„Gra o tron”: sezon 5, odcinek 5 – recenzja
Po zeszłotygodniowym "Sons of the Harpy" wydawało się, że w 5. sezonie "Gra o tron" w końcu łapie rytm, do którego przyzwyczaiła nas w poprzednich seriach. Tymczasem znów ponad połowa odcinka wypełniona została nudnymi monologami niewiele wnoszącymi do całej historii. A przynajmniej tak mogło nam się wydawać.
Po zeszłotygodniowym "Sons of the Harpy" wydawało się, że w 5. sezonie "Gra o tron" w końcu łapie rytm, do którego przyzwyczaiła nas w poprzednich seriach. Tymczasem znów ponad połowa odcinka wypełniona została nudnymi monologami niewiele wnoszącymi do całej historii. A przynajmniej tak mogło nam się wydawać.
„Kill the Boy” zaczął się od mocnego akcentu, jakim jest sytuacja w Meereen. Szukająca zemsty po śmierci Barristana Selmy’ego Daenerys postanowiła nastraszyć ważniejsze persony miasta za pomocą smoków. Nie da się ukryć, że w 5. serii "Game of Thrones" smoki odgrywają znacznie ważniejszą rolę niż w 4 poprzednich sezonach. Goszczą praktycznie w każdym odcinku, a dzięki temu wątek Dany ogląda się całkiem przyjemnie. W Meereen sytuacja komplikuje się coraz bardziej, a bohaterka szybko zdaje sobie sprawę, że na dłuższą metę rygorystyczne rządy bez szukania kompromisu z mieszkańcami obrócą się przeciwko niej.
Wątek Jona Snowa w 5. sezonie eksploatowany jest intensywnie. Kit Harington nie żartował, mówiąc w wywiadach, że z całej obsady w obecnym sezonie na planie pracował zdecydowanie najdłużej. Po inteligentnych słowach Maestra Aemona Jon - lord dowódca Nocnej Straży - postanowił szukać sojuszników… u swoich dawnych wrogów, których kiedyś szpiegował. Kolejna wyprawa za mur zapowiada się nadzwyczaj ciekawie. W 5. serii nie mieliśmy okazji zobaczyć jeszcze Białych Wędrowców i być może niebawem się to zmieni. Mur opuszcza też Stannis, szykujący się do bitwy o Winterfell z Boltonami. Czy jednak dojdzie do niej w aktualnie emitowanej serii? Doniesienia z planu nie wskazywały, że w obecnym sezonie dojdzie do przełomowej bitwy (takiej jak np. walka o mur z 4. sezonu). Wygląda na to, że jeśli do starcia z Boltonami dojdzie, to dopiero w kolejnej serii.
O ile w przypadku Meereen i sytuacji na murze fabuła rozwija się w ciekawym kierunku, to zaskakująco słabo wypada dla mnie przedstawianie Boltonów i robienie z Ramsaya postaci ważnej i kluczowej dla całej historii. Nie czepiam się już odchodzenia od książek, bo "Game of Thrones" coraz bardziej rządzi się własnymi prawami. Nie ukrywam jednak, że połączenie Ramsaya i Sansy wypada na razie bardzo blado. Gdyby jeszcze w scenach pojawiał się Littlefinger, może wątek ten dałoby się uratować. Tymczasem wypada czekać, aż z północy nadejdzie ze swoją armią Stannis i przejmie Winterfell. Kto wie, może Littlefinger to jego największy sojusznik i to od niego Stannis otrzymał sygnał do wyruszenia na południe. Nie zdziwiłbym się też, gdyby propozycja małżeństwa i podstawienie Sansy było tylko zasłoną dymną i próbą uśpienia czujności Boltonów.
[video-browser playlist="695144" suggest=""]
Zupełnie nie rozumiem za to, po co w serialu obecna jest Brienne i jej wciąż te same monologi o dotrzymywaniu obietnic martwej (podobno) Catelyn oraz bronieniu Sansy. Kompletnie oderwany od książkowej rzeczywistości wątek wypada bardzo blado, a Brienne staje się najbardziej irytującą postacią w całej „Game of Thrones”.
Wątek podróżnika Tyriona w 5. sezonie nie zachwyca, ale to dlatego, że sympatyczny karzeł na ekranie pojawia się bardzo rzadko. Gdy jednak scenarzyści decydują się poświęcić mu trochę czasu, wypada żałować, że tak świetnie wykreowana postać jest teraz tak bardzo oderwana od rzeczywistych wydarzeń w Westeros. Scena, w której Tyrion i Jorah spotykają smoka (lecącego niczym samolot), na pewno przejdzie do historii „Game of Thrones”. Z kolei walka z kamiennymi ludźmi była tak naprawdę pretekstem do „widowiskowego” zakończenia odcinka. Mam nadzieję, że Tyrion i Jorah nie będą wędrować do Meereen kolejne 5 odcinków. Już teraz trwa to zdecydowanie za długo.
Czytaj również: „Gra o tron”: Iain Glen o zaskakujących wydarzeniach z nowego odcinka
„Kill the Boy” okazał się odcinkiem słabszym niż ten sprzed tygodnia. Brakowało wydarzeń z Królewskiej Przystani, a także z Dorne, które przecież w 5. sezonie miało odegrać ważną rolę. Nie wiemy też, co dzieje się u Aryi w Braavos. W zamian za to otrzymaliśmy zdecydowanie zbyt długą wizytę w Winterfell okupowanym przez Boltonów. Na szczęście wątki Daenerys i Jona wciąż ogląda się z umiarkowaną ciekawością. Problem w tym, że „Game of Thrones” w 5. sezonie stała się serialem ledwie dobrym, który ogląda się bez większych emocji - zupełnie przeciwnie do poprzedniej serii.
Poznaj recenzenta
Marcin RączkaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat