Iceland: A Wild Life – recenzja filmu dokumentalnego
Zeszłoroczna propozycja BBC okazuje się prawdziwą gratką dla miłośników dzikiej fauny, a także ucztą dla oczu tych, których zachwycają niezwykłe islandzkie krajobrazy. Dokument ogląda się bardzo przyjemnie, a zaproponowane w nim ciekawostki zostają w głowie.
Zeszłoroczna propozycja BBC okazuje się prawdziwą gratką dla miłośników dzikiej fauny, a także ucztą dla oczu tych, których zachwycają niezwykłe islandzkie krajobrazy. Dokument ogląda się bardzo przyjemnie, a zaproponowane w nim ciekawostki zostają w głowie.
Osamotniona na dalekiej północy wyspa zwana Islandią to miejsce doprawdy niezwykłe. Połączenie lodowców i wulkanów, surowych pustyń i roślinności, wielkich wodospadów i potężnych gejzerów wywrze wrażenie na każdym, kto będzie miał okazję zobaczyć je na własne oczy. Ukształtowanie terenu czyni wyspę bajkową i różnorodną i to właśnie warunki geologiczne są zwykle pierwszym, co nasuwa się na myśl po przytoczeniu jej nazwy. Tymczasem, ten niewielki kraj zamieszkują także zwierzęta. I to nie przypadkowe, a bardzo wytrzymałe – w końcu nie każdy gatunek jest w stanie przetrwać skrajne mrozy, zadowalając się tylko takim posiłkiem, który wystaje gdzieś spod śniegu. To właśnie one staną się bohaterami nowego filmu dokumentalnego BBC, pod tytułem Iceland: A Wild Life.
Już na początku filmu zaczynamy obserwować świat okiem kolejnych gatunków zwierząt. Widzimy je w ich naturalnym środowisku, podczas polowania czy karmienia młodych. Gatunkami, które przybliża dokument, są puszysty lis polarny, kaczki edredony i kuce islandzkie o wyjątkowo pięknej grzywie. Oczywiście nie są to jedyne zwierzęta, jakie żyją na Islandii i nie jest pewne, skąd dobór taki a nie inny, jednak układa się to ciekawie i z pomysłem. Wątki ich dotyczące przeplatają się ze sobą, równolegle podążając tempem zmieniających się pór roku, co sprzyja podtrzymaniu dynamiki i zaangażowaniu widza w przedstawioną historię. Mimo iż zwierzęta są anonimowe, a poszczególne osobniki, na których skupia się kamera, bardziej niż samodzielnymi bohaterami zdają się być reprezentantami większej całości, ich losy szybko zaczynają obchodzić widza. Sama nie wiem kiedy, a podświadomie zaczęłam kibicować lisiej mamie czy puchatym kaczuszkom przemierzającym świat za swoim ludzkim „tatą”.
Choć film skupia się przede wszystkim na zwierzętach, nie brak tu także ludzi. Każda z trzech historii ma swojego przedstawiciela, który staje się patronem dla poszczególnego gatunku. Poznajemy Esther, która dba o lisy, Thora wychowującego małe kaczki czy Halldora i Snorriego zajmujących się końmi. Wprowadzenie człowieka ma za zadanie podkreślić relacje, jakie panują na wyspie, gdzie aby przetrwać, trzeba sobie pomagać. Między wierszami produkcji o faunie można wyraźnie dostrzec ciekawostki na temat islandzkiej społeczności i ich kultury, co dodatkowo wzbogaca warstwę merytoryczną filmu.
Najsilniejszą stroną produkcji są z całą pewnością zdjęcia. Kamera towarzyszy zwierzętom w przeróżnych miejscach wyspy, z których jedno jest jeszcze bardziej bajeczne niż drugie. Statyczne ujęcia skupiają się na majestacie przyrody - czasem dane nam ją obserwować z lotu ptaka, innym razem z perspektywy żaby... Lodowce, zorze polarne, wybuchy wulkanów – poszczególne sceny przypominają piękne fotografie, które chętnie włożyłoby się do albumu. Pod względem techniczno-wizualnym dopracowano tu każdy szczegół, w związku z czym seans jest przyjemnością dla oka. Na uwagę zasługuje też warstwa dźwiękowa, gdzie muzyka fortepianowa i smyczkowa świetnie współgra z ciszą. Każdy gatunek zwierząt ma własny motyw muzyczny, co uważam za rozwiązanie bardzo ciekawe.
Minusem, który momentami rzuca się w oczy, jest zbytnia beztroska historii. Produkcja jest kierowana do widzów powyżej siedmiu lat, w związku z czym czuć, że została wypolerowana tak, by zachować maksymalne bezpieczeństwo. Sceny, które mają wywołać napięcie bądź sprawić, że zadrżymy o los przedstawiciela zwierząt, tak naprawdę nie działają, bo wyraźnie widać, że wszystko i tak skończy się dobrze. W prawdziwym życiu zapewne nie jest tak kolorowo i myślę, że gdyby twórcy zadedykowali swoją produkcję widzowi dorosłemu, otrzymalibyśmy obraz może bardziej brutalny, ale też bardziej wiarygodny. W obecnym układzie przyjmuje się go jako – owszem – miłą i przyjemną w odbiorze historię, jednak pozbawioną większej głębi. Brak tu również morału, który zamykałby film w całość i ładnie podsumował seans.
Iceland: A Wild Life to porządnie zrealizowany dokument, który śmiało można obejrzeć z całą rodziną. Naszpikowany ciekawostkami jest nie tylko dobrą propozycją dla miłośników zwierząt, ale także dla wszystkich, którzy w przyszłości planują się wybrać na Islandię. Warto wziąć sobie do serca kilka uwag i rad, by uświadomić sobie, że nawet ta rajska kraina może momentami okazać się środowiskiem niebezpiecznym. Za wspaniałe ujęcia i dobrą historię – mocne 7/10.
Źródło: zdjęcie główne: Neil Anderson/BBC
Poznaj recenzenta
Michalina ŁawickaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat