Hunters: sezon 1, odcinek 3 – recenzja
Hunters nadal jest bardzo daleko do przynajmniej przyzwoitego serialu science fiction. Producenci nie za bardzo wiedzą, w którą stronę popchnąć całą historię, a przy tym dokonują ogromnej profanacji klasyku z lat 80.
Hunters nadal jest bardzo daleko do przynajmniej przyzwoitego serialu science fiction. Producenci nie za bardzo wiedzą, w którą stronę popchnąć całą historię, a przy tym dokonują ogromnej profanacji klasyku z lat 80.
W trzecim odcinku Hunters, zatytułowanym Maid of Orleans, akcja serialu prowadzona jest dwutorowo. Poza teraźniejszymi wydarzeniami producenci sięgają po retrospekcje z życia Regan, pokazując, jak mniej więcej wyglądała jej historia od momentu dzieciństwa aż do chwili, kiedy trafiła do specjalnej jednostki zajmującej się walką z terrorystami z kosmosu. Chociaż dowiadujemy się z nich, że obcy żyją między ludźmi już od naprawdę wielu lat, to pasują one do obecnych wydarzeń w serialu jak pięść do nosa. Same retrospekcje są niespecjalne. Pokazują dość dziwne momenty z życia Regan i oglądając je, w większości przypadków zastanawiamy się, co to ma w ogóle być (jak np. przy scenie z królikiem).
Główna akcja przenosi się ze Stanów Zjednoczonych aż do Kolumbii, gdzie oddział przy wsparciu lokalnych bojówek ma powstrzymać komórkę terrorystów kosmitów zajmującą się produkcją i przemytem narkotyków (!). By do nich dotrzeć, trzeba przeczesać znaczną część dżungli, w której... czai się potwór z kosmosu. Czy czegoś Wam to nie przypomina? Jeśli nie, to już podpowiadam – gdyby Arnold Schwarzenegger nie żył, to prawdopodobnie bardzo mocno obijałby się o ściany własnej trumny. Z racji tego, że sama produkcja nie jest najwyższych lotów, to być może nigdy nie będzie miał okazji, by zobaczyć, jak sprofanowano Predatora.
Trzeba przyznać, że producenci pojechali ostro po bandzie. Nie tylko umieścili akcję serialu w podobnej lokalizacji, ale wręcz niektóre sceny były żywcem wyjęte z Predator. Mowa tu o charakterystycznych ujęciach, na których widzimy świat oczami obcego, czy jednej ze scen, w której po usłyszeniu łamanej gałązki wszyscy zaczynają bez opamiętania strzelać gdzie popadnie. Sama atmosfera w dżungli również jest bardzo podobna do tej, którą odczuwaliśmy w Predatorze, a dodając do tego klasyczny dźwięk wydawany przez obcego, czujemy się tak, jakby ktoś nam strzelił prosto w twarz. Skoro już tak pełnymi garściami brano z klasyka gatunku, to z obawą czekałem na moment, kiedy gdzieś z krzaków wyskoczy sam Arnie. Na szczęście tak się nie stało. Niemniej analogii między obiema produkcjami można było znaleźć naprawdę sporo. Mówiąc szczerze, gdyby to były tylko nieliczne nawiązania, nie byłoby to nic wielkiego, a widz cieszyłby się z miłych odniesień do klasyki gatunku. Gdyby świat nigdy nie poznał filmu z Arnoldem Schwarzeneggerem, to odbiór całego odcinka byłby zdecydowanie lepszy. Niestety przez cały czas miało się wrażenie, że ogląda się marną podróbkę.
Aktorsko Hunters znów wypadło słabo. Brak w tym odcinku Juliana McMahona uwydatnił tylko mierną grę nie tylko głównych bohaterów, ale i reszty postaci, które się pojawiły. Ich role były niewiele znaczące, stąd szybko je uśmiercono. Szczerze mówiąc, najlepiej wypadły... martwe korpusy, które znaleziono w wiosce w środku dżungli. I to nie jest żart – ekipa zajmująca się przygotowywaniem szczątek ludzkich ciał spisała się całkiem nieźle. Szkoda, że w przypadku reszty serialu już tak nie jest.
Źródło: zdjęcie główne: Syfy
Poznaj recenzenta
Paweł SzałankiewiczDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1998, kończy 26 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1949, kończy 75 lat
ur. 1970, kończy 54 lat