Emerald City: sezon 1, odcinki 4 i 5 – recenzja
W epizodach 4 i 5 Emerald City w końcu przyśpiesza z akcją, pozwala bardziej zainteresować się losami bohaterów, a przede wszystkim oferuje kilka ciekawych zwrotów fabularnych. Jest lepiej.
W epizodach 4 i 5 Emerald City w końcu przyśpiesza z akcją, pozwala bardziej zainteresować się losami bohaterów, a przede wszystkim oferuje kilka ciekawych zwrotów fabularnych. Jest lepiej.
Choć odcinek 4 rozwija się dość mozolnie i przez większość spędzonego z nim czasu nie oferuje zbyt wiele wciągającej akcji, w końcu powoli zaczyna nieco popędzać fabułę, by – gładko przechodząc dalej – nie pozwalać się nudzić aż do końca części 5. Przede wszystkim w końcu rozwiały się wątpliwości co do Jacka, który okazał się Blaszanym Drwalem, a raczej jego serialowym wcieleniem. Motyw porzucenia przez nieświadomego, a może raczej ostatecznie nieświadomej niczego Tip działa w dwie strony (zawód i zagubienie Jacka, poczucie winy, ale też uświadomienie sobie uczuć u dziewczyny) – i od razu sprawia, że wątki tych postaci, wcześniej pozornie niepotrzebne i nużące, teraz w końcu ciekawią.
Jednakże obok tych dwóch motywów bardziej jestem ciekaw, jak potoczy się historia Jacka (który spośród wszystkich bohaterów koniec końców znalazł się chyba w najbardziej komfortowej sytuacji), taką mam nadzieję na ciekawą relację Tip z wiedźmą (Ana Ularu wciąż świetna, obecne przyćmiewa swą naprawdę udaną kreacją nawet D’Onofrio, który stał się jakby bardziej powściągliwy).
Wątek romantyczny, rzecz jasna, musiał w końcu znaleźć swoje ujście; jest to romans wyjątkowo blady i nieangażujący, wydaje mi się, że scenarzyści nieco się z nim pośpieszyli, niemniej jest to element tak drobny, że nie drażni i nie przeszkadza (mówię tu, rzecz jasna, o Dorothy i Lucasie, bo Jack i Lady Ev to znacznie ciekawsza sprawa).
Pozostałe wydarzenia pozwalały poszerzyć naszą wiedzę o bohaterów (Lucas), spojrzeć na nich z innej strony (Eamonn), poznać nieco historię świata. Czarnoksiężnik zaciekawia swoistym przeplataniem czułości i okrucieństwa, a zakończenie epizodu 5 z jego udziałem całościowo wykonane jest naprawdę nieźle i tworzy porządny cliffhanger. Fabuła rozwija się w dobrą stronę.
Choć serial nie jest konsekwentny w jakiejś konkretnej estetyce, nie można odmówić mu dobrych ujęć (na które swoją drogą ostatnio narzekałem) i coraz ciekawszego ukazywania świata Oz. Niektóre kadry i scenografie wyglądają naprawdę dobrze – mimo swej kameralności – jak choćby zimowe lasy i zamek w epizodzie 4. Z drugiej strony – wspomniane, kojarzące się steampunkowo motywy, zębatki, obracające się figury, para i żelazne konstrukcje (choćby most) wzbogacają obraz, nie są eksponowane na siłę, a wplecione w tło, stają się czymś naturalnym, ale interesującym. Chciałoby się bardziej wsiąknąć w ten świat, lepiej go poznać. Dodam do tego ciekawe wystroje wnętrz, rozmaite malowidła naścienne i inne urozmaicające seans drobiazgi – wszystko to jak najbardziej na plus.
Rzecz jasna, do ideału jeszcze trochę brakuje. Scenariusz wciąż miejscami kuleje, a najbardziej drażnią pewne niekonsekwencje czy wręcz rażące głupoty. Udało mi się przejść do codzienności nad niespecjalnie zdziwioną nowym światem Dorothy (być może zresztą będzie to miało jakieś przełożenie fabularne), pominę też nieustannie odbezpieczoną broń czy pewne bezsensowne zachowania postaci, ale tym, co irytuje mnie coraz bardziej, jest totalna bezużyteczność psa – Toto. Twórcy umieścili w serialu wilczura i albo nie mieli na niego pomysłu, albo ów owczarek nie zna zbyt wielu komend poza leżeniem. Znika i pojawia się w zależności od przebiegu akcji (gdy coś się dzieje, najczęściej go nie widać). Nie spełnia nawet funkcji alarmującej. Szczytem absurdu była scena w lesie: niezidentyfikowany hałas przebudził Lucasa i Dorothy, ale Toto nie podniósł nawet głowy z ziemi, na której sobie spał. Jasne, niby nie jest to coś bardzo istotnego, ale to już nawet nie jest marnowanie potencjału, a zwykły brak pomysłu na to, co zrobić z wyszkolonym psem policyjnym, którego umieszczono wcześniej w scenariuszu.
Na koniec – dodam wyrazy uznania za wykorzystanie bardziej współczesnych nam (choć już poniekąd klasycznych) utworów, które świetnie podkreśliły ostatnie sceny w obu odcinkach. Wszystko dobrze współgrało, a i emocje zostały odpowiednio podsycone. W końcu – jestem naprawdę ciekawy, co będzie dalej. Oby jeszcze lepiej.
Źródło: fot. David Lukacs/NBC)
Poznaj recenzenta
Michał JareckiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat