Eddington - recenzja filmu [CANNES 2025]
Ari Aster powraca po filmach Hereditary, Midsommar oraz Bo się boi. Czy Eddington to film godny oczekiwań po tym reżyserze? Wzbudzi on wiele mieszanych odczuć nie tylko z powodu jakości, ale tematyki, którą porusza i sposobu, w jaki to robi. Sprawdzam prosto z Cannes.
Ari Aster powraca po filmach Hereditary, Midsommar oraz Bo się boi. Czy Eddington to film godny oczekiwań po tym reżyserze? Wzbudzi on wiele mieszanych odczuć nie tylko z powodu jakości, ale tematyki, którą porusza i sposobu, w jaki to robi. Sprawdzam prosto z Cannes.

Ari Aster jest szaleńcem. Taki wniosek naszedł mnie po seansie Eddingtona, który jest w istocie tworem niezwykle szalonym, pełnym absurdów totalnych, ale zarazem dziwnie prawdziwym. Wzięcie na warsztat totalnych skrajności czasów pandemii koronawirusa, które w USA sięgały jeszcze większych ekstremów, to decyzja potrzebna i ważna. Czas budowania podziałów społecznych przez wielbicieli niedorzecznych teorii spiskowych to coś, z czym kino musi się rozliczyć. Teraz, gdy wydaje się, że to wszystko miało miejsce wieki temu, wiele osób spojrzy na to z innej perspektywy. A Aster, choć czyni to w stylu satyrycznym, zarazem jest do bólu w tym prawdziwy. Choć to najzabawniejszy film w karierze reżysera, zarazem to, co prezentuje, będzie pokazywać, w jakie rejony absurdu, skrajnej nienawiści i głupoty ludzkość wówczas poszła – a w Stanach Zjednoczonych to wszystko było podkręcone do przerażających poziomów.
Oglądając Eddingtona, widzimy, że jest napakowany wszystkim, co wówczas było skrajne: teorie spiskowe o pandemii i innych tematach, protesty black lives matter, wszelkie rasowe i polityczne napięcia w USA, problem dezinformacji w mediach społecznościowych, a nawet znalazło się miejsce dla totalnie terrorystycznego ataku organizacji ANTIFA. Aster stara się śmiać z wszystkiego i wszystkich, ale zarazem to trochę śmiech przez łzy, bo to, co widzimy na ekranie, znamy z relacji mediów z czasów pandemii i Internetu. Realizm miesza się tutaj z fikcją, dając efekt tyle rozrywkowy, co i zwariowany. To naprawdę dobrze się ogląda.
Jednocześnie patrząc na to, ile rzeczy Eddington chce poruszyć w kontekście swoich postaci, można poczuć w tym więcej chaosu niż powinno być. Czasem jest to kontrolowane, a czasem wydaje się rozjeżdżać i tracić swoje skupienie na tym, co najważniejsze, czyli swoich postaciach. Teoretycznie chaos może wychodzić świadomie z tego, o czym opowiada; przecież to było wpisane w czasy pandemii, ale po prostu czuć, że są momenty niepotrzebnie zatracające to, co w Eddingtonie jest dobre i ciekawe na rzecz wątków zbytecznych. Takim trochę jest wątek Louise granej przez Emmę Stone, który wydaje się w większości czasu niepotrzebny: odgrywa jedynie kluczową rolę w jednej decyzji bohatera, ale to trochę za mało, by móc powiedzieć, że zajmowanie tym czasu ekranowego było wymagane. Można nawet dodać, że Emma Stone przechodzi obok tego filmu, bo nie ma nic do roboty; jej postać czasem wydaje się widmem, pojawia się w kilku scenach i po prostu jest. Zmarnowany talent aktorki. Można by znaleźć kilka dodatkowych rzeczy, które wpiszą się w kontekst niepotrzebnego przedłużania i wytracania skupienia na fundamencie fabuły. Szczególnie widać to pod koniec, gdy już czujemy, że to moment na puentę i finał, ale wątek trwa dalej i wydaje się trochę zatracać osiągnięte apogeum szaleństwa i emocji. Gdyby Eddingtona, trwającego 150 minut, trochę skrócić, wiele by zyskał jakościowo.
Zadziwiające jest to, że Eddington to współczesny western rozgrywający się w tytułowym małym miasteczku, do którego wszystkie te szaleństwa docierają i czasem wydają się komicznie nie na miejscu. To też przekłada się na coś, czego nie oczekiwałem po tym filmie, czyli pokazania widzom szeryfa w postaci Joaquina Phoenixa, który lekko i naturalnie wchodzi w rolę jakby z życia wziętą. Phoenix zwykle dostaje do zagrania tak wielkie i czasem wychodzące poza zwykłą codzienność postacie, że zobaczenie go w czymś pozornie zwyczajnym jest dziwnie wręcz odświeżające. Nie musi szaleć, szarżować czy robić na ekranie niestworzonych rzeczy; po prostu jest tym szeryfem i to sprawdza się znakomicie. Powiem jednak jedno: Joaquina Phoenixa z wielkim karabinem maszynowym w trybie Rambo się nie spodziewałem! W pewnym momencie film osiąga poziom szaleństwa wykraczający poza limity, zaskakując wydarzeniami tak brutalnymi, jak i angażującymi napięciem.
Nie zliczę, ile razy podczas seansu mówiłem do siebie: „Co tu się dzieje?!”. Jest to szokujące, że zwiastun nie zapowiada tego filmu, który naprawdę oglądamy. Czubek góry lodowej to określenie, które doskonale pasuje do tego, co pokazuje zapowiedź, a co potem oglądamy na ekranie. To zdecydowanie zaleta, bo choć w recenzjach jakiś obraz Eddingtona będzie się klarować, to nie mam wątpliwości, że odbiór będzie mieszany. Np. przez dla wielu doskwierającą tematykę skrajności pandemii, kwestii teorii spiskowych czy różnych koszmarnych prawd o tym, czym stało się amerykańskie społeczeństwo, a wiele tych faktów dotyczy uniwersalnie całego świata. Czynniki wpływające na odbiór widza czy krytyka filmowego niczym się nie różnią: emocje, poglądy, stan psychiczny danego dnia i wiele innych składowych będzie mieć na to wpływ. Ari Aster jednak wydaje się zarazem być tego świadomy, jak i na to nie zważać. Brakuje tutaj jakiegoś dosadnego komentarza, puenty i wniosków z tych wydarzeń, co trochę doskwiera, ale jednocześnie tym staje się absurd wszystkiego, co oglądamy w Eddingtonie. Wiedząc doskonale, że podobne niedorzeczności naprawdę miały miejsce, czy to samo w sobie nie staje się komentarzem współczesności? Indywidualna perspektywa pozwoli ocenić, rozliczyć się z pandemiczną przeszłością i może dać do myślenia. Przetrawienie tego filmu było potrzebne, by móc wysnuć z niego jakieś wnioski, a to ważne, że po seansie historia z nami zostaje i o niej myślimy. To świadczy o tym, że miało to jakąś wartość.

Eddington jest bardziej rozrywkowy i otwarty na widza, niż oczekiwałem. Jest tutaj dużo śmiechu z absurdów czasu pandemicznego, które wynikają z głupot, jakimi Internet wówczas był przesycony i zachowań ludzi, na które to wpływało. W odróżnieniu od za łagodnie potraktowanych na ekranie fanów teorii spiskowych Ari Aster nie stara się manipulować, ale poprzez samą opowieść, jej charakter i humor, pokazać to, czego na pewno wielu z nas nie dostrzegało na żywo. Nie jest to na pewno najlepszy film reżysera, bo wady, niedociągnięcia i niepotrzebnie przedłużony czas trwania są dostrzegalne. Dobrze to jednak się ogląda, a czy nie o to właśnie chodzi?
Poznaj recenzenta
Adam Siennica


naEKRANIE Poleca
ReklamaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1970, kończy 55 lat
ur. 1978, kończy 47 lat
ur. 1981, kończy 44 lat
ur. 1968, kończy 57 lat
ur. 1954, kończy 71 lat

