Imperium: sezon 4, odcinek 3 – recenzja
Uwielbiałem Imperium w pierwszych dwóch sezonach, gdzie to wszystko miało ręce i nogi, a językiem przewodnim serialu była muzyka. W 3. sezonie to zatracono, a trzeci odcinek 4. serii potwierdza, że bezpowrotnie.
Uwielbiałem Imperium w pierwszych dwóch sezonach, gdzie to wszystko miało ręce i nogi, a językiem przewodnim serialu była muzyka. W 3. sezonie to zatracono, a trzeci odcinek 4. serii potwierdza, że bezpowrotnie.
Kiedyś sercem Empire była muzyka. To ona stanowiła doskonały kontrapunkt dla obyczajowej fabuły, często zahaczającej o poziom telenoweli. Teraz muzyki prawie nie ma w ogóle w tym serialu. W nowym odcinku mamy zaledwie jeden fragment, w którym Hakeem coś rapuje do mikrofonu w domu oraz w studiu. Krótki, bez znaczenia fabularnego, bez jakości i emocji, które w pierwszych dwóch sezonach były podstawą tej muzyki i całego serialu. Wtedy muzyka opowiadała historię, miała wielkie znaczenie fabularne i często poziomem po prostu zachwycała. Czy to w wykonaniu bohaterów serialu, czy w wyjątkowych występach gościnnych. Teraz, gdy w serialu muzycznym mamy samą muzykę przez zaledwie parę sekund, jest to dowód, że coś mocno tu nie gra.
Fabularnie dalej mamy to samo, czyli operę mydlaną w hip-hopowym świecie. Bez pomysłu, bez emocji i jakichś ciekawych momentów rozwoju postaci. Wątek miłości Jamala wypada najsłabiej, bo nie ma on większego sensu, a oparcie to na intrydze zniszczenie Lyonów jest po prostu godne Mody na sukces. Każdy kolejny etap tego związku można doskonale przewidzieć. Sam zastanawiam się, czy jest to poziom niżej od trójkąta miłosnego Jamala z poprzedniej serii, ale to jest jak porównanie rdzy z pleśnią - obie rzeczy psują to, na czym są.
Jedynie wątek Cookie ma sens w tym odcinku, bo pozwala lepiej zrozumieć, co ją tak naprawdę ukształtowało. Porównanie relacji z kobietami z więzienia z najpotężniejszymi kobietami biznesu wychodzi interesująco i trafnie. Obie grupy społeczne okazuje się, że działają na podobnym poziomie. W obu przypadkach Cookie w swoim stylu potrafi sobie zjednać przychylność, by przeżyć i osiągnąć cel. To pod względem emocjonalnym pozwala trochę rozruszać Cookie, która przez kiepski poziom scenariusza, ostatnio nie ma nic ciekawego do roboty. A teraz widzimy jej rozwój, który tymi zabiegami jest akcentowany.
Reszta wątków to nieporozumienia, kiepskie pomysły i festiwal głupot. Relacja Andre z policjantką to taki poziom historii, do którego nawet twórcy telenowel by się nie zniżyli. Zresztą to samo o trójkącie u Hakeema z T i Aniką. Obyczajowe komplikacje powielające w tragiczny sposób najgorsze fabularne klisze. Wisienką na torcie jest marnowanie potencjału nowego Luciousa. Z jednej strony pod względem emocjonalnym jego wspólna wyprawa z Jamalem jest ważna. Z drugiej strony twórcy zaczynają traktować jego ataki paniki jako tani gadżet. To zaczyna męczyć i śmieszyć, a nie wzbudzać emocje.
Oglądanie Empire staje się coraz bardziej bolesne. Coś, co kiedyś było wyjątkowym i znakomitym serialem muzycznym, teraz jest kiepską obyczajówką o świecie hip-hopu. Taką, w której wątki miłosne i dramatyczne stoją na poziomie słabych oper mydlanych. A to strasznie irytuje, bo jak można było pozwolić, by tak dobry serial został w taki sposób zniszczony?
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat