Festiwal głupoty dobiegł końca
Najsłabszy serial tego sezonu wreszcie dobiegł końca. Po spożyciu znacznej ilości "procentów", otępiających zmysły i pozwalających bez większego bólu przełknąć natłok głupot, jakimś cudem udało mi się dobrnąć do finału. W tym miejscu chciałbym pogratulować sobie wytrwałości i wręczyć medal z ziemniaka, którego wyskrobanie było bardziej absorbujące, aniżeli kolejne odcinki The Following.
Najsłabszy serial tego sezonu wreszcie dobiegł końca. Po spożyciu znacznej ilości "procentów", otępiających zmysły i pozwalających bez większego bólu przełknąć natłok głupot, jakimś cudem udało mi się dobrnąć do finału. W tym miejscu chciałbym pogratulować sobie wytrwałości i wręczyć medal z ziemniaka, którego wyskrobanie było bardziej absorbujące, aniżeli kolejne odcinki The Following.
Z reguły kończę to, co zaczynam, więc mimo niskiego poziomu serialu postanowiłem wytrzymać do końca. Gdzieś w połowie sezonu stwierdziłem, że takie poświecenie wymaga nagrody, w tym wypadku w postaci recenzji finału, w której nie pozostawię na tej produkcji suchej nitki. Jak na złość twórcy musieli mi pokrzyżować szyki, bo ostatni odcinek pierwszej serii szczególnie tragiczny nie był i na tle całości wypadł przyzwoicie.
Zacznijmy może od tego, że pilot zapowiadał serial co najmniej dobry - detektyw po przejściach, grany przez Bacona, i seryjny morderca prowadzący z nim swoistą grę, w którego wcielił się utalentowany Purefoy. Był ciekawy pomysł i dość gęsta atmosfera, a głupot jakimś cudem udało się uniknąć. Niestety z każdym kolejnym odcinkiem robiło się coraz gorzej. FBI okazało się bandą kretynów, w dodatku składającą się raptem z kilku osób; cały misterny plan Carrolla nie miał żadnego sensu, zaś motyw sekty był naciągnięty do granic wytrzymałości. The Following na każdym kroku porażało głupotą scenarzystów, udowadniając jednocześnie, że historia nie jest materiałem nadającym się na serię dłuższą od takiej składającej się z 4 odcinków. Wróćmy jednak do finału.
Trwają poszukiwania agentki Debry Parker, która została pogrzebana żywcem. Kobiecie kończy się powietrze, a czas ucieka. Scenarzystom w końcu udało się wytworzyć odpowiednie napięcie i wykrzesać ze scen choć trochę emocji. Głównie dlatego, że wreszcie poszli po rozum do głowy i przestali robić z bohaterów debili. Ryan i Mike przestają stosować półśrodki, tylko podchodzą do sprawy tak, jak na ludzi próbujących złapać najgroźniejszych przestępców w kraju przystało. Dziwię się, że nastąpiło to tak późno.
[image-browser playlist="" suggest=""]
©2013 FOX
Poza wątkiem Debry, który zabiera najwięcej czasu, skupiono się oczywiście także na Carrollu, który czeka na Hardy'ego, by móc napisać ostatni rozdział swojej powieści. Jak już wspominałem, w odcinku udało uniknąć się rażących głupot, nie znaczy to jednak, że fabuła nagle nabrała sensu. Jeśli mam być szczery, to łudziłem się, iż finał mimo wszystko stanowił będzie jakieś zaskoczenie, pozwoli spojrzeć na wydarzenia pod zupełnie innym kątem, nada im choćby pozornej logiki. Niestety nic takiego nie miało miejsca. Cała historia kręci się wokół bzdurnego pomysłu napisania książki i niczego więcej. Dziwi mnie, jakim cudem człowiek, który jest grafomanem i ma na koncie raptem jedną, w dodatku zmiażdżoną przez krytykę, powieść, zdołał przekonać do siebie rzesze wyznawców, obiecując im wyłącznie występ na kartach swojego kolejnego dzieła wątpliwej jakości. To się nie trzyma kupy.
Po pierwszym sezonie mam wrażenie, że opowieść ledwie ruszyła do przodu. Przez 15 odcinków oglądaliśmy, jak kogoś porywają, później FBI go odbija, ginie kilku wyznawców i tak w kółko. Żadnego rzeczywistego postępu, część wątków prowadzących donikąd - ot, zwykłe kręcenie się w miejscu. Widać wyraźnie, że oprócz pomysłu wyjściowego, nie było żadnej wizji na to, jak powinna wyglądać całość. Masa zapychaczy, bzdurne motywy działania głównego antagonisty oraz sposób prowadzenia akcji nie pozwalają traktować The Following poważnie, mimo iż nakręcono je właśnie z pełną powagą, przez co serial śmieszy tym bardziej.
Pisząc recenzję finału nie sposób nie wspomnieć o planowanym drugim sezonie. Zastanawiam się, co twórcy dokładnie chcą kontynuować. Zakończenie domyka większość wątków i nie pozostawia większych możliwości na jakikolwiek ciąg dalszy. Nie chciałbym spoilerować osobom, które jeszcze nie miały okazji obejrzeć ostatniego odcinka, więc powiem tylko, że scenarzyści na dobrą sprawę mają jedynie dwie opcje, a na żadnej nie da się zbudować nowego sezonu, bo w obu przypadkach byłoby to sztuczne i kpiące z inteligencji widza rozwlekanie historii. Owszem, końcowy cliffhanger może i był zaskakujący, ale absolutnie nie wymaga dalszego rozgrzebywania i powinien pozostać w domyśle oglądającego.
Chociaż "The Final Chapter" to bez wątpienia najlepszy odcinek zaraz obok pilota, to i tak stanowi on jedynie zwieńczenie strasznie naiwnej i wypranej z wszelkiej logiki opowieści oraz absolutnie nie wpływa na jej lepszy odbiór. Już chyba na zawsze pozostanie dla mnie tajemnicą, jakim cudem ta produkcja ma większą oglądalność od wielu lepszych i nierzadko ambitnych pozycji, które zostają kasowane. Cóż, w końcu to Ameryka, więc nawet nie próbujmy tego zrozumieć.
Poznaj recenzenta
Marcin KargulDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat