Do zobaczenia w zaświatach – recenzja filmu
Data premiery w Polsce: 17 sierpnia 2018Do zobaczenia w zaświatach to nowy francuski film Alberta Dupontela, który opowiada o powojennej traumie i sposobach na radzenie sobie z przeszłością. Czy warto obejrzeć? Oceniam bez spoilerów.
Do zobaczenia w zaświatach to nowy francuski film Alberta Dupontela, który opowiada o powojennej traumie i sposobach na radzenie sobie z przeszłością. Czy warto obejrzeć? Oceniam bez spoilerów.
Akcja rozpoczyna się w pokoju przesłuchań, gdzie Albert Maillard (w tej roli sam Albert Dupontel) proszony jest o opowiedzenie swojej historii celem połączenia jej z niedawnymi zbrodniami i przekrętami, jakie rzuciły się w oczy francuskiej władzy. To właśnie on jest narratorem i wraz z nim przeniesiemy się do roku 1918, schyłku I wojny światowej. Cała historia, którą właśnie mamy poznać i która doprowadzi nas do znanej już sytuacji wyjściowej, rozpoczyna się w okopach, gdzie towarzyszymy Francuzom. Wspomniany Maillard, gdyby tylko mógł, najchętniej ukryłby się gdzieś za rogiem i przeczekał całą wojnę. Jego losy szybko połączą się z losami młodego Edouarda Pericourta (Nahuel Pérez Biscayart) – zdolnego artysty, który swoimi malunkami tworzy manifesty i który – podobnie jak Maillard – wcale nie garnie się do broni. Gdy walka na polu bitwy zaczyna przybierać podejrzany obrót, a dowódca Francuzów, porucznik Pradelle (Laurent Lafitte) dopuszcza się zbrodni, nasi bohaterowie znajdują się w dość problematycznej sytuacji - oto stali się niewygodnymi świadkami przekrętów wojennych, a ponadto nie mogą znaleźć dla siebie miejsca w nowym świecie, w którym przyszło im teraz żyć. Bo we Francji pamięta się tylko o poległych, a gdy chodzi o weteranów, nagle okazuje się, że nie ma dla nich nawet przyzwoitej pracy.
Produkcja jest adaptacją nagradzanej powieści Pierre Lemaître i ma już na koncie wiele nagród filmowych. Wystarczy zapoznać się z pierwszymi minutami by pojąć, że są one w pełni zasłużone. Zarys fabularny jak i tematyka wojenna mogą zmylić - film nie ma nic wspólnego z krwawym kinem wojennym, nie ma tu krwi, a sceny w okopach pozbawione są nadmiernej przemocy. Tak naprawdę całość jest refleksyjnym komediodramatem, w dodatku przyjemnym w odbiorze i jednocześnie dającym dużo do myślenia. Fakt, iż całość opowiadana jest z perspektywy czasu, tylko dodatkowo wciąga - Maillarda poznajemy podczas wspomnianego przesłuchania i razem z nim zanurzamy się w kolejnych wątkach z przeszłości, coraz głębiej i głębiej, wątek za wątkiem. Film w tym względzie jest przepięknie zrealizowany – każdy przywołany w monologu temat to mała historia, która otwiera się przed nami, zachęcając do jej zgłębienia. Ogromną rolę pełni tu bogata scenografia i sam montaż – produkcję chłonie się wzrokiem, jak dobrą opowieść, którą czyta nam zawodowy bajarz. Wszystko wydaje się niezwykle realistyczne, za czym stoją dopięte na ostatni guzik efekty pirotechniczne oraz bardzo wiarygodne odwzorowanie epoki. Ten film to małe dzieło sztuki, gdzie każdy detal kadru cieszy oko. Głównie to wizualność jest jego najmocniejszą stroną, bo sama historia – choć ciekawa – czasem popada w lekkie dłużyzny.
Film trwa dwie godziny. Przez większość tego czasu śledzimy prywatne życie Maillarda i Pericourta, w którym czasem brakuje wyrazistych akcentów. Dwaj panowie są nam pokazani w przeróżnych próbach od losu – a to podczas zaaranżowanego pogrzebu Edouarda, a to w szpitalu, gdy przychodzi im leczyć rany, a to przy wspólnie wymyślonej intrydze, a to w konfrontacji z samym Pradellem. I gdy mogą zmierzyć się ze swoim arcywrogiem porucznikiem lub też skonfrontować z nadętą arystokracją, do której tak bardzo nie pasują, rzeczywiście jest bardzo dobrze - sceny są dynamiczne, między poszczególnymi postaciami aż iskrzy, a światopoglądy ścierają się w bardzo przekonujący sposób. Kiedy jednak nasi bohaterowie zostają sami i dalej snują swoją wielką intrygę w imię sprawiedliwości, robi się zbyt powolnie i mało wyraziście. W tych momentach twórcy nadrabiają to prezentowaniem pięknych masek Pericourta, który na wojnie stracił połowę twarzy. Swoją drogą, jego postać jest bardzo intrygująca i niezwykle ciekawa – Nahuel Pérez Biscayart potrafi oddać wszystkie emocje samą gestykulacją czy poprzez odpowiednią maskę. W filmie w zasadzie nie wypowiada ani słowa, ale to i tak on kreowany jest na głównego bohatera całej opowieści. Czasem tego nie czuć, bo na pierwszy plan wybija się charyzmatyczny Maillard - w wielu miejscach rzeczywiście miałam pewien niedosyt jeśli chodzi o historię człowieka w masce, ponieważ w filmie zdarza się, że usuwa się on w cień. Mimo wszystko jednak Pericourt to wielki plus - zarówno jeśli chodzi o wizualny, jak i emocjonalny aspekt produkcji.
Warto zaznaczyć, że trzecim najważniejszym ogniwem całej opowieści jest wspomniany już porucznik Pradelle. Lafitte jest w swojej roli naprawdę świetny, a twórcy robią genialną robotę z przerysowywaniem jego postaci – umieszczanie go w cieniu czy za zasłoną dymu papierosowego może i czyni z niego wyolbrzymionego antagonistę, ale to naprawdę działa. W takich scenach ponownie czuję się jak dziecko, któremu wspomniany bajarz opowiada o wielkim i złym panu, który robi bardzo złe rzeczy. Film buduje wokół siebie niezwykle pozytywną atmosferę, nawet mimo poruszania tak trudnej tematyki, jaką jest trauma wojenna. O ważnych tematach mówi z klasą, ze smakiem i odpowiednim humorem.
Choć produkcja dotyczy w zasadzie wyłącznie Francji i jest nastawiona głównie na francuską historię czy moralność, z pewnością spodoba się nawet osobie niezaznajomionej z tematem. Jest to zwyczajnie ciekawa opowieść, którą chłonie się z zainteresowaniem. Sceny wojenne są świetnie zrealizowane, całość jest raczej dramatem, w dodatku takim, który prowokuje do myślenia. Wydźwięk filmu również jest raczej smutny, ale seans bynajmniej nie dołuje i nie przytłacza swoim ciężarem – dzięki zdjęciom i scenografii całość wydaje się leciutka i bardzo przyjemna w odbiorze. Na plus także muzyka, która jest tu w zasadzie jednym z głównych bohaterów filmu.
Au revoir là-haut to przepięknie zrealizowane kino, które ogląda się z czystą przyjemnością. Główną robotę robi tu płaszczyzna techniczna – gdyby nie przepych wizualny, historia mogłaby wydawać się nudna i nie porywająca, jednak w takiej formie jest dosłownie niczym bajka. Jestem miło zaskoczona - dużo emocji, dużo estetyki, odpowiednia ilość wyważonego, acz często czarnego humoru i satyryczna, a często groteskowa otoczka dają bardzo dobry efekt. Ode mnie mocne 8/10.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Michalina ŁawickaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1996, kończy 28 lat
ur. 1983, kończy 41 lat
ur. 1948, kończy 76 lat
ur. 1937, kończy 87 lat
ur. 1982, kończy 42 lat