Gotham: sezon 3, odcinek 4 – recenzja
Aby zainteresować widzów serialem Gotham, producenci często są w stanie posunąć się do nietypowych, a przy tym ciekawych rozwiązań. Pingwin burmistrzem Gotham? Nic trudnego. I nie trzeba było manipulować zbytnio w fabule. Ot, kolejny odcinek serialu ze stajni DC, który nadal potrafi pozytywnie zaskoczyć.
Aby zainteresować widzów serialem Gotham, producenci często są w stanie posunąć się do nietypowych, a przy tym ciekawych rozwiązań. Pingwin burmistrzem Gotham? Nic trudnego. I nie trzeba było manipulować zbytnio w fabule. Ot, kolejny odcinek serialu ze stajni DC, który nadal potrafi pozytywnie zaskoczyć.
Do Gotham trudno nie czuć sympatii mimo wielokrotnie wypominanego braku Batmana. Serial od początku zresztą przybrał konwencję miasta Człowieka Nietoperza, w którym on jeszcze nie zaczął nawet istnieć. To się mimo wszystko sprawdza - tak w pierwszym (najsłabszym zresztą) sezonie, jak i w drugim. Trzeci przynosi nam mimo wszystko ciągle coś nowego i ciekawego, a przede wszystkim miłego dla oka (i nie mówię tu o aktorkach wcielających się w poszczególne postacie). Gotham (miasto) mianowicie od samego początku ma ciężką, mroczną atmosferę i popada w szaleństwo, co było widoczne w każdym kolejnym odcinku, a jego kulminacją było wybranie przez mieszkańców na burmistrza jednego z największych przestępców tego miasta – Pingwina. W ten sposób twórcy pokazują, że to miasto od dawna nie ma szczęścia i mieć go nie będzie jeszcze przez długi czas, nawet gdy Bruce dojrzeje do bycia Batmanem.
Odcinek New Day Rising poza tą nietypową nominacją Pingwina przynosi kilka innych ciekawych wydarzeń. Przede wszystkim rozwiązanie sprawy sobowtóra Bruce'a Wayne'a, a przynajmniej pozorne rozwiązanie, w którym nieoczekiwanie namieszał powracający na moment Trybunał Sów. Wydawało się, że po jednym z odcinków tajemnicza organizacja na dłuższy czas zniknie z tego serialu, by pojawić się w okolicach połowy sezonu. Na szczęście tak się nie stało i być może doczekamy się ich większego wpływu na wydarzenia w serialu, na co zresztą wielu widzów też liczy.
Cieszy zdecydowanie powrót Edwarda Nygmy – z czasem ta postać wyrosła na najciekawszą wśród wszystkich złoczyńców. Piekielnie inteligentny i błyskotliwy, a przy tym, jak się okazało, świetnie czujący nastroje polityczne, „zdradził” Pingwina, udowadniając mu, że Gotham jest już tak przeżarte złem, iż najlepszym wyborem dla wszystkich jest właśnie Cobblepot. Finalnie zaskarbił sobie tak duże zaufanie nowego burmistrza, że przynajmniej przez najbliższych kilka odcinków miastem będzie rządzić... no cóż, dwóch niestabilnych psychicznie pacjentów Arkham.
To, co wypada najmniej ciekawie, to wątek miłosny Lee i Jima Gordona. Może nie robi się z tego taka teen drama jak w innych produkcjach związanych z komiksami DC, ale momentami jest to męczące. Kryminalny wątek związany z hipnotyzerem i jego siostrą z zatrutą krwią również dobiegł końca – smutnego, jak to w Gotham często zresztą bywa. Dało nam to natomiast ciekawy cliffhanger, w którym szef policji Gotham, kapitan Nathaniel Barnes, zostaje zainfekowany zatrutą krwią. Być może jest to początek wątku dotyczącego powrotu Gordona do policji. W każdym razie może być bardzo ciekawie.
Podobnie ciekawie zapowiada się drugi cliffhanger (tak, wyjątkowo nimi obrodziło w tym odcinku), związany z Trybunałem Sów, który porywa sobowtóra młodego Wayne'a. Można w sumie domyślić się, do czego będzie im on potrzebny, niemniej ten wątek zapowiada się całkiem interesująco.
Gotham na razie nie zaniża zbyt mocno swojego poziomu. Owszem, są wpadki, irytujące momenty, sceny, a zwłaszcza postacie, ale całościowo wychodzi to mimo wszystko dobrze. To zapowiada tylko, że właśnie ta produkcja nadal będzie najlepszą telewizyjną ekranizacją komiksów DC, bo tak naprawdę godnego rywala Gotham po prostu nie ma.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Paweł SzałankiewiczDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1998, kończy 26 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1949, kończy 75 lat
ur. 1970, kończy 54 lat