Doom Patrol: sezon 1, odcinek 4 – recenzja
Doom Patrol co prawda znów próbuje operować groteską i ekranową ironią, ale Cult Patrol to już drugi z rzędu odcinek, w którym na tym polu mamy więcej powodów do niepokoju niż radości.
Doom Patrol co prawda znów próbuje operować groteską i ekranową ironią, ale Cult Patrol to już drugi z rzędu odcinek, w którym na tym polu mamy więcej powodów do niepokoju niż radości.
Kolejna odsłona Doom Patrol już za nami. Choć Cult Patrol w żadnym wypadku nie można uznać za jakąś spektakularną wtopę, to z drugiej strony nie zapisze się on w naszej pamięci niczym szczególnym. Pod względem poziomu bliżej mu, niestety, do zeszłotygodniowego odcinka, niż do rewelacyjnego otwarcia produkcji. Znów z nieznanych na razie powodów zrezygnowano z wykorzystania narratora mówiącego głosem Alan Tudyk, a z punktu widzenia zasadniczej osi fabularnej mamy tu raczej do czynienia z narracyjną dygresją; nawet jeśli odkrywamy nowe rejony uniwersum, to zagadka zniknięcia Szefa i związane z nią działania bohaterów zostają zepchnięte na dalszy plan wydarzeń. Twórcy co prawda raz jeszcze popuszczają wodze fantazji, a tytułowa grupa herosów musi oswoić się z pieśnią wykonywaną przez... niebieską głowę konia, jednak gdzieś w tym wszystkim zanika świeżość i oryginalność pomysłu. Sytuacyjny humor nie poraża swoim absurdem tak, jak miało to miejsce wcześniej. Szkoda; najbliższe tygodnie pokażą, czy odpowiedzialni za produkcję zdołają przeciągnąć historię w stronę groteski i ironii, które nadawały jej tempo w pierwszych odcinkach.
Bodajże największym problemem Cult Patrol jest sposób, w jaki twórcy wprowadzili nowe postacie - Willoughby Kiplinga (brawa za odwołanie do filmu Willow i autora Księgi dżungli plus naprawdę dobry w tej roli Mark Sheppard) i 18-letniego Elliotta. Scenarzyści chcieli tu pokazać osobliwe połączenie baśni, fantastyki czy elementów magicznych i religijnych, spajając je jeszcze odwołaniami do legend tudzież mitów. Problem polega na tym, że zabawa konwencją nie jest wartością samą w sobie. Dziwi więc fakt, że obaj bohaterowie wchodzą w historię bez większego uzasadnienia czy ulokowania ich motywacji na tle całego serialowego świata. Kipling panoszy się po Doom Manor szukając Szefa, a jego wyjaśnienia o nachodzącym końcu świata i jakimś przerażającym Kulcie przewijają się przez ekran tak szybko, że momentami nie sposób za nimi nadążyć. Im dalej w historię, tym jeszcze gorzej - Niezapisana Księga, Niewysłane Listy, Anty-Stwórca, Baphomet, Nurnheim ze swoimi kapłankami. Wizualnie jest naprawdę intrygująco, sprzyja temu umiejętnie dobierana scenografia, jednak na poziomie fabularnym, co tu dużo mówić, trudno się połapać w całym tym festiwalu nazw własnych. Do samego końca odcinka nie będziemy pewni, dlaczego ten wątek ma znaczenie akurat dla Doom Patrol i jak może on wpłynąć na dalsze losy grupy. Na całe szczęście twórcy zostawiają sobie furtkę, by w kolejnym odcinku nadać obecności Kiplinga czy Kultu większy sens.
Pomijając samo wykonanie, należy pochwalić twórców za konsekwentne podążanie w kierunku uczynienia świata Doom Patrol tak dziwnym, jak to tylko możliwe. Nie dość, że na tym polu brylują już sami herosi, to tym razem dostają oni do pomocy wspomnianą już głowę konia, gigantyczne karły, swoistą wariację na temat baśniowej konwencji i jeszcze Kiplinga, który pomiędzy wymiarami najprawdopodobniej przemieszcza się za pomocą żaru z właśnie zapalonego skręta. Tak, pomysły są nietuzinkowe, by nie powiedzieć po prostu odjechane - gorzej tylko z ich realizacją. Nie wiemy nawet, dlaczego główni bohaterowie produkcji decydują się pomóc w tej walce, skoro raz po raz wszyscy z nich, z Cyborgiem na czele, pokazują, iż nie do końca są w stanie zrozumieć, co się wokół nich dzieje. Tłumaczy im to jeszcze Kipling, którego ekranowe emploi ma gdzieś na najgłębszym poziomie ironizować z wizerunku Johna Constantine'a. Gdy wchodzi on w interakcje z Doom Patrol, najlepiej będzie w tych momentach, w których dialogi serwowane są nam bez zbędnego zadęcia i z przymrużeniem oka. Problemy zaczynają się wtedy, gdy scenarzyści dysputy bohaterów traktują zupełnie serio, jak choćby w czasie dyskusji o wyższości nauki nad magią. Co więcej, pomimo świetnej scenografii, kostiumy niektórych postaci, zwłaszcza archontów z Nurnheim, wyglądają tak, jakby pożyczono je ze stacji The CW. To nieco przeszkadza w śledzeniu całego wątku, który przynajmniej na papierze potencjał miał olbrzymi.
Cult Patrol nie wykorzystał szansy na zostanie najlepszym z dotychczasowych odcinków produkcji - w ostatecznym rozrachunku więcej tu fabularnej przeciętności i tanich rozwiązań niż ekranowych fajerwerków. Odpowiedzialni za serial chcieli być nazbyt często wierni materiałowi źródłowemu w postaci komiksów, jakby zapominając o tym, że w pierwszych 2 odcinkach udało im się stworzyć swoją własną wariację na temat świata herosów. Więcej w niej było z ironii i przetrącania gatunkowych zasad; tym razem, nawet jeśli z fabularnego punktu widzenia ruszyli w niebezpieczną podróż, wybrali przede wszystkim bezpieczne środki. Nieco rozczarowujący może być fakt, że w skali wszystkich odsłon serii jej najważniejsze zagadki ponownie potraktowane są po macoszemu. Wam i sobie życzę, aby na tym polu scenarzyści wzorem swoich kolegów po fachu pracujących nad Titans nie rozmienili całej opowieści na drobne, przygotowując się bardziej do tego, by wszystkie karty odkryć dopiero w 2. sezonie.
Źródło: Zdjęcie główne: DC Universe
Poznaj recenzenta
Piotr PiskozubDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat