How I Met Your Father - sezon 1, odcinki 9 - 10 (finał sezonu) - recenzja
Data premiery w Polsce: 14 czerwca 2022Finałowe odcinki How I Met Your Father były naprawdę dobre jak na ten serial i wynagrodziły cierpliwość widzów. Znakomite cameo i dość ciekawe wydarzenia wokół głównych bohaterów pozwoliły nawet wciągnąć się w poszczególne wątki. Oceniam.
Finałowe odcinki How I Met Your Father były naprawdę dobre jak na ten serial i wynagrodziły cierpliwość widzów. Znakomite cameo i dość ciekawe wydarzenia wokół głównych bohaterów pozwoliły nawet wciągnąć się w poszczególne wątki. Oceniam.
Dziewiąty odcinek Jak poznałam twojego ojca rozpoczął się zaskakująco, bo od ekscytującego cameo postaci z Jak poznałem waszą matkę. A był to... Kapitan, w którego wcielał się niezastąpiony Kyle MacLachlan! Scena zdrady Becky (również powrót do roli Laury Bell Bundy) nie pozwalała na to, żeby ten bohater w swoim stylu rozwinął skrzydła. Jednak zapowiedź, że historia jeszcze powróci, spowodowała, że nastawienie do serialu momentalnie się poprawiło. Co prawda dopiero w finałowym epizodzie poznaliśmy to powiązanie, ale warto było czekać.
Wydarzenia nabrały tempa po pocałunku Sophie i Jessego. Przyjaciele oszaleli ze szczęścia! Może oprócz Hannah, która miała pretensje do Sida, który uznał to za „dobry rodzaj zdrady”. Nie było to zbyt śmieszne, ale nie ze względu na Suraja Sharmę, którego bohater palnął słaby żart, ale przez nijaką Ashley Reyes, która nie bawi. Gówna bohaterka ruszyła radośnie do Drew, aby z nim zerwać, ale trafiła na rodzinne spotkanie. Co ciekawe, wątek, w którym wszystkie tragedie spadły na głowę tej postaci, był nawet zabawny. Joely Fisher jako matka Drew o imieniu Sue (dobra gra słowna z jej imieniem) zdominowała Sophie, ale była w tym całkiem śmieszna i groteskowa, jak na sitcom przystało. Hilary Duff też dobrze zagrała. Poradziła sobie zarówno z komediową częścią tej historii, jak i tą naznaczoną dramatem. Z kolei Jesse skonfrontował się z Meredith, która zaprosiła go na trasę koncertową. Był to kiepski i pozbawiony humoru wątek. Twórcom zabrakło pomysłów na dobre żarty, a do tego ta historia rozwinęła się dość przewidywalnie. W odróżnieniu od wątku Sophie tutaj tych emocji było jak na lekarstwo.
W tym odcinku w cieniu pozostawał Charlie, który chciał wraz z przyjaciółmi obejrzeć mecz piłki nożnej, a oni go zignorowali. Niespodziewanie okazało się, że tęskni za swoim domem w Wielkiej Brytanii. Tom Ainsley zagrał tak dobrze to rozczarowanie, że współczuło mu się, mimo że twórcy wyskoczyli z tym kryzysem całkowicie niespodziewanie i bez powodu. Valentina podniosła go na duchu, wykorzystując brytyjskie motywy. Świetnie jej wyszedł cosplay wszystkich dziewczyn ze Spice Girls, ale motyw z kartami z To właśnie miłość jest już tak wyświechtany i ograny, że nie robił wrażenia. I choć wydawało się, że ten wątek zakończy się w pozytywny sposób, to mina Charliego sugerowała zupełnie coś innego.
To nie był jedyny moment, który zostawił widzów zaniepokojonych w końcówce odcinka. Sophie po zerwaniu z Drew poszła do restauracji na spotkanie z Jessem, gdzie dostała telefon, że jej zdjęcie trafi na wystawę. Tu też wydawało się, że historia zakończy się szczęśliwie, ale twórcy postawili na cliffhanger. Nie pokazali wcześniej końca rozmowy Jessego z Meredith, więc istniała szansa, że zmienił zdanie. Ta niepewność bardzo dobrze zadziałała, ponieważ skutecznie wzbudziła ciekawość, jak potoczy się dalej cała historia. Czegoś takiego jeszcze nie odczuwaliśmy w tym serialu!
Dziesiąty odcinek był pełen niespodzianek. Powrócili Kapitan i Becky, którzy finalizowali rozwód, ale tym razem aktorzy dostali więcej okazji do pożartowania. Kyle MacLachlan nie zapomniał, jak to jest być Kapitanem, choć nie sięgnął poziomu humoru z Jak poznałem waszą matkę. Mimo wszystko przyjemnie oglądało się jego interakcje z Becky. Musieliśmy poczekać do samej końcówki, żeby w końcu dowiedzieć się, jaką rolę odgrywa ich wątek w całej historii. I trzeba przyznać, że twórcy znakomicie wymyślili, żeby to rozstanie miało wpływ na powrót Iana z Australii. Zaimponowali sprytnym poprowadzeniem fabuły i wykorzystaniem znajomych postaci, aby zaskoczyć widzów w końcówce.
Ale zanim do niej doszło, jeszcze kilka rzeczy musiało się wydarzyć. Jesse się spóźnił na kolację z Sophie. Zamknął temat Meredith, więc bez żadnych oporów para mogła pójść do łóżka, czego efektem było wyznanie miłości przez sen. Znowu nastąpił kryzys, bo kobieta spanikowała, raniąc uczucia przyjaciela. W błyskawiczny sposób się rozstali, by Sophie mogła wkroczyć do kultowego baru MacLaren, w którym spotykali się główni bohaterowie Jak poznałem waszą matkę. I tu czekała niesamowita niespodzianka dla fanów oryginalnego serialu. Sophie spotkała Robin przy barze, która bardzo chciała wysłuchać jej opowieści.
Twórcom znowu należą się słowa pochwały za sprowadzenie do serialu Cobie Smulders, ponieważ nie pojawiła się w nim tylko dla zwykłego cameo, a odegrała bardzo ważną rolę w wątku Sophie. W ich rozmowie nawiązała do dawnych czasów i swoich przeżyć, które znamy z Jak poznałem waszą matkę. I dała też jej kilka mądrych rad podszytych humorem.
O ile gościnny występ Cobie Smulders może służyć za przykład dla innych produkcji, jak należycie wykorzystywać cameo znanych postaci, tak wątek Sophie woła o pomstę do nieba. W ciągu trzech odcinków, które rozgrywały się w krótkim odstępie, kobieta zdążyła zerwać z Drew, z którym łączyły ją dobre relacje, przespać się ze swoim przyjacielem, by w finale niemal wpaść w ramiona Iana. Miałoby to sens, gdyby te wydarzenia rozgrywały się w odstępie przynajmniej kilkunastu odcinków, a tak pozostaje niesmak. Ale co ciekawe, potwierdza to stwierdzenie przewijające się przez cały sezon, że Sophie zupełnie nie ma pojęcia o miłości.
Z kolei wyjaśnił się też wątek Charliego, który wyznał Valentinie, że nie chce mieć dzieci. To doprowadziło do ich zerwania. Twórcy znowu przyspieszyli rozwój wydarzeń, idąc na skróty - podobnie jak z historią Sophie. Po prostu ich związek trwał za krótko, byśmy uwierzyli w powód rozstania. Nie wspominając, że zafundowano nam powtórkę z rozrywki, bo przecież to samo wydarzyło się u Robin i Barneya. Mimo wszystko przynajmniej wątek Charliego i Val trochę zasmucił.
Również bezpardonowo twórcy rozprawili się z wątkiem Sida i Hannah, którzy planowali dwa śluby, a okazało się, że to za droga inwestycja. Atmosferę miała rozluźnić asystentka od planowania imprez, ale to się nie udało. Dodatkowo twórcy zbombardowali ich związek kolejnym przedłużeniem rozłąki, żeby poślubić ich gdzieś za kulisami. Ta para miewa ciekawe momenty, ale ich wątek też jest poprowadzony bardzo niechlujnie.
Dziewiąty i dziesiąty odcinek How I Met Your Father miały swoje wady i zalety, ale ostatecznie odbiera się je naprawdę pozytywnie, co jest nowością dla tego serialu. To najlepsze epizody tego sezonu, w których jednak odczuwa się ogromny pośpiech. Jakby twórcy musieli skondensować historię, która możliwe, że była pierwotnie rozłożona na więcej odcinków. W rezultacie umyka w niej wiele ważnych momentów, które budowałyby relacje między głównymi bohaterami. Dlatego to, że Sophie i Jesse się rozeszli, nie powoduje absolutnie żadnych emocji, bo wcześniej i tak nie było między nimi chemii ani żadnego uczucia, co twórcy uparcie próbują wmówić widzom. To samo tyczy się związku Charliego i Valentiny, ale przynajmniej oni mieli kilka romantycznych chwil, dlatego obok ich rozstania nie przeszło się obojętnie.
Jeszcze innym problemem serialu jest nadmiar bohaterów i ich wątków. Celowo nie wspomniałam do tej pory o Ellen. W tych dwóch odcinkach How I Met Your Father wyraźnie było widać, jak bardzo niepotrzebną postacią jest w tym serialu. Owszem, reprezentuje społeczność LGBT, co jest bardzo ważne we współczesnych produkcjach. Niestety, ta bohaterka nie ma absolutnie żadnego wpływu na historię i pozostałych przyjaciół. Uwidoczniło się to w obu epizodach - akurat dostała naprawdę dobre żarty, ale tak naprawdę były one zasługą pozostałych osób. Bawił komentarz Jaspera o kostiumie Beetlejuice, gdy Ellen zaprezentowała swój garnitur na rozmowę kwalifikacyjną. Na plus zaliczam Sida i Hannah udających, że dzwonią do niej z przeszłości, i Marka, który załapał dowcip po dłuższym czasie. To przykre, że jest traktowana w serialu jak piąte koło u wozu, co powoduje, że jej los zupełnie nie nas interesuje. Obojętność budzi też to, że umówiła się z Rachel i dostała wymarzoną pracę. Oby twórcy w drugim sezonie więcej uwagi poświęcili Ellen, ponieważ szkoda zmarnowanego talentu Tien Tran, która gra sympatyczną, uśmiechniętą postać.
Ale może warto jeszcze dać szansę How I Met Your Father? Twórcy udowodnili, że potrafią zaskakiwać przemyślanym rozwojem fabuły, zupełnie jak w Jak poznałem waszą matkę. A skoro będą mieć do dyspozycji aż 20 odcinków, to nic nie stoi na przeszkodzie, żeby odpowiednio rozłożyć akcenty i skupić się na rozwijaniu postaci i ich relacji. Bo paradoksalnie ten sitcom najlepiej sobie radził w tych dramatycznych (gdy cichły śmiechy z taśmy) i podnoszących na duchu momentach, a nie w części komediowej. Dwa ostatnie odcinki dały nadzieję, że wciąż tkwi tu potencjał na poprawę, bo historia wciągnęła i zaczęła ciekawić. Może po prostu, tak jak w głównym motywie finału pierwszego sezonu, potrzebny był ten timing, który jest wszystkim, i teraz będzie już tylko lepiej.
Poznaj recenzenta
Magda MuszyńskaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat