Dzień trzeci - odcinek 5 - recenzja
W piątym odcinku Dzień trzeci całkowicie stracił swój urok i klimat. Choć odkrywamy prawdę o losie Sama, to serial pod względem fabuły zawodzi. Objawiają się słabości, których nie da się zignorować, co rozczarowuje. Oceniam.
W piątym odcinku Dzień trzeci całkowicie stracił swój urok i klimat. Choć odkrywamy prawdę o losie Sama, to serial pod względem fabuły zawodzi. Objawiają się słabości, których nie da się zignorować, co rozczarowuje. Oceniam.
Dzień trzeci nie utrzymał dobrego poziomu poprzedniego odcinka, który rozpoczął drugą część historii zatytułowanej Zima. Stracił swój niepokojący klimat, który towarzyszył nam od początku serialu. Niestety też wizualnie nie prezentował się tak okazale i fascynująco. Zniknęła magia tej produkcji, w wyniku czego również objawiły się z pełną mocą słabości fabularne Dnia trzeciego. W rezultacie historia przestała intrygować, dramat postaci się ulotnił, tak samo jak emocje z nim związane.
A najnowszy odcinek rozpoczął się całkiem ciekawie i obiecująco, gdyż zobaczyliśmy rodzącą Jess. Nie często widujemy tego typu obrazki, w których poprzez odpowiedni ucisk na brzuch obraca się dziecko w łonie matki, aby przygotować je do porodu. To było dość przerażające i budziło pewien dyskomfort, gdy się to obserwowało. Ostatecznie Helen pomogła kobiecie, więc też można było poczuć ulgę wraz z bohaterkami. Ale tak naprawdę to były jedyne emocje w tym odcinku.
Dużą część epizodu poświęcono na mozolne odkrywanie prawdy o Samie. Martinowie już spowszednieli, więc ich niejednoznaczność w zachowaniu i fałszywa uprzejmość nie robią wrażenia. Również „kowboj”, który znienacka zaczął prowokować główną bohaterkę nie wzbudzał grozy, ponieważ zbyt natarczywie twórcy starają się przestraszyć widzów. Do tego muzyka próbowała sztucznie wywołać napięcie, co też się nie powiodło. A Janny stracił swój urok, a przecież to była całkiem interesująca postać, która wyróżniła się w poprzednim odcinku.
To „śledztwo” Helen nie ciekawiło, a powinno, ponieważ nie znamy losu Sama i nie wiemy, co się z nim stało. Ostatecznie to Jess wyjawia miejsce jego pobytu, do którego udaje się bohaterka. I choć widzimy Sama na pomoście, to jego widok nie wywołuje żadnych emocji: ani radości, ani smutku czy zdenerwowania, że został na wyspie. Ta scena nie miała w sobie mocy.
Nie do końca przekonująca była scena Jess z Talulah. Przez chwilę trzymała w napięciu, gdy kobieta wzięła nóż do ręki i z szaleństwem w oczach chciała zrobić krzywdę dziewczynce. Ale mając w pamięci to, że chwilę wcześniej urodziła dziecko, a teraz postanowiła się za nią uganiać, było dość absurdalne i w kiepskim guście.
Twórcy sporo czasu w odcinku poświęcili Ellie, która zaprzyjaźniła się z Kail. Miejscowa szybko zyskała jej zaufanie i zaciągnęła dziewczynę do miejsca kultu w podziemiach. Nagle do odcinka wkradł się pośpiech, że trzeba szybko rozwinąć jej wątek, który wydaje się ważny dla fabuły. W tunelach też nie było zbyt mrocznie, aby poczuć obezwładniającą grozę. Usłyszeliśmy te same historie o katastrofach na wyspie, które już poznaliśmy w Lecie. To trochę taka powtórka z rozrywki tylko z nastolatkami, co też odebrało klimat tej chwili. Freya Allan, wcielająca się w Kail, zagrała dobrze, ale nie aż tak, aby można było powiedzieć, że skradła show.
Najnowszy odcinek był słaby, ponieważ stracił swoje największe zalety. Wizualnie już nie prezentuje się tak pięknie, jak tydzień temu, choć wciąż mamy do czynienia z solidną pracą kamery. Dobra gra aktorów to za mało, aby ukryć niedoskonałości fabuły. Ten dramat bohaterek też już nie działa tak silnie, a tajemnice wysypy nie intrygują. Niestety końcówka sezonu nie zapowiada się interesująco. Szkoda, bo apetyt był większy.
Poznaj recenzenta
Magda MuszyńskaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat