Homeland: sezon 6, odcinek 8 – recenzja
Najnowszy odcinek Homeland jest podobnie jak cały szósty sezon bardzo zaskakujący. Gdy już przyzwyczailiśmy się do spokojniejszego tonu epizodu, twórcy gotują nam w jego końcówce prawdziwy rollercoaster emocji.
Najnowszy odcinek Homeland jest podobnie jak cały szósty sezon bardzo zaskakujący. Gdy już przyzwyczailiśmy się do spokojniejszego tonu epizodu, twórcy gotują nam w jego końcówce prawdziwy rollercoaster emocji.
Wątek Petera Quinna w bieżącej serii ma swoich przeciwników i zwolenników, ale trzeba przyznać, że mało kto spodziewał się po pierwszych odcinkach tak ciekawie rozpisanej historii z jego udziałem. Twórcy ani przez chwilę nie cackają się z tą postacią. Nie ma tutaj „biednego” Petera, który zasługuje jedynie na współczucie i litość. Quinn wiedziony swoimi domysłami, nokautuje Astrid i prawie zabija niewinnego mężczyznę. Finalnie jednak okazuje się, że wszystkie jego przypuszczenia są prawdziwe. Jest już jednak za późno. Astrid ginie, a Peter musi walczyć o życie. Polowanie na byłego agenta, w ostatnich minutach odcinka, to prawdziwy emocjonujący thiller. Na pochwałę zasługuje również sposób, w jaki została wyreżyserowana scena postrzelenia Astrid. W momencie, kiedy Peter i niemiecka agentka wreszcie zbliżają się do siebie, pada strzał, który na zawsze ich rozdziela. Majstersztyk. Osobiście jestem bardzo pozytywnie zaskoczony tak dojrzałym o odważnym rozwiązaniem ich wspólnego wątku.
Postać Quinna z pewnością nie wypadłaby tak sugestywnie, gdyby nie fenomenalna interpretacja aktorska Ruperta Friedna. Nie jest łatwo wystąpić w roli zdziecinniałego, opóźnionego człowieka, tak aby nie popaść w śmieszność i nie narazić się na zarzuty o mało kreatywne podejście do granej przez siebie postaci. Peter z szóstego sezonu, to zupełnie inna osoba niż Peter w poprzednich seriach. Friend stworzył od podstaw całkiem nowego bohatera, który praktycznie nie ma nic wspólnego z milczącym i nieustępliwym najemnikiem. Zrobił to w tak fenomenalny sposób, że oglądając jego popisy aktorskie, czujemy zarazem niesmak, jak i fascynacje. Wcześniej tego nie było widać, ale ten artysta dysponuje naprawdę dobrym warsztatem. Jego gra twarzą i koordynacja fizyczna robią wielkie wrażenie. Moim zdaniem za tę wybitną interpretację Rupert powinien zebrać kilka ważnych nagród telewizyjnych.
Wątek Petera w końcówce był prawdziwą petardą. Pozostałe wydarzenia miały zdecydowanie spokojniejszy ton. Nie oznacza to jednak, że nic się nie działo. Wręcz przeciwnie. Na scenę wszedł kolejny rozgrywający. Brett O’Keffe to radykalny dziennikarzyna (bo inaczej go nazwać nie można), który współpracuje z Dar Adalem, w celu skompromitowania Elisabeth Keane. Postać ta dostaje dość dużo czasu ekranowego, a my mamy możliwość przekonać się po raz kolejny o sile mediów, które nie bez kozery nazywane są czwartą władzą. W poprzednich sezonach, podobne motywy były traktowane po macoszemu i nie odgrywały kluczowej roli. Tym razem twórcy postanowili zrobić z mediów prawdziwą broń masowego rażenia. Tworząc tak charyzmatyczną postać jak Brett O’Keffe, dali do zrozumienia oglądającym, że to bardzo ważny segment bieżącego sezonu.
Najważniejszym segmentem omawianego odcinka była z pewnością ponowna kooperacja Saula i Carrie. Ten klasyczny duet od samego początku stanowi ostoję serialu. W szóstym sezonie do tej pory to Dar Adal miał znaczącą przewagę nad protagonistami. Teraz, gdy dwójka głównych bohaterów zwarła szyki, wreszcie siły się wyrównały. Widzowie mogą poczuć się usatysfakcjonowani. Saul i Carrie szybko wyjaśnili sobie wątpliwe kwestie i uporali się z osobistymi dramatami. Niestety okazało się, że Dar jest znów o krok przed nimi. Świetnie rozegrane spotkanie Javadiego z panią prezydent, po praz kolejny udowodniło, że trudno przewidzieć jak potoczą się kolejne wydarzenia.
Szósty sezon Homeland ma zupełnie inną konstrukcję fabularną niż poprzednie odsłony. Jesteśmy już przy ósmym odcinku, a nadal bardzo mało wiemy o głównej intrydze. W poprzednich seriach na samym początku obserwowaliśmy rozstawienie figur na szachownicy, a później delektowaliśmy się fascynującą rozgrywką. Teraz jest inaczej. Najważniejsze wydarzenia toczą się w cieniu, po za zasięgiem wzroku oglądającego. Widzimy jedynie fragmenty toczonej batalii i jesteśmy świadkami reakcji głównych bohaterów, którzy jak na razie są jedynie pionkami w tej partii.
Taka forma ma jednak olbrzymie zalety. Scenarzyści Homeland pokazali już wcześniej, że nie pozwalają sobie na dziury fabularne i braki logiczne. Mimo że w tej chwili nadal nie wiele wiemy, możemy mieć pewność, że cała opowieść będzie posiadać zadowalającą konkluzję. Dlatego też na tę chwilę pozostaje nam jedynie delektować się każdym nowym odcinkiem i z niecierpliwością oczekiwać kolejnych, licząc że wydarzenia w nich zawarte nie raz i nie dwa przyprawią nas o palpitację serca.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Wiktor FiszDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1996, kończy 28 lat
ur. 1983, kończy 41 lat
ur. 1948, kończy 76 lat
ur. 1937, kończy 87 lat
ur. 1982, kończy 42 lat