Impersonalni: sezon 5, odcinek 1 – recenzja
Impersonalni (Person of Interest) wrócili do ramówki w naprawdę niezłej formie. Z racji tego, że jest to ostatni sezon, do tego skrócony do 13 odcinków, nie powinno być żadnych zapychaczy, a fabuła powinna być bardzo mocno skondensowana i wciągająca. Tak jak pierwszy odcinek.
Impersonalni (Person of Interest) wrócili do ramówki w naprawdę niezłej formie. Z racji tego, że jest to ostatni sezon, do tego skrócony do 13 odcinków, nie powinno być żadnych zapychaczy, a fabuła powinna być bardzo mocno skondensowana i wciągająca. Tak jak pierwszy odcinek.
Poprzedni sezon serialu Person of Interest zakończył się fatalnie dla Reese'a, Fincha oraz Root. Pokonani przez Samarytanina, bez wsparcia Maszyny, musieli salwować się ucieczką przed ludźmi, którzy chcą ich wyeliminować. I właśnie od tego momentu zaczyna się kolejny sezon. Główni bohaterowie są po raz pierwszy zdani całkowicie na siebie i własne umiejętności. W przypadku Fincha jest to przede wszystkim inteligencja i spryt. Reese radzi sobie w jedyny znany sobie sposób (z czego zresztą w jednej scenie nawet zażartował), brutalnie obchodząc się z napastnikami. Root natomiast wykazała się cechami obydwu wspomnianych panów. Celem jest przetrwanie i uratowanie resztek Maszyny, która - skompresowana - jest bliska „śmierci” w ciasnej walizce. Ponadto ekipa musi wymyślić sposób na to, jak się przeciwstawić Samarytaninowi, a przecież nawet z wsparciem Maszyny nie jest to łatwe.
Od pierwszej sceny widać, że w tym sezonie nikt nie będzie się bawił w ratowanie kolejnych "numerków", tym bardziej że w obecnej sytuacji cała trójka musi zadbać już tylko o siebie. Nadal będą wspierani przez Fusco, który nie jest jeszcze na celowniku Samarytanina. Jeśli to się nie zmieni, to powinien w tym sezonie odgrywać nie mniej ważną rolę niż w poprzednim. Możliwe też, że będzie niejako „oknem” na świat dla reszty, pozyskując dla nich informacje, do których sami nie mają dostępu.
Możemy też liczyć na to, że akcji będzie o wiele więcej niż w całym poprzednim sezonie. Producenci nie mają się co bawić w półśrodki i oszczędzanie – Person of Interest po kilku świetnych sezonach muszą odejść, więc najlepiej, gdyby było to pożegnanie godne i na ich warunkach. Stąd też każda minuta premierowego odcinka jest napakowana szaloną akcją. Każda minuta pokazała również, w jak beznadziejnej sytuacji znaleźli się bohaterowie; nawet obiecujące zakończenie nieszczególnie daje nadzieję, że losy się szybko odwrócą. To zresztą jeden z atutów tak odcinka, jak i całej produkcji. Kiedy jest źle (a przecież jest bardzo źle), to nie mamy nagłych zwrotów o 180 stopni. Problemy są rozwiązywane powoli. Zresztą gdyby postąpiono inaczej, to konsekwentnie budowana atmosfera grozy, jaką wywołuje cień Samarytanina, sprowadziłaby cały serial do poziomu absurdalnej komedii (na marginesie – kilka drobnych absurdów w ostatnim odcinku było).
Producenci, tak przynajmniej się zapowiada, nie powinni powielić też błędu, który popełniono przy innej świetnej produkcji – serialu Banshee. Ostatni sezon już od początku skupia się na najważniejszych wątkach, które prawdopodobnie zamkną spójnie całą historię, nie dodając nic nowego do opowieści. A są to: walka z Samarytaninem (z pomocą Maszyny lub bez) oraz odzyskanie Sameen. Dodatkowych najprawdopodobniej nie będzie, a te poboczne będą tylko urozmaicać cały serial.
Nowe otwarcie Person of Interest powinno zadowolić każdego fana tej produkcji. Nawet jeśli zdarzały się jakieś błędy, nielogiczności czy też absurdalne zdarzenia, to nie miały one większego wpływu na całkowity odbiór. To cały czas dobrze i konsekwentnie prowadzona historia, która miała swój świetny początek i niesamowite rozwinięcie, więc miejmy nadzieję, że dostaniemy też zakończenie godne najlepszych telewizyjnych produkcji. Czy tak będzie, przekonamy się za blisko trzy miesiące.
Źródło: zdjęcie główne: CBS
Poznaj recenzenta
Paweł SzałankiewiczDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat