Dzień Sądu
Trzeci sezon Impersonalnych pokazał widzom, jak powinno się robić wciągające, perfekcyjne technicznie seriale, w których nawet pomimo proceduralnego rodowodu pozostaje miejsce na zamknięte, świetnie opowiedziane historie. Finał zaś udowadnia widzom jedno: w każdej chwili można wszystko zacząć od nowa. Nikt nie jest bezpieczny, nawet nasi bohaterowie, a świat, jaki do tej pory znaliśmy, przestaje istnieć.
Trzeci sezon Impersonalnych pokazał widzom, jak powinno się robić wciągające, perfekcyjne technicznie seriale, w których nawet pomimo proceduralnego rodowodu pozostaje miejsce na zamknięte, świetnie opowiedziane historie. Finał zaś udowadnia widzom jedno: w każdej chwili można wszystko zacząć od nowa. Nikt nie jest bezpieczny, nawet nasi bohaterowie, a świat, jaki do tej pory znaliśmy, przestaje istnieć.
Na wstępie zaznaczę, że nie do końca rozumiem decyzje dotyczącą finału. Dwudziesty drugi odcinek jest potężnym preludium do wielkiego zakończenia i aż dziw bierze, że nie pozwolono twórcom na zrobienie dwugodzinnego odcinka specjalnego. Na szczęście w recenzji można potraktować oba te odcinki jako całość, co pozwoli na lepsze zrozumienie pewnych wydarzeń i rozwiązań.
Finch, Reese i Shaw rozpoczynają wyścig z czasem, podobnie zresztą robi Root. Mimo że w przedostatnim odcinku nie dzieje się tak wiele, jest on istotny dla samego finału. Chodzi przede wszystkim o flashbacki, tym razem dotyczące nie głównych bohaterów, ale Petera Colliera. Dowódca Czujnych jawi się w nich jako zwykły, fajny facet, który chce być prawnikiem. Wskutek nieszczęśliwych okoliczności jego brat zostaje skazany, a potem popełnia samobójstwo. Historia ta, podobnie jak motyw tajemniczych SMS-ów, jest kluczowa. Dzięki niej widz rozumie, dlaczego Czujni tak zaciekle walczą z systemem, a Collier jest tak bardzo wytrwały w swoich staraniach. Dużo w tej historii dramaturgi i pewnego smutku oraz żalu.
Najważniejsze są numery, a tych jest aż pięć. I wszystkie dotyczą najważniejszych osób: szefa Decimy, senatora, Diane Claypool (Control) oraz paru innych szych stojących za możliwością uruchomienia Samarytanina. Reese wraz z Shaw muszą ich ochraniać, chociaż wcale im się to nie uśmiecha.
Root ma swoje zadanie związane z Samarytaninem. To, co w odcinku najważniejsze, to informacje podane przez Fincha podczas rozmowy z przywódcą Decimy oraz kwestia wyścigu z czasem. Twórcy nie boją się odważnych decyzji i pokazują momenty, w których naszym bohaterom coś się nie udaje. Tyle że tym razem cena jest bardzo wysoka, a zbliża się Dzień Sądu.
Dlatego właśnie dwa ostatnie odcinki należy traktować jako jeden. Akcja wielkiego finału bezpośrednio kontynuuje tę z poprzedniego odcinka i przewraca całą historię oraz naszą wiedzę o świecie przedstawionym do góry nogami. Próba zdążenia przed zakończeniem procesu dostarcza nie lada emocji, a dawni wrogowie (a właściwie szefowie) muszą połączyć siły, by wspólnie uratować wysoko postawionych urzędników z Waszyngtonu, szefa Decimy oraz - oczywiście - Harolda.
Sama idea procesu sądowego jest rewelacyjna i znakomicie poprowadzona. Tak bardzo pragnący sprawiedliwości Collier zatraca się w tym, sam łamiąc prawo, co doskonale wytyka mu Diane. Ten udawany niby-proces nie ma nic wspólnego z prawem. Zmuszona do uczestniczenia w tej farsie ława przysięgłych ma ogłosić wyrok przy akompaniamencie wystrzałów i gróźb. Jeżeli nie będzie on zadowalający dla Czujnych, ci go zrewidują.
[video-browser playlist="635505" suggest=""]
W odcinku znalazło się na szczęście miejsce na nieco lżejszy ton. Chodzi oczywiście o doskonałą scenę z detektywem Fusco oraz moment, gdy Reese dowiaduje się, gdzie jest sąd. Motyw z oszukaniem jednego z Czujnych został wykonany świetnie i sprawił, że uśmiechnąłem się pod nosem.
Takich chwil było jednak mało, samej akcji również. Liczyło się napięcie, poczucie uciekającego czasu oraz zachowanie Fincha, który chcąc ratować innych, wyjawia swoją tożsamość. Bardzo wiele można się dzięki temu dowiedzieć. Obraz tego, czym jest Maszyna, jak działa i po co powstała jest już niemal kompletny. Co będzie w przyszłości? To nadal pozostaje wielką niewiadomą.
Najbardziej zaskakuje wątek Root. Jest to ogromna niespodzianka i jedna z najlepszych decyzji scenarzystów. Od początku wszyscy myśleli, że hakerka zrobi wszystko, by unieszkodliwić Samarytanina, tymczasem okazuje się, że jest to niemożliwe. W momencie, gdy Senator przeżył, wszystko zostało stracone, a sprawa - przegrana. Tym bardziej wybrzmiewają w głowie pytania moralne o kwestię śmierci i decyzyjności Maszyny. Stało się jednak - Samarytanin został uruchomiony, ale dzięki staraniom Root nasi bohaterowie pozostają niewidoczni.
Kolejnym iście genialnym twistem był motyw z Czujnymi oraz faktem, dla kogo tak naprawdę pracowali. Banda idealistów będąca jedynie marionetkami w rękach znacznie poważniejszego gracza, jakim jest Decima, to istny szok fabularny oraz strzał w dziesiątkę.
Imponuje mi sposób, w jaki twórcy budują serialowy świat. Wojna dwóch bogów właśnie się rozpoczyna, herosi zaś muszą się ukrywać, bo czas mitów minął. Z nowymi tożsamościami, bez komputerów, dostępu do pieniędzy Fincha oraz możliwości kontaktu z Maszyną (oprócz Root) stają się niemal bezbronni. Co przyniesie przyszłość? Nie wiadomo, ale świat, który dotychczas znaliśmy, właśnie przestał istnieć. Odwaga scenarzystów oraz samego Jonathana Nolana, pomysłodawcy serialu, jest iście heroiczna. Po trzech sezonach całkowicie odświeżyć formułę, wywracając życie bohaterów do góry nogami? Coś takiego wymaga wiele odwagi i dobrego pomysłu. Twórcom Impersonalnych się to udało.
Niewątpliwie mamy do czynienia z fenomenem telewizyjnym. Tak dobrego, doskonale zaplanowanego i zrealizowanego serialu dawno nie widzieliśmy. Koncepcja sztucznej inteligencji, inwigilacji, ugrupowań hakerskich i społecznych aktywistów (nie wspominając o korupcji i gierkach politycznych w najwyższych kręgach władzy) to tematy bardzo aktualne. Każdy odnajdzie w nich odnośniki do rzeczywistości. Czyż Czujni nie są kimś w rodzaju ekstremalnych Anonymous? Czy w głowach naukowców nie kiełkuje myśl o sztucznej inteligencji, a wywiad wojskowy nie podsłuchuje rozmów, inwigilując zwyczajnych obywateli w imię dobra ogółu i bezpieczeństwa?
Finał Impersonalnych to istny majstersztyk z serią wspaniałych scen, który pokazuje to, co w życiu prawdziwym - każdy wybór, każdy czyn ma swoje konsekwencje. Decyzje podejmowane przez naszych bohaterów, jak chociażby darowanie życia senatorowi, doprowadziły do całkowitej zmiany ich sytuacji oraz potrzeby ukrywania się i ucieczki. Ostatnie pięć minut finałowego odcinka to istny rollercoaster. Po trylogii Carter wydawało się, że twórcy nie zaserwują nam niczego lepszego. Niesamowite jest to, że scenarzyści nie boją się odważnych decyzji. Dobro nie zawsze wygrywa, czasem musi przegrać jakąś bitwę, aby mieć szansę zwyciężyć w wojnie - wycofać się, ukryć, zaplanować kolejne ruchy. Takie przetasowanie doda Impersonalnym jeszcze więcej świeżości. Pozostaje czekać na czwarty sezon. Tymczasem finał pokazuje, że twórcy mają jeszcze wiele asów w rękawie.
Poznaj recenzenta
Mateusz DykierDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat