Rycerze Gotham: sezon 1, odcinek 1-2 - recenzja
Wracamy do mrocznego Gotham, które znów zostało opuszczone przez swojego obrońcę. Czy Rycerze Gotham to produkcja wybijająca się ponad mocną przeciętność seriali opartych na komiksach DC? Sprawdzamy.
Wracamy do mrocznego Gotham, które znów zostało opuszczone przez swojego obrońcę. Czy Rycerze Gotham to produkcja wybijająca się ponad mocną przeciętność seriali opartych na komiksach DC? Sprawdzamy.
Jakoś tak już się utarło, że gdy powstaje serial osadzony w Gotham, ale twórcy nie mają zgody na wykorzystanie postaci Batmana, to albo go uśmiercają, albo sprawiają, że znika bez śladu. Scenarzyści serialu Rycerze Gotham wybrali tę pierwszą opcję. Już na początku widzimy zwłoki Bruce’a Wayna, który został wyrzucony przez okno swojego biura w Wayne Tower. Do tego morderca obwieścił właśnie całemu światu, że milioner był Mrocznym Rycerzem. Wszystkie poszlaki wskazują, że zabójstwa dokonała młoda grupa przestępców, w której skład wchodzą: Duela (Olivia Rose Keegan), zwana także córką Jokera, oraz rodzeństwo Row, czyli Cullen (Tyler DiChiara) i Harper (Fallon Smythe). A działali oni podobno na zlecenie adoptowanego syna Wayne’a – Turnera Hayesa (Arlo Oscar Morgan). Jak nietrudno się domyślić, cała czwórka została przez kogoś wrobiona. Sprawę próbuje rozwiązać prokurator generalny – Harvey Dent (Misha Collins).
Nie ma co ukrywać, Gotham Knights nie jest ani dobrym, ani nawet średnim serialem. To dość słaba produkcja z kiepsko napisanymi postaciami, nudną intrygą i kompletnie zmarnowanymi nawiązaniami do komiksów i filmów. Zacznijmy od tego, że twórcy mieli naprawdę duży wybór sierot, które Bruce przez te wszystkie lata przyjmował pod swoje skrzydła, ale i tak postanowili wymyślić kogoś nowego. Mogli się jednak mocniej wysilić. Mamy więc Turnera Hayesa, który jako dziecko stracił rodziców. Nie zdradzono, jak dokładnie do tego doszło. Wiemy jedynie, że zostali zabici, a Wayne później adoptował chłopaka. Podejrzewam, że to będzie jakoś połączone z głównym wątkiem i wytłumaczone, ale informacje, które dostajemy na początek, są dość banalne i nie powodują, że możemy zainteresować się tą postacią. Mało tego, nikt nawet nie wspomina o innych podopiecznych miliardera, co może oznaczać, że w tej rzeczywistości nie istnieje ani Tim Drake, ani Dick Grayson. Jedynym Robinem miasta Gotham jest… Carrie Kelley, czyli postać wymyślona przez Franka Millera na potrzeby dzieła Batman: Powrót Mrocznego Rycerza. Jest to bardzo dziwny wybór, patrząc na to, w jakim czasie rozgrywa się akcja Gotham Knights. Pojawienie się Kelley kompletnie nie pasuje do tej opowieści. Jakby twórcy za nic mieli komiksowe źródła – wybrali sobie elementy z różnych opowieści i wrzucili je bez ładu i składu do swojej. Podobnie jest z postacią Dueli, która w komiksach jest córką Denta. Prokurator generalny (przynajmniej na razie) nie przyznaje się do niej, a ich wspólna scena sugeruje, że się w ogóle nie znają.
Twórcy usilnie forsują tezę, że Duela jest córką Jokera. Idą nawet z tym tak daleko, że kopiują jeden do jednego scenę Heatha Ledgera z Mrocznego Rycerza, w której Joker wychyla się przez okno radiowozu i cieszy się podmuchem wiatru. Widać, że twórcy serialowi lubią obierać podobny kierunek – pamiętacie, jak w produkcji Flash Batgirl używa zwrotu z Batmana Matta Revessa? Przypomnę też, że jedna ze scen 3. sezonu Pennyworth rozgrywa się w kawiarni, w której był aresztowany Edward Nigma (Paul Dano).
Po dwóch odcinkach widać, że opowieść będzie kręciła się wokół Trybunału Sów i tego, jak ta tajna organizacja stara się rządzić miastem. Jest to dość ciekawe podejście, choć – biorąc pod uwagę to, jak na razie jest realizowane – nie spodziewam się po nim niczego dobrego. Jedynie kostium Talona wygląda przyzwoicie, bo jest wiernym odwzorowaniem tego komiksowego. I to by było na tyle. Sama postać rusza się bardzo ospale. W niczym nie przypomina szybkiego i bezwzględnego zabójcy z komiksów. Twórcy uczynili z niego milczącego golema, który sieje zniszczenie.
Również sceny akcji przypominają inne produkcje telewizyjne WB. Nie wyróżniają się niczym na poziomie Arrowerse. Mam wrażenie, że jedynie w Doom Patrol i Titans udało się jakoś uciec od tej przeciętności. Gotham Knights obfituje w kilka walk składających się z prostych kopnięć i uderzeń. Większość z nich oczywiście zrealizowana jest w slow motion, bo jakby inaczej. Nie ma w nich finezji. Są to powtarzalne choreografie, które niczym się od siebie nie różnią. Jakby na planie nikomu nie chciało się wymyślać jakichś ciekawych sekwencji ciosów. Nuda.
Podobnie jest ze scenografią. Jeśli twórcy serialu nie mieli pomysłu, jak pokazać to mroczne miasto, to mogli użyć lokacji z Gotham, które – jak na telewizyjną produkcję – fajnie uchwyciło charakter tego miasta. Twórcy Rycerzy Gotham nie wpadli jednak na ten pomysł lub chcieli zrobić coś własnego. W wyniku tego dostajemy kilka ciemnych uliczek i biuro Bruca Weyna ze zbroją husarską w rogu. Niestety, w każdej scenie rzuca się w oczy to, że budżet był znikomy. I chodzi mi nie tylko o dekoracje, ale też o stroje naszych bohaterów i efekty specjalne. Fani komiksów DC raczej będą zawiedzeni, bo po raz kolejny dostaną marnej jakości produkt stworzony na bazie ulubionego tytułu. Jakby WB miał alergię na robienie dobrych produkcji na podstawie komiksów. A jeśli już coś im wyjdzie, to chyba przez przypadek.
Poznaj recenzenta
Dawid MuszyńskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat