Happy!: sezon 2., odcinki 1-3 – recenzja
Happy! to serial, który w 2017 roku z zaskoczenia podbił serca widzów. Czy 2. sezon zapowiada się równie dobrze? Oceniam bez spoilerów.
Happy! to serial, który w 2017 roku z zaskoczenia podbił serca widzów. Czy 2. sezon zapowiada się równie dobrze? Oceniam bez spoilerów.
Happy! to serial, względem którego nie miałam większych oczekiwań. Tym milej się więc zaskoczyłam, gdy okazał się on jedną z najbardziej soczystych i charakterystycznych produkcji 2017 roku. Zwariowana i totalnie brutalna czarna komedia zachwycała na każdej płaszczyźnie, a postępujące po sobie odcinki oglądało się z coraz większą uwagą. Sezon 1. wysoko postawił poprzeczkę i wydawać by się mogło, że bardzo trudno będzie ją przeskoczyć. I rzeczywiście – 2. sezon, który od jakiegoś czasu jest już emitowany w USA, proponuje widzom nieco mniej efektowne wejście, niebezpiecznie często uderzając w monotonne tony.
Po ostatnich traumatycznych świętach Nick Sax postanowił spędzać więcej czasu z rodziną. W 2. sezonie obserwujemy go przede wszystkim jako ojca, który stara się jak najlepiej wywiązywać ze swoich obowiązków i opieki nad córką (starania staraniami - to, jak mu to wychodzi, jest zupełnie inną kwestią). Już samo to wprowadza do fabuły pewną statyczność, z którą serialowi nie jest do końca do twarzy – podczas gdy pierwsza seria rozpoczęła się z prawdziwym przytupem, bieżąca nie proponuje w nowych odcinkach niczego równie wyrazistego. Wkraczamy w akcję bieżącą bardzo wolno, mimo „wybuchowego” otwarcia. W pierwszym odcinku widać to najlepiej – zupełnie jakby twórcy zakładali, że efekciarskie ujęcia i dynamiczne epizody przykryją powolnie kroczącą do przodu fabułę. To jednak bardzo rzuca się w oczy i te nieliczne atrakcje wizualne nie są w stanie dodać skrzydeł całości - w porównaniu z pierwszą serią, jest po prostu trochę nudno.
Co warto uściślić już teraz - tym razem Happy! uderza w tematykę wielkanocną. Nie ma już Świętego Mikołaja, natomiast jest mroczny Króliczek Wielkanocny, który niczym cień przewija się przez pierwsze epizody, wieszcząc kolejne (prawdopodobnie jeszcze większe) niebezpieczeństwo. Przyznam, że ta wiosenna otoczka nie robi już takiego wrażenia jak Gwiazdka – wraz z odejściem od zimowych motywów, serial stracił co nieco ze swojego charakteru. Oczywiście uzasadnionym jest, że twórcy nie chcą dublować swoich pomysłów, jednak na ten moment wyraźnie brakuje mi tu jakiejś iskry. Pisanki czy cukierki nie mają tak hipnotyzującej mocy jak świąteczne piosenki czy łańcuchy lampek. Biorąc jednak pod uwagę fakt, że dopiero się rozkręcamy (a przynajmniej mam taką nadzieję), nie przekreślam serialu na wstępie – w dalszym ciągu bowiem można się tu świetnie bawić, a odcinki są nawet bardziej krwawe i wulgarne niż seria numer jeden. Pojawia się też znacznie więcej "żartów" z kwestii religijnych - granica, na której balansował serial w ubiegłym sezonie, robi się jeszcze cieńsza i jestem przekonana, że nawet ta oswojona z serialem część widzów znajdzie tu takie elementy, które będą dla niej przegięciem. Przed seansem na pewno się przyda dystans. Dużo dystansu.
Już po trzech pierwszych odcinkach serialu widać wyraźnie, że twórcy nie są w stanie postawić bariery, która nadawałaby nowej serii jakiegoś indywidualnego charakteru - wszystko odnosi się do sezonu 1., zupełnie tak, jakby ten nowy nie mógł zaoferować nic samodzielnego. Powracają te same postacie, te same zagrożenia, główni bohaterowie zmagają się z obsesją zemsty, a ci, którzy chowają w sobie traumatyczne wspomnienia, tylko rozpamiętują to, co było, zamiast iść do przodu. Taki właśnie los spotkał Meredith i Amandę, które na razie zdają się tkwić w miejscu i nie wnosić do fabuły niczego nowego. Jeśli zaś chodzi o kwestię Hailey (którą tak naprawdę dopiero poznajemy) – kupuję to, że dziewczynka nie może sobie poradzić z echem przeszłości, jednak i tutaj brakuje mi pewnych konkretów. Bo ileż można patrzeć na smutną dziesięciolatkę, która snuje się po szkole bez większego celu? Czuć, że twórcy mają coś w zanadrzu i że lada moment córka Saxa ponownie znajdzie się w krzyżowym ogniu – szkoda tylko, że przez trzy pierwsze odcinki jej wątek jest tak bardzo rozwleczony, bo już dawno mogłoby się coś w tej kwestii wydarzyć. 2. sezon serialu Happy! na razie nie ryzykuje zbyt wiele - nawet jak na tak zwariowaną produkcję jest dość bezpiecznie. Czekam, aż zobaczymy coś zupełnie świeżego, bo na razie stoimy trochę okrakiem - jedną nogą wciąż w sezonie numer 1., co momentami nie do końca się sprawdza.
Najmocniejszą stroną produkcji jest oczywiście znakomity montaż. To, co dzieje się w pojedynczych scenach czy całych sekwencjach zwyczajnie zachwyca – akcję i walki ogląda się z radością; to właśnie w tych momentach widać, że powróciła dobrze znana nam produkcja. Tym bardziej więc żałuję, że jest ich stosunkowo mało – fabuła za mocno skręca w tony obyczajowe i niepotrzebne retrospekcje, co tylko potęguje efekt dłużyzny. Po ostatnich wydarzeniach często śledzimy rozterki i dumania bohaterów na ekranie. Zbyt często – nieustanne powtarzanie i odnoszenie się do tego samego robi się w pewnym momencie męczące i osobiście nie mogę oprzeć się wrażeniu, że w takich chwilach twórcom po prostu brakowało pomysłu.
Jeśli zaś chodzi o duet głównych bohaterów - tutaj bez większych zmian. Dynamika między Nickiem a Happy'ym wciąż znakomicie się sprawdza. Christopher Meloni zachwyca swoją grą aktorską i charyzmą, słowem: daje radę nawet w nowej, „trzeźwej” wersji. Mamy kilka bardzo krwawych scen z jego udziałem, na które patrzy się jak na najlepsze i dopięte na ostatni guzik przedstawienie – choreografia walk stoi na najwyższym poziomie, a nasz serialowy Nick odnajduje się w tym wszystkim jak ryba w wodzie. Tym bardziej mam więc nadzieję, że Sax wreszcie wejdzie na nieco bardziej dynamiczną ścieżkę i pokaże nam swoje zwichrowane oblicze częściej niż raz na odcinek. Bo komu jak komu, ale to właśnie jemu niespieszna fabuła nie pasuje najbardziej.
Happy! powrócił, ale nie jest to powrót, którego po tym serialu bym oczekiwała. Za nami trzy odcinki, a ja jeszcze nie czuję się wystarczająco porwana – przynajmniej nie tak, jak to było ubiegłej zimy. Być może przekleństwem nowej serii jest niesłabnący blask jej poprzednika – gdyby rozpatrywać 2. sezon niezależnie, z całą pewnością można byłoby wymienić wiele jego zalet i elementów, którymi wciąż pozytywnie i mocno wyróżnia się na tle innych propozycji amerykańskiej telewizji. Jak na razie jednak dla mnie to wciąż za mało i szczerze liczę, że akcja jeszcze rozpędzi się do przodu.
Źródło: zdjęcie główne: Syfy
Poznaj recenzenta
Michalina ŁawickaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat