Finch to opowieść o przyjaźni między człowiekiem, psem i robotem w opustoszałym postapokaliptycznym świecie. Choć historia nie wybija się ponad przeciętność, to niezastąpiony Tom Hanks sprawia, że jest ona pełna serducha i staje się wartościową lekcją człowieczeństwa. Oceniam.
Ziemię spotkał niewyobrażalny kataklizm, który zdziesiątkował ludzkość. Rozbłysk słoneczny zniszczył ozonosferę, doprowadzając do wysokiego poziomu promieni UV, który uniemożliwił swobodne poruszanie się po odkrytej powierzchni. Dlatego główny bohater o imieniu Finch, żeby chronić się przed zabójczym promieniowaniem oraz gorącem na zewnątrz nosi specjalny skafander. Pewnego dnia ze względu na zbliżającą się superburzę zostaje zmuszony do opuszczenia swojego bezpiecznego schronienia. Wyrusza w podróż wraz ze swoim psem oraz robotami. Jednak ze względu na postępującą chorobę pozostaje mu niewiele czasu, żeby nauczyć maszynę, co znaczy być człowiekiem.
Finch to kolejny film
Toma Hanksa, w którym wciela się w osamotnionego bohatera. Tym razem zamiast piłki do siatkówki o imieniu Wilson (pamiętny
Cast Away) jego kompanami są pies i dwa roboty – Dewey i Jeff. Historia opiera się głównie na relacji między Finchem a inteligentną, humanoidalną maszyną, którą zbudował, żeby chroniła życie zwierzęcia, gdy jego już zabraknie. Jednak Jeff, choć posiada wytyczne i jest w stanie wymienić dziesiątki ciekawostek na różne tematy, jest jak dziecko w tym postapokaliptycznym świecie (w końcu dopiero co się „urodził”). Jeszcze nie potrafi myśleć abstrakcyjnie, nie rozumie żartów i metafor, co dostarcza kilku zabawnych scen i dialogów. Zachowuje się też naiwnie i lekkomyślnie, bo nie wie, jakie czyhają na nich zagrożenia, co doprowadza do niebezpiecznych sytuacji, które owocują wzrostem napięcia w filmie. Produkcja nie jest nastawiona na dynamiczną akcję, ponieważ historia raczej rozwija się spokojnym tempem z drobnymi przyspieszeniami. Bo w
Finchu ważniejsza jest lekcja człowieczeństwa, którą otrzymuje Jeff, a także sami widzowie. Robot poznaje, co znaczy przyjaźń, troska czy zaufanie. Apokalipsa pozbawiła ludzi tych wartości, dlatego rozczarowany życiem bohater wybrał samotne życie wraz z robotami i swoim psim przyjacielem.
Finch jest filmem drogi, który obiera bezpieczną ścieżkę fabularną. Jest przewidywalna i korzysta z ogranych schematów i motywów. Nie sili się na oryginalność, bo po prostu twórcy nastawili się na stworzenie optymistycznej historii z odrobiną dziecięcej naiwności. I tak naprawdę z nikim innym niż z Tomem Hanksem ten film by się nie udał. Aktor tchnął życie w tę prostą opowieść, która jest pełna serca, choć wcale nie jest pozbawiona smutnych czy mrocznych momentów. Niemałą rolę odgrywa
Caleb Landry Jones, który podkłada głos Jeffowi. Dzięki niemu robot staje się bardziej ludzki i empatyczny, dlatego ta relacja z Finchem na przestrzeni filmu ewoluuje, choć nie wychodzi ona poza ustalone ramy. Ważne, że Jeff zyskuje sympatię, mimo że potrafi nieźle nabroić. Natomiast serca skrada oczywiście pies Goodyear. Zwierzak demonstracyjnie wyraża swoją dezaprobatę, niechęć i zdegustowanie względem robota, co jest przezabawne. A poza tym jest uroczym, niezwykle rozumnym pieszczochem, więc całkowicie nie dziwi determinacja Fincha, żeby zapewnić mu opiekę w przyszłości bez niego.
Jak na postapokaliptyczny film przystało, w dużej mierze wykorzystuje się efekty komputerowe, podkreślające trudne warunki, w jakich przyszło żyć Finchowi. Z ich jakością bywa różnie w produkcji. Opustoszałe ulice St. Louis pokryte piaskiem prezentowały się całkiem imponująco, podobnie jak burza piaskowa. Ale w niektórych przypadkach można kręcić nosem. Szczególnie końcówka filmu cierpi ze względu na słabe CGI, a także po prostu przez średni sposób zakończenia historii, któremu brakuje wyrazu. Natomiast doskonale sprawdziły się widoki plenerów, w których kręcono film. Nowy Meksyk zachwyca, podobnie jak srożący się w oddali ostaniec Shiprock. Dzięki tym zapierającym dech w piersiach krajobrazom zupełnie zapomina się o niedociągnięciach w efektach komputerowych, które na szczęście nie dotyczą Jeffa. Tu robota została wykonana wzorowo przez specjalistów od CGI.
Finch to kolejny one man show w wykonaniu Toma Hanksa, w którym niemal w ogóle nie pojawiają się inni ludzie. To na jego barkach spoczęła cała produkcja, z czym jak zwykle poradził sobie znakomicie. Czy jest to kreacja godna nominacji do Oscara? Może się okazać niewystarczająca, ale na pewno jest to mocna kandydatura. Hanks ma swój urok, który oddziałuje na atmosferę filmu. A to sztuka sprawić, żeby zupełnie przeciętna historia angażowała i wywoływała emocje oraz żeby widzom zależało na bohaterach.
Finch to dobra, ciepła opowieść, którą polubią nie tylko miłośnicy czworonogów.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h