Flash: sezon 2, odcinek 19 – recenzja
Odcinek Back to Normal cierpi na pewien paradoks: akcja rozwija się w nim jednocześnie w szybkim i ślamazarnym tempie. Nie wiemy, dokąd nas to konkretnie zaprowadzi, ale na horyzoncie widać już metę. Co ciekawe, możemy cieszyć się jak dzieci z faktu, że jeden z rywalizujących oszalał.
Odcinek Back to Normal cierpi na pewien paradoks: akcja rozwija się w nim jednocześnie w szybkim i ślamazarnym tempie. Nie wiemy, dokąd nas to konkretnie zaprowadzi, ale na horyzoncie widać już metę. Co ciekawe, możemy cieszyć się jak dzieci z faktu, że jeden z rywalizujących oszalał.
Pamiętacie, na czym polega paradoks Achillesa i żółwia? W telegraficznym skrócie: chodzi w nim o to, że jeśli grecki heros pozwoli się na starcie wyprzedzić poczciwemu zwierzakowi, to nigdy go nie dogoni, ilekolwiek bowiem razy szybciej się od niego porusza, żółw zawsze będzie pokonywał już jakiś dystans i prowadził w zawodach. W serialu The Flash podobna zależność zaczęła łączyć Barry’ego i Zooma. Jednocześnie przyświeca scenarzystom, którzy tworząc historię Szkarłatnego Sprintera, ścigają się sami ze sobą. Raz wychodzi to znakomicie, innym zaś razem fabuła rozwija się w ślimaczym tempie. Nie inaczej sprawa ma się w przypadku odcinka Back to Normal. Dobre fragmenty mieszają się tu ze słabszymi, wszyscy zdają sobie sprawę z zapychania czasu ekranowego przed ostatecznym starciem z Zoomem, a mimo to nasza serialowa łajba płynie i płynie – w stronę finału sezonu. Na pokładzie mamy już działa wielkiego kalibru, niektórzy śmiałkowie wylatują za burtę. Na szczęście jednak dla samej przygody kapitanem statku został w minionym odcinku sprinter-psychopata z Ziemi-2 i ze swoim zadaniem poradził sobie znakomicie. Szkoda tylko, że nie wtórowali mu pozostali członkowie załogi.
To już drugi odcinek z rzędu, w którym twórcy raczą nas znakomicie zrealizowaną sekwencją otwierającą. Barry zmagający się z jazdą autobusem i spadającym kubkiem kawy w rytm piosenki Israelites Desmonda Dekkera prezentuje się tu tak jak powinien: to heros zrzucony z piedestału. „Po burzy musi pojawić się spokój” – słyszymy prorocze słowa tekstu, jednak zanim na horyzoncie ukaże się tęcza, trzeba jeszcze trochę poczekać i zmierzyć się z wielowątkowością Back to Normal. Najciekawsze może być w tym odcinku to, czego na ekranie nie widać, a co zostało w subtelny sposób widzom zasugerowane. Mamy więc pozornie niewnoszące nic do zasadniczej osi fabuły ojcowskie dysputy Wellsa i Joe ze swoimi latoroślami. Jeśli jednak potraktujemy je jako uwerturę do wprowadzenia w historię superbohaterskich alter ego Jesse Quick i Wally’ego Westa, nawet te przeciągnięte w czasie rozmowy niekoniecznie muszą nam przeszkadzać. Jest też jeszcze Killer Frost, która wyzionie ducha być może szybciej, niż mogliśmy się tego spodziewać. Aczkolwiek zapowiadany przez Wellsa w finale odcinka ponowny wybuch akceleratora i tę postać może do świata Flasha przywrócić – i to na Ziemi-1, skoro już Caitlin odłącza się od zespołu i zaczyna chadzać własnymi drogami nie po raz pierwszy w tym sezonie. Przy takim obrocie spraw napotykamy jednak pewien problem: twórcy serialu w jakiś absurdalny sposób przed każdym odcinkiem liczą wszystkie postacie, by te, które znikają nam sprzed oczu, zostawały natychmiast zastępowane przez wersje alternatywne. Cóż, możemy te zabiegi uznać za pewien symbol działania w ramach Arrowverse.
Mój kalibrowany przez samego Stephena Amella radar drewnianego aktorstwa początkowo podpowiadał mi, że z grą Teddy’ego Searsa w roli Jaya Garricka jest coś nie tak. Pomyliłem się sromotnie – Zoom kradnie odcinek Back to Normal właściwie od niechcenia, a jego psychopatyczne wywody o miłości do Caitlin czy konieczności podbijania kolejnych światów działają na widzów znakomicie. Dochodzi tu jeszcze fakt, że okrutnemu sprinterowi przypada w udziale prawdopodobnie najlepsza wizualnie scena, w której Zoom wyłania się znikąd i przebija ciało Killer Frost. Na tym tle zdecydowanie gorzej prezentują się potyczki Team Flash z potęgą Griffina Greya. O ile sam starzejący się bohater wpisuje się doskonale w wydźwięk płynący z tytułu odcinka, o tyle podchody Barry’ego i jego kompanii do starcia z nim przypominają niekiedy rozdzielanie ról w przygotowywaniu podwórkowej zabawy, w której kowboje zmierzą się z Indianami. Z czasem liczymy już tylko kolejne, zmieniające się twarze Greya ukazywane na ekranie, których może nie jest pięćdziesiąt, ale nadal aż nadto. Nie zrozumcie mnie źle – Barry nie ma mocy, Wells został porwany, jednak schemat działania Team Flash znów jest ten sam: Cisco wpada na genialny pomysł, znajduje jeszcze jakiś nieużywany do tej pory gadżet, potem Iris przyczaja się w krzakach czy Bóg-wie-czym, Joe i ktokolwiek zostaje mierzą do przeciwnika z pistoletu, a Allen musi odwalić całą brudną robotę. Podobne głupstewko twórcy serwują nam już na Ziemi-2, w scenie uwolnienia Killer Frost przy pomocy kabli i wiedzy Caitlin. Szkoda tylko, że gdy Barry znajdował się w tym samym miejscu, Zoom jeszcze nie próbował bawić się instalacją elektryczną w swojej posiadłości. Co więcej, chciałbym skorzystać z okazji i zapytać – czy ktoś z Was wie, co, do licha, robi Zolomon, gdy zostawia swoich zakładników? Komputer za nim nie nadąża i musi dłużej układać pasjansa?
Mimo tej wielowątkowości akcji wystarcza na ledwie kilkanaście minut, więc spoiwem odcinka stają się rozmowy. Wiele rozmów. Wszystkich ze wszystkimi. Dzięki nim Iris jest już bliżej Barry’ego, Wells swojej córki, a Wally Flasha. W wielu momentach twórcy wykazują się jednak nieudolnością i wydaje się, że nie wiedzą, w którym kierunku chcieliby rozwinąć konkretne wątki. Na szczęście całość historii ratuje szaleństwo – Zooma i Harrisona, który z obłędem w oczach obwieszcza Allenowi konieczność ponownego popsucia akceleratora. Dzięki tej deklaracji scenarzyści zostawili sobie pole do zaskakiwania nas na wiele sposobów, a sam serial – niczym komiksowe uniwersum – może przeżyć swoisty restart. Z wielkimi nadziejami możemy też oczekiwać tego, co ze światem Flasha zrobi sam Kevin Smith, który wyreżyseruje odcinek The Runaway Dinosaur. Jesteśmy na ostatniej prostej tego sezonu i może nas cieszyć fakt, że posuwamy się w historii do przodu. Mozolnie, w żółwim tempie, jednak nadal ze świadomością, że gdzieś na horyzoncie widać już starcie prawdziwych herosów szybkiego biegu.
Źródło: zdjęcie główne: Katie Yu/The CW
Poznaj recenzenta
Piotr PiskozubDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1971, kończy 53 lat
ur. 1986, kończy 38 lat
ur. 1985, kończy 39 lat
ur. 1970, kończy 54 lat
ur. 1978, kończy 46 lat