Flow - recenzja filmu [ANIMAFEST GDAŃSK 2024]
Data premiery w Polsce: 24 stycznia 2025Flow może być jedną z najlepszych animacji ostatnich lat. Przypadła mi do gustu nawet bardziej niż chwalony Dziki robot.
Flow może być jedną z najlepszych animacji ostatnich lat. Przypadła mi do gustu nawet bardziej niż chwalony Dziki robot.
Na gdańskim wydarzeniu ANIMAFEST miałam okazję przedpremierowo zobaczyć animację Flow, która w polskich kinach zadebiutuje dopiero w styczniu 2025 roku. Pozycja ta cieszyła się prawdopodobnie największym zainteresowaniem widzów, co sugerowała liczba zapełnionych miejsc w kinie IKM. Taka frekwencja nie jest zaskoczeniem. Flow wróciło z Annecy z aż czterema statuetkami i zdobyło nominację w Cannes. Nie tylko krytycy są oczarowani filmem – w chwili pisania tego artykułu na serwisie IMDb widnieje mocna ocena 8/10. W pełni rozumiem te zachwyty.
Flow opowiada historię kota, który po zalaniu terenów opuszcza swój dom. Stworzenie ucieka przed zabójczym żywiołem, a gdy nie jest już w stanie wspiąć się wyżej, musi popłynąć z prądem. Wskakuje na łódkę, która wkrótce zapełnia się nietypowymi pasażerami. Jak się okazuje, w jego wyprawie chodzi nie tyle o cel, a właśnie o drogę.
Uwagę widza w trakcie seansu niemal natychmiast przyciąga dynamiczna akcja. Na samym początku mamy scenę pościgu, w której kot ucieka przed bandą psów. Kamera skacze i pędzi za czworonogiem, dotrzymując mu tempa, a sposób animacji jest niesamowicie żywy i płynny. Dzięki temu możemy poczuć się jak uczestnicy wydarzenia, a nie bierni obserwatorzy. Gdy kot biegnie, my pędzimy za nim; gdy morskie stworzenie majestatycznie wynurza się z wody, świat nagle zwalnia; gdy widzowie mają poczuć się przytłoczeni, patrzą na budynki z dołu, które wydają się wielkie i onieśmielające. Znajdujemy się w środku "żywego świata".
Na pewno jedną z najciekawszych cech produkcji, która wyróżnia ją na tle konkurencji, jest brak dialogów. Podczas seansu słyszymy wyłącznie odgłosy natury i zwierząt. To była dobra decyzja. Po pierwsze, dialogi mogłyby zwolnić tempo akcji, które jest kluczowe, byśmy poczuli „flow” podróży. Po drugie, to wymusiło na twórcach stworzenie jeszcze bardziej ekspresyjnych modeli, przekazujących wszelkie potrzebne informacje na temat postaci dzięki ich mowie ciała. I udało się to wyśmienicie, ponieważ bohaterowie mają w sobie tyle życia! Z przyjemnością oglądało się, jak oczy kota powiększają się, gdy widzi zdobycz; jak desperacko macha łapkami, by wypłynąć na powierzchnię; jak kuli się, gdy próbuje się schować.
W serwisie IMDb można przeczytać zakulisową ciekawostkę – twórcom bardzo zależało na autentyczności, więc nagrywali prawdziwe zwierzęta. Aby zdobyć odgłosy kapibary, członek ekipy musiał udać się do zoo i połaskotać jedną z nich. Okazało się jednak, że pozyskane materiały niekoniecznie pasowały do ich ekranowej postaci, więc zamiast tego posłużono się dźwiękami małego wielbłąda. Uważam, że takie podejście świadczy o ich rzetelności i pasji.
Tak jak wspomniałam, we Flow nie ma dialogów. Nie ma też żadnych ludzi, choć co jakiś czas natrafiamy na wskazówki, że kiedyś mieszkali w okolicy. Widać to po pozostawionych rzeźbach, przedmiotach codziennego użytku i budowlach, które przywodzą na myśl czasy starożytne. W tle słyszymy jedynie szumy natury i odgłosy zwierząt. To dodaje filmowi mistycznego klimatu. Nie wiemy bowiem, gdzie i kiedy rozgrywa się akcja. Nie mamy pojęcia, co stało się z ludźmi. Czy kot miał kiedyś właściciela, do którego należał zamieszkany przez niego dom? Choć architektura kompletnie nie wskazuje na czasy współczesne, to rasy psów przywodzą na myśl te modne obecnie. To wszystko sprawia, że przedstawiony świat wydaje się zawieszony gdzieś w czasoprzestrzeni, a także – mimo swojego realizmu – tajemniczy i magiczny. A moment, w którym wielkie morskie stworzenie co jakiś czas wynurzało się z wody, górując nad wszystkim, wydawał się niemal duchowym przeżyciem.
Warto zaznaczyć, że fabuła Flow jest dość specyficzna. Tak jak napisałam powyżej, najbardziej powierzchowna warstwa tej historii mówi o kocie, który próbuje przetrwać powódź. Tak naprawdę jednak jego podróż jest metaforą, więc można doszukiwać się tu co najmniej kilku znaczeń. Ja zinterpretowałam to jako pokazanie, że życie cały czas pędzi do przodu i musimy płynąć z prądem, żeby utrzymać się na powierzchni. Na początku widzimy, że kot nie jest w stanie sam polować, ale w trakcie podróży uczy się, jak łapać ryby. Tak samo wcześniej nie umiał pływać, ale po kilku nieudanych próbach załapał, jak to się robi. W prawdziwym życiu dokładnie w ten sam sposób musimy rozwijać się i adaptować do zmian, żeby przetrwać. Choć zwierzak do ostatniej chwili uporczywie trzymał się znajomego miejsca, to musiał w końcu ruszyć się, by nie utonąć razem ze starym domem.
W ten sposób można interpretować wiele różnych wydarzeń w filmie. Zwróćcie uwagę na fakt, że wszyscy pasażerowie łódki są przedstawicielami różnych gatunków zwierząt, którzy zostali odłączeni od swoich rodzin. Bohaterowie musieli nauczyć się ze sobą koegzystować. To niejako odbicie prawdziwego życia – mamy niewielki wpływ na to, jakich ludzi spotykamy na swojej drodze, ale za to możemy wybrać, z którymi chcemy iść dalej. Poza tym sama historia kota – wychodzącego ze swojej skorupy i uczącego się, jak radzić sobie w wielkim świecie, zyskującego pewność siebie i chęci do zabawy – była niezwykle wzruszająca.
Sęk w tym, że taka liczba metafor – to nie analiza ani recenzja spojlerowa, więc nie będę rozkładać każdej z nich na czynniki pierwsze – może wydać się przytłaczająca. Na początku nie nie przeszkadza, ale z czasem historia staje się coraz bardziej zagmatwana i traci tempo. A na końcu, w trakcie ostatnich piętnastu minut, fabuła całkowicie się rozwadnia. Uważam, że prostota nie jest czymś złym, a filmowi szybciej może zaszkodzić przekombinowanie. W tym wypadku zakończenie ewidentnie ucierpiało przez dodanie kolejnych warstw do już perfekcyjnego ciasta. I to poskutkowało niestrawnością. Trochę podobne wrażenia miałam w przypadku innej tegorocznej animacji, Dzikiego robota – gdyby film skończono chwilę wcześniej, byłby perfekcyjny. Domyślam się też, że ta symboliczna podróż może być dla wielu osób historią o niczym. Miejcie to na uwadze przed seansem.
Podsumowując, Flow to świetny film. Warto zobaczyć go na dużym ekranie ze względu na wyjątkową animację, która stoi na ponadprzeciętnym poziomie. Uważam także, że formą wyróżnia się na tle konkurencji. W dzisiejszych czasach, gdy w pogoni za zarobkiem kino cierpi na brak kreatywności, to ogromny plus. Czegoś jednak zabrakło do ideału. Punkty odjęłam głównie za trochę rozczarowujące zakończenie i wrażenie, że twórcy stracili z oczu cel i nie mogli się zdecydować, co chcą przekazać widzom. Nie był to najlepszy festiwalowy film, jaki obejrzałam. Już przygotowuję dla Was tekst o Demonach mojego dziadka, któremu dałabym pełną dziesiątkę.
Nie zmienia to jednak faktu, że poleciłabym Flow każdemu. Cieszę się, że miałam okazję obejrzeć film przedpremierowo na ANIMAFEST. Prawdopodobnie wybiorę się na niego drugi raz w styczniu, by nacieszyć oczy piękną animacją.
Poznaj recenzenta
Paulina GuzDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat