pt. „Maybe Tomorrow”, w którym protagoniści dość mozolnie kontynuują swoje śledztwo, a Frank staje się coraz brutalniejszy, starając się dowiedzieć, kto chce go wyrolować. Nie będę się zbytnio pastwił nad zeszłotygodniowym cliffhangerem. Tani to był chwyt ze strony HBO i Pizzolatto, którzy pewne nabrali wielu widzów myślących, że Velcoro poszedł do piachu, a skończyło się na gumowych pociskach. Głupiutkie to rozwiązanie, ale można jednak doszukać się w tym czegoś interesującego. Dlaczego morderca (który swoim ofiarom wycina oczy i wypala genitalia) pozostawił Raya przy życiu? Czy za maską kryje się ktoś, komu nasz bohater jest potrzebny, aby zakończyć to dochodzenie w odpowiedni sposób dla „elity” Vinci? Trudno jest mi oprzeć się wrażeniu, że w tym całym bajzlu palce macza porucznik Burris. Casting Jamesa Fraina jest wymowny. Ten facet potrafi grać szalonych i zwariowanych złoczyńców. Tak czy owak, mam nadzieję, że zostaniemy w wątku Caspare’a zaskoczeni, bo aktualnie jest to kryminalna zagadka, jakich wiele już w telewizji widzieliśmy.
Czekamy też na jakieś przełomy w kształtowaniu się bohaterów. Czy Wam też wydaje się, że jest ich odrobinę za dużo? Przez to Pizzolatto musi upraszczać i uciekać się do klisz. Wydaje się, że te postacie nie mają przed nami żadnych tajemnic. Frank jest byłym gangsterem, który chce teraz grać czysto, ale mu nie wychodzi. No i ma problemy rodzinne. Ray też tkwi w osobistym bagnie, a u Ani mamy zarysowane problemy z hazardem i mężczyznami ogółem. No i Woodrugh – gej z zespołem stresu pourazowego. Wszystko podane na tacy. W przypadku Marty’ego i Rusta tak nie było. Ci zaskakiwali nas na każdym kroku i byli prowadzeni z o wiele większą subtelnością.
Czytaj również: Seriale, które zmieniły oblicze telewizji
„True Detective” to po 3 odcinkach 2. serii zaledwie przyzwoity kryminał w stylu noir, który żyje w cieniu bardziej udanego poprzednika i nie może się z tego położenia wyrwać. Miejmy nadzieję, że nastąpi to w nadchodzących tygodniach.
Poznaj recenzenta
Oskar RogalskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat