Po mocnym premierowym epizodzie, Miasto Aniołów znacząco zwalnia tempo i rozpoczyna powolną eksplorację najważniejszych wątków. Sęk w tym, że traci przy okazji dość mocno na klimacie. Miejmy nadzieję, że to tylko przejściowe.
Pierwsza odsłona Miasta aniołów eskalowała wydarzenia do granic możliwości. Masakra na ulicach Los Angeles na dobre podzieliła społeczeństwo, pokazując Meksykanów jako oportunistów i wichrzycieli. To dobry punkt wyjścia do budowania narracji, wedle hitchcockowskiego prawidła o trzęsieniu ziemi i rosnącym napięciu. Twórcy jednak zdecydowali się podążyć inną drogą. Zamiast trzymać się tego, co udało się wypracować w zeszłym tygodniu, serial skupia się na rozwijaniu wątków związanych ze śledztwem. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby droga fabularna nie okazała się ślepą uliczką, która zaprowadzi produkcję w miejsce, gdzie cenne minuty ekranowe zostaną zmarnotrawione.
Wraz Tiago i Lewisem przybywamy do intrygującej i tajemniczej lokacji. Świątynia Siostry Molly kryje pewne sekrety, ale jak na razie nie jest dane nam ich poznać. Zamiast tego twórcy skupiają się na budowaniu nowej relacji. Pomiędzy Tiago i Molly jest pewnego rodzaju chemia, jednak ich długa rozmowa nie przysługuje się tempu akcji. Co więcej, nie działa ona również w służbie fabuły. Serial rozpoczyna po prostu nakreślanie romantycznego wątku, co może być zarówno dobrą, jak i złą informacją. Jeśli historia zostanie właściwie poprowadzona, dostaniemy intensywne emocje, którymi przesiąknięty był przecież pierwowzór. Jeśli jednak twórcy pójdą inną drogą, no cóż... Źle zagospodarowane historie miłosne zabiły niejeden serial. Miejmy nadzieję, że tutaj nie będzie miało to miejsca.
Być może w najbliższych odcinkach Molly dostanie również inną rolę do odegrania. Jej świątynia, w świetle toczących się wydarzeń, ma przecież olbrzymi fabularny potencjał. Dziwaczna sekta jest w jakiś sposób powiązana z rytualnymi morderstwami, których zagadkę próbuje rozszyfrować para detektywów. Na czele kongregacji stoi antypatyczna Adelaide – kolejna intrygująca postać. Problem jest taki, że wszystkie te motywy jak na razie nie tworzą interesującej całości. Tu i ówdzie widać szansę na podjęcie ciekawego kierunku, ale twórcy działają zbyt zachowawczo, żeby ulepić z tego coś intrygującego. W Mieście Aniołów zrobiło się po prostu nudno. Być może to po prostu taki etap serialu. Opowieść potrzebuje nieco więcej czasu na nakreślenie tła akcji i rozruch. Jeśli to rzeczywiście teraz ma miejsce, warto przymknąć oko na uciekające minuty ekranowe i skupić się na kontekście fabularnym.
Tutaj jednak też pojawia się problem, bo klimat, związany z kulturą mniejszości meksykańskiej w USA, tym razem jest w serialu nieobecny. Jego miejsce zajmuje konwencja noir, wynikająca z działań Vegi i Michenera. Ta atmosfera koresponduje z powolnym tempem akcji, jednak bez ciekawych przystanków fabularnych staje się jedynie wydmuszką. Zarówno wizyta w świątyni, jak i późniejsze enigmatyczne dochodzenie Michnera nie jest w stanie wciągnąć i przykuć do ekranu. Wciąż niewiele wiemy o toczących się wydarzeniach, a twórcy nie idą nam na rękę z odpowiedziami. Jesteśmy dopiero na początku podróży przez Miasto Aniołów, także nie oczekujemy rychłych wyjaśnień. Z drugiej strony, pewne sytuacje można byłoby nakreślić w bardziej interesujący sposób.
Czy w takim razie drugi odcinek spin offu Penny Dreadful można sobie spokojnie odpuścić? Nie, ponieważ jeden wątek rozwija się nader ciekawie. Pronazistowski pediatra to wielce interesująca postać. Spokojny, wyważony, nieśmiały i stonowany mężczyzna skrywa w sobie najgorsze demony. Wyzwala je kobieta jego marzeń, której przeszłość powiązana jest z jego geopolitycznymi obsesjami. Doktor Craft to jak na razie najciekawsza postać w serialu, a jego romans z przepiękną diablicą ma olbrzymi potencjał. Dodajmy do tego syna kobiety, który w rzeczywistości nie istnieje, chorobliwie konserwatywną żonę bohatera, aktorską maestrię Rory’ego Kinneara oraz zmysłowe spojrzenie Natalie Dorman, a dostaniemy naprawdę smakowitą mieszankę. Tu naprawdę wszystko jest możliwe.
Pozostałe wydarzenia ekranowe nie miały niestety takiej siły fabularnej. Nagłe zmartwychwstanie Raula jest dość naciągane, a wydarzenia w szpitalu do niczego interesującego nie prowadzą. Również polityczno-biznesowy wątek związany z autostradą nie wydaje się rozwijać w pożądanym kierunku. Po drugim odcinku nowe Penny Dreadful zmierza w bliżej nieokreśloną stronę. Na razie za wcześnie, by stwierdzić, czy nowe dzieło Johna Logana to udany projekt.