Diabelska jazda - recenzja filmu
Data premiery w Polsce: 4 sierpnia 2023Mężczyzna wsiada do auta. Wyjmuje broń i każe kierowcy jechać. Opis Diabelskiej jazdy brzmi nawet bardziej tajemniczo niż jej tytuł. Jednak w przypadku filmów z Nicolasem Cage'em nigdy nie wiadomo, czy trafi się na solidne kino, czy też na nieudolnie stworzoną produkcję.
Mężczyzna wsiada do auta. Wyjmuje broń i każe kierowcy jechać. Opis Diabelskiej jazdy brzmi nawet bardziej tajemniczo niż jej tytuł. Jednak w przypadku filmów z Nicolasem Cage'em nigdy nie wiadomo, czy trafi się na solidne kino, czy też na nieudolnie stworzoną produkcję.
Początek filmu Diabelska jazda jest spokojny. Pierwsze minuty mogą przywołać na myśl Zostawić Las Vegas. Zostajemy bowiem uraczeni nocnymi zdjęciami światowej stolicy hazardu. Grany przez Joela Kinnamana mężczyzna pędzi do szpitala, by wspierać swoją żonę podczas porodu. Mimo tak trywialnych i z pozoru nieangażujących scen da się wyczuć spore napięcie, podobne do oczekiwania na nagły jump scare w czasie oglądania horroru. Napięcie sięga zenitu, kiedy mężczyzna w samochodzie łapie przypadkowy kontakt wzrokowy z czerwonowłosym indywiduum – to oczywiście Nicolas Cage, który z uśmiechem na twarzy, jak gdyby nigdy nic, wsiada do pojazdu.
Od tego momentu zaczyna się dziwna przejażdżka. O jej celu dowiadujemy się stopniowo, wraz z kolejnymi etapami fabuły. To trafione zagranie. W zasadzie nie wiemy absolutnie nic, gdy Cage wsiada do auta. Jesteśmy karmieni małymi porcjami informacji, dzięki czemu nasze zainteresowanie stale utrzymuje się na wysokim poziomie. Nie sztuką jest jednak trzymać widza w suspensie. Trzeba jeszcze dać intrygujące i sensowne wyjaśnienie całej historii. Czy Diabelska jazda takie oferuje? I tak, i nie. Nie mogę nazwać fabuły nudną, ale i nie mogę napisać, że jest przekonująca. Jest po prostu pełna sprzeczności. Z jednej strony pojawia się zaskakujący twist, który wywraca do góry nogami całe spojrzenie na opowieść, z drugiej – nie trafia on do mnie, bo widzę w nim pewne dziury. I przez to produkcja mocno traci na wartości – trudno przywiązać się do bohaterów, jeśli dostrzega się błędy w ich myśleniu. To największa bolączka opowieści. Produkcja ma aspiracje do bycia czymś więcej niż „kolejnym filmem z Nicolasem Cage'em”, ale jakby zapomniała, że nie wystarczy dać zaskakujący plot twist. Trzeba też logicznie go wyjaśnić.
Pewne sprzeczności dostrzegam też w muzyce. W niektórych momentach była diabelsko dobra. Wyobraźcie sobie Cage’a z bronią, śpiewającego emocjonalne I Love The Nightlife Alicii Bridges, traktującego przerażonych ludzi jak publiczność na koncercie. Jest to mocna, dobrze napisana i odegrana scena, a muzyka odgrywa w niej kluczową rolę. Za to w momentach, gdy thriller powinien być najmocniejszy i wzbudzać silną grozę – muzyka w moim odczuciu była zbyt pompatyczna. Jakby na siłę starała się pokazać: „Teraz masz mieć zmrożoną krew w żyłach!”. Gdyby zrezygnować z przesadnie podniosłej, typowej dla gatunku ścieżki dźwiękowej, a zamiast niej umieścić jedną z niepozornych, ale pięknych piosenek Jimmy’ego Radcliffe’a, odczucia grozy znacznie by na tym zyskały.
Żadnych zastrzeżeń nie mam natomiast do zdjęć. Były bardzo dobre – to one najlepiej działały na korzyść mrocznego klimatu i w żadnym momencie nie schodziły poniżej solidnego poziomu. Las Vegas, bary przy drodze na pustyni, stacje benzynowe – te wszystkie lokacje nocą mają w sobie spory potencjał.
Zdjęcia ustępują jednak największemu plusowi – oczywiście roli Nicolasa Cage’a. Jest ona nie tylko świetnie zagrana, ale i ciekawie napisana. Choć narzekałem na kluczowy plot twist, to akurat postaci Cage’a dał on więcej dobrego niż złego. Psychopatyczny, elegancki przestępca potrzebuje jakichś motywacji do działania – i film je dostarcza. Choć muszę przyznać, że pewnie nie doceniłbym bohatera tak bardzo, gdyby nie robota, jaką wykonał aktor. Jego mimika, gestykulacja i sposób wypowiadania się są absolutnie rewelacyjne. Nie tylko Cage spisał się fenomenalnie. Joel Kinnaman, wcielający się w uprowadzonego kierowcę, wycisnął maksimum ze swojej postaci. Zwłaszcza w końcówce spodobał mi się jego kunszt aktorski – o ile losy mężczyzny w ogóle mnie nie ruszyły ani nie przekonały, o tyle gra była więcej niż poprawna.
Wypadałoby odpowiedzieć na istotne pytanie: „Czy warto obejrzeć Diabelską jazdę? Cóż, tak. Choć trzeba przyznać, że niespecjalnie logiczna fabuła i miejscami kompletnie nietrafiona muzyka skutecznie starają się nas od tego odwieźć. Na szczęście aktorzy (z Nicolasem Cage'em na czele), kilka mocnych scen i ładne zdjęcia przeważają. Nie jest to produkcja na poziomie Zostawić Las Vegas, ale przynajmniej nie porzuci widza bez żadnego przyjemnego wspomnienia.
Poznaj recenzenta
Emil ZawiejaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat